Poznawanie sąsiada
Najważniejsze wydarzenia muzyczne minionego roku związane są dla mnie z Ukrainą. Po rosyjskiej inwazji niektóre koncerty rozpoczynano od odegrania ukraińskiego hymnu. Do ułożonych już wiele miesięcy wcześniej programów filharmonii jako symboliczny gest włączano drobne utwory Mykoły Łysenki. W programach festiwali uwzględniano ukraińskich artystów, w klubach pojawiało się coraz więcej ukraińskich didżejów i didżejek (oraz ukraińskiej publiki). Organizowano warsztaty ukraińskich pieśni tradycyjnych, a także zajęcia i seminaria muzyczne prowadzone w języku ukraińskim (np. warsztaty didżejskie organizowane przez krakowski festiwal Unsound). Polscy muzycy, często we współpracy z ukraińskimi – od lat mieszkającymi w Polsce lub dopiero co przybyłymi – aranżowali niezliczoną ilość koncertów charytatywnych wspierających ukraińskie wojsko i osoby cywilne.
W kwietniu minionego roku w Filharmonii Narodowej odbyło się prawykonanie "Psalmu" Walentyna Sylwestrowa, napisanych dla Chóru Filharmonii Narodowej (dyr. Bartosz Michałowski) wariacji na temat tekstu pieśni ludowej "Oj z’za gori kam’janoj…". "Psalm" to utwór wolno płynący, usypiający, medytacyjny, choć niepozbawiony chropowatości. Opowiada o traceniu młodości, czyli pośrednio o śmierci – Sylwestrow podchodzi do tego tematu nad wyraz łagodnie.
Muzyka ukraińskiego kompozytora rozbrzmiewała na wielu innych koncertach i festiwalach, a podczas Eufonii – Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej – Sylwestrow otrzymał Złoty Medal "Gloria Artis". Podczas wieczoru, na którym odznaczono weterana ukraińskiego modernizmu i postmodernizmu, usłyszeliśmy utwór jego nauczyciela – "Koncert fortepianowy «Słowiański»" Borysa Latoszyńskiego w wykonaniu NOSPR i Antonija Baryszewskiego pod batutą Andrzeja Boreyki. Dzieło napisane jeszcze w czasach socrealizmu, obarczone pewnym ciężarem gatunkowym, ale zagrane z gracją i lekkością, przebłyskującą przede wszystkim w ludowych stylizacjach (ukraińskich, słowackich i polskich). Latoszyński należy do najwybitniejszych ukraińskich kompozytorów, lecz na Zachodzie pozostaje niemal zupełnie nieznany. Zainteresowani jego twórczością mogą sięgnąć po "Złotą obręcz" – operę z czasów korienizacji – owoc wspólnego zrywu instytucji operowych z Helsinek, Lwowa, Londynu, Rzymu, San Francisco i Warszawy oraz Waszyngtonu (pod opieką Elli Marchment z waszyngtońskiego Shenandoah Conservatory). Innym ważnym projektem muzycznych instytucji (Metropolitan Opera i Teatru Wielkiego – Opery Narodowej) jest Ukrainian Freedom Orchestra – zespół najlepszych ukraińskich solistów, koncertujący w prestiżowych salach Europy i Ameryki Północnej.
Mam wrażenie, że bardzo słabo znamy muzykę naszych sąsiadów. Dziwi mnie, że jest tak rzadko wykonywana w programach polskich filharmonii, a muzycy z sąsiednich krajów tak nieczęsto goszczą w naszych klubach. Nie chodzi mi tylko o Ukraińców. Chciałbym, żeby nagłe i spowodowane tragicznymi wydarzeniami pojawienie się ukraińskiej muzyki w naszej świadomości, otworzyło nas także na twórczość z innych ościennych krajów. Tylko Niemcy – nasz najbogatszy sąsiad, hojnie dotujący powstającą u siebie sztukę – jest reprezentowany w programach koncertowych. Ale biorąc pod uwagę bogactwo tamtejszego życia koncertowego, jest to i tak obecność incydentalna (nie licząc wielkich klasyków obecnych w repertuarach całego świata i muzyki klubowej, która fetyszyzuje obecność niemieckich nazwisk, nawet drugorzędnych). Ile młodych niemieckich kompozytorek potrafiłaby wymienić bywalczyni Warszawskiej Jesieni? Ilu słowackich kompozytorów wymieni nabywca abonamentu jednej z naszych filharmonii? Nie chcę nikogo zawstydzać, sam bez googlowania nie wymienię żadnego kompozytora (chociaż do głowy przychodzi mi kilka nazwisk związanych ze sceną eksperymentalną). To raczej apel do promotorów, kuratorek i dyrektorów, do wszystkich osób odpowiedzialnych za nasze wspólne życie muzyczne. I zachęta do własnych poszukiwań, bo tuż za granicami naszego państwa czeka na nas fascynująca sztuka. Może bardziej niesamowita, niż ta docierająca z wielkich ośrodków? Jeśli będziemy słuchać siebie nawzajem, może w końcu zechce słuchać nas reszta świata.
Podczas krakowskiego festiwalu Unsound odbyła się dyskusja "Eastern Promises" dotycząca m.in. obecności, a właściwie nieobecności, muzyków z postkomunistycznej Europy Środkowo-wschodniej na zachodnich festiwalach, ale i w prasie. Wnioski nie są zbyt optymistyczne, Łukasz Warna-Wiesławski wspominał o przypadku redaktora międzynarodowego tytułu, który usuwał z relacji z jednego z polskich festiwali wszelkie wzmianki o lokalnych artystach – w końcu jego czytelnika to nie zainteresuje. Przytłaczające są również statystyki dotyczące ilości wschodnioeuropejskich artystów i artystek uwzględnianych na festiwalach, w podcastach czy w prasie.