Impulsy
W nawiasie Barańczak dodał "z zawodu grafik". Rzeczywiście zaczęło się od grafiki. Już od 1926 roku Piotrowski – syn urzędnika pocztowego – publikował w czasopismach satyryczne rysunki, m.in. w tygodniku "Pobudka" redagowanym przez Ignacego Daszyńskiego, a także w "Dzienniku Bydgoskim". To właśnie w Bydgoszczy ukończył Miejskie Gimnazjum Matematyczno-Przyrodnicze im. Mikołaja Kopernika. Dzisiejsza stolica kujawsko-pomorskiego nie była jednak jego miastem rodzinnym. Na świat przyszedł we Lwowie cztery lata przed wybuchem Wielkiej Wojny. W 1935 roku Piotrowski, uczeń malarstwa pod kierunkiem Felicjana Kowarskiego oraz student pracowni grafiki Władysława Skoczylasa, otrzymał dyplom Studium Pedagogicznego warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wcześniej, w latach 1928–1931, studiował także dziennikarstwo, ale kierunku nie ukończył.
Co miał na myśli Barańczak, różnicując profesję "pisarza" i "zawodowego literata", łącząc Piotrowskiego z tą pierwszą? Kiedy w 1973 roku poeta i tłumacz wydawał zbiór "Ironia i harmonia: szkice o najnowszej literaturze polskiej", którego częścią był tekst o Piotrowskim, ten ostatni miał na koncie trzy powieści ("Ogrodnicy", 1956; "Złoty robak", 1968; "Plecami przy ścianie", 1970) i jedną ilustrowaną książeczkę dla dzieci ("Ballada o dentyście", 1966). Był ponadto autorem scenariuszy filmowych: do fabularnego obrazu "Mężczyźni na wyspie", dramatu psychologicznego w reżyserii Jerzego Laskowskiego, oraz do komedii "Dziewczyna z dobrego domu" wyreżyserowanej przez Antoniego Bohdziewicza (oba filmy ukazały się w 1962 roku). Jego scenariusze były także bazą dla filmów dla dzieci w koncepcji Laskowskiego: "Zajączka" oraz "Ballady o dentyście". Do obu obrazów dla młodego widza Piotrowski stworzył również scenografię. Przede wszystkim jednak w kulturalnym obiegu funkcjonował jako ilustrator i rysownik (współpracował między innymi z satyrycznymi "Szpilkami", "Trybuną Ludu", "Kuźnicą" czy tygodnikiem "Kultura", gdzie miał stałą rubrykę). Literatura nie była więc tym, z czym najmocniej go w kontekście zawodowym wiązano. Być może było tak dlatego, że jego pisanie nie było usiłowaniem; że, jak stwierdził Andrzej Falkiewicz, "brak było u niego wyraźnej potrzeby napisania »czegoś«. Raczej powstrzymanie się od chęci nienapisania (nienarysowania) niż chęć napisania (narysowania) [...]". Jak gdyby faktycznie do pisania Piotrowski nie podchodził jak do zawodu, możliwości stworzenia kolejnej persony "literata" – jakby było ono dla niego raczej efektem niestawiania oporu pewnym impulsom. Falkiewicz pisał o twórczości Piotrowskiego w trybie indywidualnego przeżycia, opisując swoją osobistą relację z jego pisaniem, co zresztą komunikuje wprost ("notuję tutaj, co sobie myślałem…"). Według niego domyślny czytelnik lub czytelniczka Piotrowskiego staje przed wyborem, w jaki sposób obcować z jego tekstami:
[...] czytając, dowolnie zmienia płaszczyzny narracji, w każdej chwili swobodnie rozstrzyga o rodzaju, miejscu i czasie akcji utworu, nie dbając o konsekwencję: może zacząć czytanie realistycznej powieści, uśmiać się nad zjadliwą satyrą, a zakończyć lekturą lirycznego wyznania.
Dalej pisze zresztą Falkiewicz także o widzu teatralnym: "jego »co« [to, na co patrzy – przyp. red.] musi być bardziej dookreślone niż »co« czytelnika". W tym, co "sobie myślał", Falkiewicz wspomina także o bliskości "Melancholii" Piotrowskiego i "Melancholii" Jacka Malczewskiego. "Mózg melancholika na scenie" – pisał dalej o tekstach Piotrowskiego dla teatru – "Ta dramaturgia [...] wzajemnym obcowaniem ludzi się karmi".