Mamy rok 1977 – surrealistyczne arcydzieło David Lyncha, “Głowa do wycierania“, trafia do amerykańskich kin. W jednej ze scen Spencer, główny bohater, ubrany w czarny garnitur i z ekstrawagancką fryzurą na głowie, przypominający z wyglądu Lyncha w jego późniejszych latach, spaceruje pustą fabryką w centrum Los Angeles. Porusza się niezdarnie i nerwowo, ale z nieskrywanym zainteresowaniem mroczną, przemysłową przestrzenią.
Możliwe, że 23 lata później podobna scena została odegrana ponownie – tym razem z Davidem Lynchem w roli Spencera i Łodzią jako „Miastem aniołów”. Reżyser zakochał się w „starej stolicy tekstylnej świata” po odwiedzeniu jej podczas pierwszej łódzkiej edycji festiwalu Camerimage i ujrzeniu jej opuszczonych fabryk, architektury, olśniewających zimowych świateł, nisko zawieszonych szarych chmur i bezlistnych drzew. David Lynch stał się regularnym gościem w Polsce i często współpracował z polskimi artystami, a do tego planował stworzenie centrum kultury w Łodzi. Od tamtej pory ślady Polski były często widoczne w jego dziełach: jako ich centralny motyw, źródło inspiracji lub tylko ciekawostka.
Zaczęło się od festiwalu
Chociaż umiejscowienie w czasie pierwszego kontaktu Lyncha z Polską jest trudne (podróżował po Europie już w latach 60., kiedy miał uczęszczać do szkoły artystycznej w Austrii, z której szybko jednak wrócił), to można stwierdzić na pewno, że przynajmniej dwie osoby miały w tym swój udział: Marek Żydowicz, organizator festiwalu Camerimage oraz Marek Żebrowski – polsko-amerykański kompozytor.
Marek Żydowicz, za namową niemieckiego reżysera Volkera Schlöndorffa, chciał zorganizować festiwal filmowy skupiający się na sztuce operatorskiej – miało to być wydarzenie, które stałoby się wizytówką Polski w międzynarodowym przemyśle filmowym. Dziś wiemy, że udało mu się zrealizować cel – podczas swojej 25-letniej historii Camerimage gościło wirtuozów kamery takich, jak Vittorio Storaro, Sven Nykvist czy Dick Pope (znanych przede wszystkim ze współpracy z Bernardo Bertoluccim, Ingmarem Bergmanem i Mikeem Leighem), a także megagwiazdy Hollywood, jak np. Keanu Reeves czy Ang Lee. “The Hollywood Reporter“ okrzyknął ostatnio Camerimage „prowodyrem sezonu Oscarowego”. David Lynch odwiedził festiwal po raz pierwszy w roku 2000. Marek Żydowicz wspominał:
Gdy po raz pierwszy przyjechałem do Los Angeles, od razu zatelefonowałem do Lyncha. Nie byłem nawet pewien, czy to jego numer. Odebrał osobiście i zaproponował, bym wpadł. Nie mogłem w to uwierzyć. Po dwugodzinnej rozmowie zgodził się przyjechać do Polski i powiedział, że jestem jego starszym bratem. […] Ale reżyser postawił warunek – słyszał, że w Łodzi są wspaniałe stare fabryki, i chciał tam zrobić sesję zdjęciową.
Upiorne zdjęcia Lyncha, przedstawiające nagie kobiety pozujące w łódzkich fabrykach, były potem wystawiane w Polsce i w Anglii. Reżyser zaprzyjaźnił się z Żydowiczem oraz wieloma polskimi artystami i stał się regularnym gościem Camerimage i Łodzi.
Co do Marka Żebrowskiego, poznali się już w Los Angeles podczas pracy w przemyśle filmowym, ale mieli szansę zaprzyjaźnić się dopiero w 2000 roku, na Camerimage. Połączyło ich wspólne zainteresowanie… meteorologią.
Żebrowski wspomina w wywiadzie z 2006 roku:
Davida zaintrygował fakt, że jestem amatorem-meteorologiem. Na jego stronicy WWW robimy razem prognozy pogody. Co tydzień, w poniedziałek, jest pogoda na tydzień z Los Angeles na Los Angeles i także na Łódź. Co tydzień David do mnie dzwoni rano, o 9.15 punkt.
Pierwszym owocem ich wspólnej fascynacji była (już zaniechana) seria ekscentrycznych filmików z prognozą pogody z udziałem samego reżysera, która do dziś wprawia fanów w konsternację. Jednak nie był to ich jedyny wspólny projekt – David Lynch i Marek Żebrowski nadawali na tych samych falach także jako artyści i współpracowali przy późniejszych produkcjach filmowych i muzycznych.
Bój o centrum kultury w Łodzi
Po kilku wizytach na Camerimage Lynch zdecydował, że Łódź jest mu bliska i zapragnął związać się z nią na stałe. Nie przeprowadził się tam, ale w 2005 roku ogłosił plany stworzenia w mieście centrum kulturalnego i studia filmowego razem z Markiem Żydowiczem (z którym w 2006 roku powołał polską Fundację Sztuki Świata) oraz łódzkim biznesmenem Andrzejem Walczakiem. Podzielił się swoją wizją w wywiadzie dla Newsweeka:
Chcemy stworzyć fantastyczne miejsce. Dawna elektrociepłownia EC1 stanie się przestrzenią rzeźby, teatru, wszystkich rodzajów muzyki, kina, tańca, fotografii, malarstwa, a nawet prac metalurgicznych. Artyści będą się tu nawzajem inspirować, wymieniać idee i dzielić doświadczeniem. Czasem też spierać. I oczywiście tworzyć. Ich sztukę będziemy pokazywać w salach galeryjnych i sprzedawać. Im pozwoli to zarobić, a studiu się utrzymać. Spróbujemy znaleźć równowagę między niczym nieskrępowaną kreatywnością a żelaznymi prawami rynku.
Lynch i Żydowicz przekonali miasto do przekazania im stuletniej elektrowni i pomocy w sfinansowaniu projektu. Centrum miał zaprojektować słynny architekt Frank Gehry, znajomy reżysera, co wzbudziło nadzieję na „efekt Bilbao” w Łodzi.
Niestety, miasto wycofało się z inwestycji po zmianie w samorządzie, wskazując na brak kontroli nad przedsięwzięciem i trudności finansowe jako powody swojej decyzji. Lynch nie krył rozgoryczenia w licznych wywiadach dla polskiej prasy, co doprowadziło nawet do przytyku w jego kierunku ze strony Donalda Tuska, ówczesnego premiera, który stwierdził, że „David Lynch nie mieszka w Łodzi”, odmawiając mu tym samym prawa do udziału w dyskusji. Chociaż miłość reżysera do Polski została wystawiona na ciężką próbę, ostatecznie przetrwała w jego innych projektach.
Inland Empire
Podczas trzeciej wizyty w Polsce w 2004 roku, Lynch znalazł się przy stole z Markiem Żydowiczem, Kazimierzem Suwałą i Peterem Lucasem. Kiedy spojrzał na tego ostatniego, do głowy przyszedł mu pomysł na scenę. Napisał ją jeszcze tego samego dnia i zaraz po tym nakręcił ją z polskimi aktorami poleconymi przez Żydowicza. Wypadli znakomicie, a reżyser zrozumiał, że ta scena to tylko część większej całości. Kontynuował projekt w Los Angeles, gdzie zaprosił też polskich aktorów. W rezultacie, w 2006 roku swoją premierę miało “Inland Empire“ – najbardziej zagadkowy film Lyncha do tej pory i pierwszy nakręcony wyłącznie za pomocą kamery cyfrowej. Jak żadne inne dzieło reżysera do tej pory, podzieliło krytyków i fanów jego twórczości na dwa obozy: jedni okrzyknęli je magnum opus artysty, przywodzącym na myśl koszmar senny, inni zaś – niespójnym bałaganem.
Poza hollywoodzkimi legendami – Laurą Dern, Jeremym Ironsem czy Harrym Deanem Stantonem – w filmie wystąpili głównie polscy aktorzy, m.in. Karolina Gruszka jako „zagubiona dziewczyna” i Krzysztof Majchrzak jako Fantom. W wywiadzie dla polskiej prasy Lynch nie szczędził im pochwał:
Są znacznie dojrzalsi od ich kolegów zza oceanu. Są pozbawieni strachu, bardziej świadomi tego, co robią. [...] No i ta ich dociekliwość. Zwłaszcza Krzysztof Majchrzak chciał wszystko wiedzieć. A ja nie wszystko mu mówiłem i chyba go tym stresowałem. Wielki aktor, chyba nie do końca wykorzystany przez polskie kino. A ile w nim pasji, ile emocji. Karolina Gruszka jest jeszcze bardzo młoda i wróżę jej międzynarodową karierę. [...] Uważam ją za jedną z najlepszych młodych aktorek, jakie kiedykolwiek spotkałem.
Streszczanie fabuły “Inland Empire“ mija się z celem, ponieważ nie wpisuje się ona w ramy klasycznej filmowej narracji. Reżyser stwierdził sam: “Inland Empire“ opowiada o „kobiecie w tarapatach, o tajemnicy i to wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat”.
Warto jednak odnotować liczne polskie motywy, które przewijają się w scenariuszu: poza wszechobecnym językiem polskim, ważnym elementem fabuły jest dawna polsko-cygańska legenda oraz stary polski film, którego produkcja została przerwana z powodu zabójstwa na planie. Pojawia się też polski cyrk – najstarszy i najbardziej znany w Polsce cyrk “Zalewski“. Wydawałoby się, że “Inland Empire“ jest – między innymi – kolekcją ciekawostek i anegdot, które zafascynowały Lyncha podczas jego licznych wizyt nad Wisłą.
Po raz pierwszy od czasów “Diuny“ z 1984 roku, Angelo Badalamenti nie został zaprzęgnięty do nadzorowania i tworzenia muzyki do filmu Lyncha. Zamiast niego reżyser zaprosił do współpracy przy ścieżce dźwiękowej Marka Żebrowskiego (który z początku miał jedynie pracować na planie jako tłumacz). Wśród wykorzystanych utworów znalazły się kompozycje Krzysztofa Pendereckiego, Witolda Lutosławskiego i Bogusława Schaeffera, które złożyły się na niesamowitą atmosferę “Inland Empire“.
Polish Night Music
Praca z Markiem Żebrowskim nad “Inland Empire“ układała się na tyle dobrze, że doszło do jeszcze jednej kolaboracji pomiędzy artystami. Kiedy Lynch dowiedział się o zainteresowaniu Żydowicza muzyką eksperymentalną i wolną improwizacją, spotkali się w studiu reżysera w Los Angeles w celu nagrania albumu zainspirowanego ich unikalnymi powiązaniami z Polską i Łodzią. Sceny i narracje, które chcieli eksplorować na albumie, to „opuszczone stacje kolejowe, polskie fabryki nocą i ciche hotele, w których spotykają się samotni wędrowcy”.
Czteroczęściowemu “Polish Night Music“ (2007) najbliżej jest do stylistyki ambientowej lub minimalistycznej. Wprowadza słuchacza w mroczny, enigmatyczny pejzaż dźwiękowy, czerpiący z ostrożnej i gospodarnej gry na pianinie Żebrowskiego, natomiast w tle wybrzmiewają złowieszcze dźwięki emitowane przez syntezator Lyncha.
Marek Żebrowski podzielił się swoimi przemyśleniami na temat motywów przewodnich nagrania:
[Polska] jest dla mnie krajobrazem jednocześnie znajomym i zupełnie obcym. Za każdym razem, kiedy tam jestem, coś mnie zaskakuje i wydaje mi się, że dla Davida Polska z pewnością symbolizuje proces odkrywania.
“Polish Night Music“ było drugim albumem długogrającym, nad którym pracował Lynch. W następnych latach wydał jeszcze dwa dobrze przyjęte przez krytykę nagrania solowe, “Crazy Clown Time“ (2011) oraz “The Big Dream“ (2013), na których kontynuował swoje muzyczne eksperymenty, tym razem decydując się jednak na przystępniejsze rockowe i elektroniczne brzmienia.
Miasteczko Twin Peaks i Krzysztof Penderecki
Ślady powiązań Lyncha z Polską dostrzegalne są także w długo wyczekiwanym trzecim sezonie “Miasteczka Twin Peaks“ (2017). Pierwsze sezony, emitowane w polskiej telewizji po raz pierwszy w 1991 roku, były hitem wśród polskiej publiczności. Polacy byli zafascynowani i zaintrygowani nie tylko tajemniczą śmiercią Laury Palmer i tętniącymi życiem bohaterami, ale też przedstawieniem małomiasteczkowej egzystencji, tak innej od tej znanej z Polski po transformacji.
Najbardziej spektakularnym polskim składnikiem trzeciego sezonu było wykorzystanie trenu “Ofiarom Hiroszimy“ Krzysztofa Pendereckiego – upiornej kompozycji na 52 instrumenty smyczkowe. Utwór pojawia się w mocno eksperymentalnym odcinku ósmym, w którym Lynch po raz pierwszy w historii serialu oferuje fanom wskazówki na temat narodzin BOB’a (głównego antagonisty serii). Muzyka Pendereckiego ilustruje scenę wybuchu bomby atomowej, co czyni wykorzystanie kompozycji zabiegiem zaskakująco dosłownym – to ruch, na który amerykański reżyser nie decyduje się często. Być może chciał w ten sposób oddać szacunek osobom, które straciły życie podczas katastrofy.
“Miasteczko Twin Peaks“ nie było jedyną produkcją, w której Lynch wykorzystał muzykę polskiego kompozytora – pojawiła się także w “Dzikości serca“ (1990) oraz “Inland Empire“. Chociaż, o ile powszechnie wiadomo, nie spotkali się nigdy twarzą w twarz, to omawiali wykorzystanie kompozycji Pendereckiego.
W trzecim sezonie serialu pojawiło się jeszcze kilka innych polskich tropów (jak np. stołówka ”Szymon’s”), ale najbardziej osobliwym jest postać polskiego księgowego o nazwisku Zawaski, granego przez Jonny’ego Coyne’a. Łysy, tęgi mężczyzna posługujący się łamanym angielskim spotyka w odcinku szesnastym Hutcha (Tim Roth) i Chantal (Jennifer Jason Leigh). Postacie te, grane przez aktorów kojarzonych z filmami Quentina Tarantino, umierają w iście tarantinowski sposób po tym, jak zostają uwikłani w niedorzeczną kłótnię o miejsce parkingowe przed domem Polaka, co ostatecznie prowadzi do niespodziewanej, krwawej strzelaniny. Możemy się tylko domyślać, co mogło zainspirować Lyncha do napisania takiej sceny...
Polacy zainspirowani Lynchem
Fascynacja Lyncha Polską nie pozostała nieodwzajemniona. W artykule dla czasopisma “EKRANy“ (2/2016), Aleksandra Idczak wylicza polskie filmy zainspirowane stylem amerykańskiego reżysera: “Palimpset“ Konrada Niewolskiego (2006), “Nieruchomy Poruszyciel“ Łukasza Barczyka (2008) oraz “Panoptykon“ Sławomira Shutego i Barbary Kurzaj (2010) to tylko niektóre z nich. Autorka tekstu pisze też o licznych podobieństwach pomiędzy filmami Wilhelma i Anki Sasnali oraz produkcjami Lyncha:
W pełni osobne i autorskie, pozostają jednak w sposób intuicyjny bliskie kategorii „lynchowości”, tak jakby twórcy podzielali podobny sposób patrzenia na świat. Już sam tytuł “Z daleka widok jest piękny“ (2011) koresponduje z często wykorzystywanym przez amerykańskiego reżysera kontrastem między zwodniczym pozorem fasadowej scenerii a drzemiącymi pod nią mrocznymi instynktami i tłumionym w głębi złem. Bliskie jest im myślenie obrazami, będące echem nie tylko artystycznego wykształcenia, ale – podobnie jak w przypadku Lyncha – zamiłowania do historii obrazkowych. […] Zwłaszcza w drugim pełnometrażowym filmie Sasnalów, “Hubie“ (2013), można zauważyć wiele elementów wspólnych z dziełami Lyncha. Przede wszystkim to wciąż rzadka u nas fascynacja wzniosłością i grozą industrialnego krajobrazu […]. Dużą rolę odgrywa też praca kamery i dźwięk, bo przemysłowe szumy zmieniają scenografię w żywy, agresywny organizm […].
Inspiracja przydarza się jednak nie tylko na polu sztuki. W 2016 roku katolickie stowarzyszenie Betlejem z Jaworzna zorganizowało niecodzienną pielgrzymkę zainspirowaną prawdziwą historią Alvina Straighta, spopularyzowaną przez Davida Lyncha w fantastycznie zrelaksowanym filmie drogi pt. “Prosta historia“ (1999). W 1994 roku 73-letni Amerykanin, niezdolny do prowadzenia samochodu, chciał pogodzić się ze swoim chorym bratem, więc wyruszył w podróż z Iowa do Wisconsin na kosiarce elektrycznej. 22 lata później, 22 Polaków poszło za jego przykładem po obejrzeniu filmu i wyjechało na małych traktorkach w pięciotygodniową pielgrzymkę z Jaworzna do Lisieux we Francji. David Lynch był zachwycony pomysłem i objął patronat nad ich eskapadą. W specjalnej wiadomości skierowanej do pielgrzymów wyraził swoje wsparcie i życzył im szerokiej drogi.
Cisza i dynamizm
David Lynch wraca do Polski już niedługo. “Silence and Dynamism“ – największa wystawa jego prac do tej pory – zostanie otwarta 12 listopada w Centrum Sztuki Współczesnej “Znaki Czasu“ w Toruniu jako część 25. edycji festiwalu Camerimage (przeniesionego do Bydgoszczy, miasta, które uczyniło Lyncha swoim honorowym obywatelem). Będzie się na nią składać ponad 400 prac: obrazy olejne, akwarele, rysunki, litografie, fotografie, utwory muzyczne, reklamy, filmy krótkometrażowe i teledyski. Dodatkowo w Toruniu odbędzie się specjalne spotkanie z Lynchem, poświęcone promowanej przez niego praktyce medytacji transcendentalnej.
Coś nam mówi, że nie będzie to jego ostatnia wizyta w Polsce.