Jeśli ktoś oczekuje po "Rhizopolis" bardziej klasycznej postapokaliptycznej opowieści, wyrazistej wizji mającej być rodzajem przestrogi, raczej wyjdzie z Zachęty zawiedziony. Rajkowska nie sięga po konwencję postapo w charakterze przestrogi, bo raczej nie ma złudzeń – jeśli ktoś w 2021 roku nie myśli o katastrofie klimatycznej, to nie zacznie się nią przejmować po zobaczeniu wystawy w jakiejkolwiek galerii. Jej film o ludziach żyjących w podziemnym mieście wśród korzeni okazuje się rozmyślnie prosty, nawet nudny, jak Warholowskie wielogodzinne ujęcie śpiącego mężczyzny czy Empire State Building z jednej statycznej kamery – jak Warhol, Rajkowska tylko przystawia kamerę w ambicji uchwycenia na filmie nie akcji, a życia. W bezfabularnym filmie ma też podziału na statystów i gwiazdy pierwszego planu, szarych ludzi i pionierów odbudowujących świat z ruin – zbiorowość jest sprowadzona do jednego poziomu i próbuje przetrwać wspólnymi siłami.
W końcu lejtmotywem sztuki Rajkowskiej jest ulepszanie miejskiej przestrzeni, artystka nie próbuje nas więc przerazić wizją końca, a pokazać możliwości za horyzontem katastrofy. Dlatego też to umowne, fikcyjne miasto znajduje się wśród korzeni, a nie w zbudowanych ludzkimi rękami schronach. Zejście pod ziemię to motyw prawie tak stary, jak sama konwencja postapokaliptyczna. W ubiegłym stuleciu wyobrażano sobie m.in. toksyczny pejzaż po globalnej wojnie atomowej, wyjałowioną pustynię, pod którą ludzkość żyje w przeciwatomowych schronach, w "Metropolis" podziemie to wielka fabryka, a w popularnej serii "Metro" Dmitrija Głuchowskiego ludzkość zamieszkuje stacje i tunele tytułowego moskiewskiego metra. Rajkowska idzie o krok dalej – ludzkość nie zasiedla tu zbudowanych przez siebie wcześniej konstrukcji. To przekroczenie zdaje się tu kluczowe, w końcu stawką dla artystki jest przemyślenie naszych relacji z innymi gatunkami, próba ich poznania, zrozumienia, uszanowania i nieinwazyjnego współżycia. A czy można mówić o przekroczeniu antropocentrycznej wizji świata, jeśli mając przed sobą wizję niemal totalnego wymarcia myślimy nie o tym, jak odnaleźć się na nowo w przyrodzie, a o tym, jak się umościć w kruchych resztach dawnego świata?