"Amok" Kasi Adamik to kolejny film, w którym historia morderstwa zostaje opowiedziana z punktu widzenia sprawcy, a nie sprawiedliwego stróża prawa. W tym przypadku chyba nie mogło być inaczej. Historia Krystiana Bali, człowieka skazanego za morderstwo, które popełnił, a następnie opisał w swojej powieści, aż prosiła się o filmowca, który spojrzy nie na meandry śledztwa, ale na zawiłości ludzkiej psychiki. Zapyta, co popycha człowieka do takiej zbrodni, i co każe mu pochwalić się nią przed światem. Jest tu opowieść o żądzy, niskich instynktach, ludzkiej próżności i pułapce narcyzmu.
Z czego wynika chęć, by o głośnych morderstwach opowiadać nie z perspektywy ich winowajców? Odpowiedź wydaje się prosta – z ciekawości. Ciekawości bohatera, jego motywacji, lęków i ukrytych potrzeb. O ile w filmowym kryminale czy detektywistycznym thrillerze bohaterowie są przewidywalni i dążą do przywrócenia równowagi w niemoralnym świecie, o tyle w historiach morderców nic nie jest tak proste.
"Hardkor Disco" – zabójczy everyman
Widać to choćby po "Hardkor Disco" Krzysztofa Skoniecznego, jednym z najmocniejszych polskich debiutów ostatnich lat. Opowieść o młodym mężczyźnie znikąd, który przybywa do Warszawy, by dokonać zabójstwa pewnego małżeństwa, to kolaż niedopowiedzeń i niejasności. Skonieczny nawet nie próbuje odpowiadać na pytanie, co kieruje młodym mordercą. Kamera śledzi go, przygląda się jego reakcjom, kreśli psychologiczny portret, ale nigdy go nie dopełnia. Skonieczny robi tu ukłon w stronę "Teorematu" Pasoliniego, "Funny Games" Hanekego czy "Krótkiego filmu o zabijaniu" Kieślowskiego, ale opisuje zbrodnię jako rzecz nieracjonalną, zbudowaną z emocji a nie według precyzyjnego, racjonalnego planu.
"Plac zabaw" – szok zabijania
Równie bezradny wobec swoich bohaterów jest inny młody-zdolny polskiego kina - Bartosz M. Kowalski, który w 2016 roku zaszokował publiczność "Placem zabaw". Opowiadał w nim historię dwóch dwunastoletnich chłopców, którzy w ostatnim dniu roku szkolnego dokonali brutalnego morderstwa na kilkuletnim dziecku.
Film oparty na prawdziwej historii, która wydarzyła się w Wielkiej Brytanii, nie dawał odpowiedzi na pytanie, co kieruje młodymi bohaterami. I o ile w "Hardkor Disco" mogliśmy przeczuwać motywacje bohatera, u Kowalskiego zbrodnia nie ma przyczyny. Rodzi się sama, wynika ze zła drzemiącego w każdym człowieku. Oczywiście, można widzieć w "Placu zabaw" opowieść o grzesznej ludzkiej naturze, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Kowalski w gruncie rzeczy zatrzymuje się na powierzchni zdarzeń i znaczeń, nawet nie próbując przebić się przez pancerz, pod którym skrywa się prawda o nastoletnich mordercach. Raczej stara się szokować, niż zrozumieć, uderzyć widza obuchem, a nie otworzyć przed nim nieznany świat.
"Matka Teresa od kotów" – poza nawiasem
W tym sensie dużo ciekawszym filmem okazuje się "Matka Teresa od kotów" Pawła Sali z 2010 roku. Inspirowana prawdziwymi zdarzeniami historia dwóch młodych matkobójców została zrealizowanego przez doświadczonego i cenionego dramaturga. Sala stawiał w nim pytania o naturę zbrodni i pochodzenie zła, ale jednocześnie pokazywał, jak łatwo odpychamy od siebie prawdę o jego wszechobecności. Kreślił portret młodego mordercy, którego dla własnego intelektualnego bezpieczeństwa chętnie zamknęlibyśmy w szufladce z napisem "psychopata", zamiast podjąć próbę zrozumienia jego motywacji.
"Jestem mordercą" – Maciej Pieprzyca na tropie Wampira
"Matka Teresa od kotów" pozostaje jednym z najlepszych filmów o mordercach, jakie powstały w polskim kinie ostatnich lat. Staje na tej samej półce co "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy czy "Czerwony pająk" Marcina Koszałki, dwa filmy tyleż odważne, co nieoczywiste.
Oba trafiły na ekrany w 2016 roku, oba opowiadały o seryjnych mordercach, ale każdy z nich robił to na swój sposób. Pieprzyca opowiadał historię "Wampira z Zagłębia", ale w gruncie rzeczy bardziej niż historia słynnego mordercy interesowała go inna zbrodnia – wykonana w białych rękawiczkach przez milicjantów i ludzi władzy gotowych skazać na śmierć niewinnego człowieka dla politycznych i materialnych korzyści. Pieprzyca wykorzystywał kryminalną formę, by opowiedzieć o cienkiej granicy oddzielającej to, co słuszne, od tego, co moralnie naganne. Wraz z bohaterem przeprowadzał widza przez każdy etap drogi wiodącej w stronę zła, udowadniając, że o ile łatwo na nią wstąpić, trudno jest zejść z niej na własnych warunkach.
"Czerwony pająk" – zło, które uwodzi
Jeszcze inne spojrzenie na temat zbrodni zaproponował w "Czerwonym pająku" Marcin Koszałka. Ten znakomity dokumentalista-prowokator w fabularnym debiucie opowiedział o "Wampirze z Krakowa", seryjnym mordercy działającym w latach 60. minionego stulecia.
Nie interesowało go żadne policyjne śledztwo czy też motywy, które popychały do zbrodni seryjnego mordercę. Koszałka skupił swoją uwagę na młodym chłopaku (świetny Filip Pławiak), który odkrywa tożsamość mordercy i postanawia wejść na drogę zbrodni. "Czerwony pająk" stał się dzięki temu historią o fascynacji złem i obłaskawianiu go. Koszałka nie patrzył na swoich bohaterów jak moralista, ale ciekawski podglądacz. Przedstawiał zbrodnię jako przekroczenie normy, akt pociągający w swojej pierwotnej, anarchistycznej sile.