Psychoanaliza posłużyła również odsłonie naszej seksualności. Ostatnio Kasper Holten w londyńskiej interpretacji uczynił Króla Rogera wyjątkowo cielesnym. Jak to wygląda w Warszawie?
"Król Roger" jest opowieścią o winie zaniechania i martwocie życia seksualnego. Libretto mówi o tym bardzo wyraźnie. Głównym grzechem Rogera jest to, że od dawna "z rozkoszą nie szukał ust Roksany". To związek pusty, ceremonialny, tak samo jak państwo, któremu króluje Roger. To państwo niedopuszczające innych, bojące się innej religii, innego myślenia, szalenie nacjonalistyczne, tradycyjne, sprzeciwiające się wolności. Państwo Rogera jest podejrzane. Którą rolę odgrywa sam Roger – niewolnika czy władcy?
Chciałby pan częściej powracać do oper, które pan już wystawiał?
Z tym bywa bardzo różnie. Wracam, gdy mam coś nowego do dodania, inny trop interpretacyjny, ale też niewygasłą fascynację. Na pewno chciałbym wrócić do "Salome", „Umarłego miasta”, "Borysa Godunowa" Musorgskiego, "Boulevard Solitude" Henzego. Miałem okazję kilkukrotnie wracać do "Orfeusza i Eurydyki" Glucka. To rodzaj relacji, do której chce się wracać.
A co z polskimi operami? Ostatnimi laty w repertuarze Teatru Wielkiego-Opery Narodowej powracają państwo do nieco zapomnianego, rodzimego repertuaru.
Zdążyliśmy przerobić większość istotnych polskich opery, m.in. "Erosa i Psyche" Ludomira Różyckiego, "Goplanę" Władysława Żeleńskiego. W przyszłości będę wystawiał "Halkę" Stanisława Moniuszki. Równie ważne są dla mnie współczesne opery. W cyklu "Projekt P" zamówiliśmy sześć oper u różnych polskich kompozytorów, którzy współpracowali z wybranymi reżyserami, scenografami, choreografami. Najczęściej po raz pierwszy pracowali w operze. To był duży projekt, którzy miał wyłonić i narodzić nowe myślenie o operze w Polsce. Dość trudny, przede wszystkim dlatego, że kompozycje operowe współczesnych kompozytorów żyją bardzo krótko, są wystawiane zaledwie kilka razy, gdyż trudno nimi zainteresować publiczność.
Czy planujecie ponownie wystawiać opery zrealizowane w ramach "Projektu P"?
Rozmawialiśmy o tym z festiwalem "Warszawska Jesień". Wystawienie ich na festiwalach jest łatwiejsze, zainteresowanie publiczności jest wtedy o wiele większe. Umieszczając spektakl w repertuarze TWON, musimy przyciągnąć 2000 widzów, którzy niestety wciąż obawiają się współczesnego repertuaru. Nawet "Sprawa Makropulos" Leoša Janáčka, absolutny kanon XX wieku, wystawiona przez jednego z największych reżyserów operowych, Christopha Marthalera, była w stanie zapełnić tylko 70% sali. Musimy jednak walczyć, bo bez nowej muzyki nie istnieje przyszłość opery.
Jakie są pańskie plany na przyszłość?
Po "Królu Rogerze" powracam do kilku utworów, które już realizowałem. W nowojorskiej MET wystawiam "Jolantę" i "Zamek Sinobrodego". Będzie to całkowicie nowy spektakl z świetną obsadą, zaśpiewają m.in. Angela Denoke, Gerald Finley i Sonya Yoncheva. Następnie "Król Roger" w Sztokholmie, "Jolanta" w Walencji. Sezon zamknę "Halką" w Wiedniu, rolę Jontka zaśpiewa Piotr Beczała. Wiemy już że wystąpi z tą rolą również w Warszawie. Dość intensywny sezon.