- ''Nad czym pan pracuje?'' – zapytał ktoś pana K. Pan K. odpowiedział: ''Zadaję sobie wiele trudu, by przygotować swój następny błąd''. (B.Brecht, ''Aforyzmy'', przeł. Roman Szydłowski) .
Jagoda Szmytka, Wojtek Blecharz, Sławomir Wojciechowski, Marcin Stańczyk, Katarzyna Głowicka i Sławomir Kupczak (oraz reżyserowie: Michał Zadara, Krzysztof Garbaczewski i Michał Borczuch) dostali szansę zaprezentowania swoich oper w szacownym gmachu Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, tam gdzie swoje utwory wystawiał Stanisław Moniuszko, ojciec polskiej opery. Ale nie pokazywali ich w sali Moniuszki, najbardziej wystawnej scenie operowej Polski, mieszczącej 1736 widzów; mieli do dyspozycji skromną salę Młynarskiego (Emila Młynarskiego, dyrygenta i kompozytora, przez kilkadziesiąt pierwszych lat XX wieku związanego z wieloma warszawskimi instytucjami muzycznymi). Sala Młynarskiego, czyli sala kameralna znajduje się na samej górze budowli przy Placu Teatralnym, mieści 248 osób i jest nieco duszna.
''Najbardziej interesuje mnie odpowiedź na pytanie– co opera potrafi powiedzieć o świecie?"– mówił na konferencji prasowej zapowiadającej jedną z podwójnych premier Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Opery Narodowej. ''P" jak Polska, prapremiera, perwersja, pandemonium, pełnia'' – zapowiadali Projekt specjaliści od marketingu Teatru Wielkiego. ''P'' jak pierdolenie'' - komentował jeden z wieczorów operowych Michał Libera, krytyk, kurator i socjolog.
22 maja 2015 roku odbyła się prapremiera ostatniej części ''Projektu P''. Publiczność mogła zobaczyć przedstawienia Katarzyny Głowickiej (''Requiem dla ikony'', oparte na historii Jackie Kennedy i Rona Gallela, pioniera niesławnego zawodu paparazzo) i Sławomira Kupczaka (''Voyager'', osnuty wokół dziejów złotych płyt wysłanych przez NASA w przestrzeń kosmiczną, na których naukowcy starali się zawrzeć esencjonalną wiedzę na temat planety ziemia). Czyli odniesienia do historii, dość odległej (o kilkadziesiąt lat i kilka tysięcy kilometrów) i mocno zmitologizowanej. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo w książce programowej ostatniego Projektu możemy przeczytać coś innego. Maria Majewska, teoretyczka muzyki, pisze:
''Często zarzuca się młodym twórcom, że nie podejmują ważnych tematów świata im współczesnego, stronią od polemik z teraźniejszością, uciekając w bezpieczny świat fantazji, historii czy mitu. Tegoroczna edycja Projektu ''P'' udowadnia, że kompozytorów żywo interesują tematy ważne dla człowieka żyjącego na przełomie XX i XXI wieku. Ich dzieła koncentrują się na wydarzeniach mających bezpośredni wpływ na naszą teraźniejszość''.
Cóż, sam bym chętnie zarzucił kompozytorom tzw. młodego pokolenia unikanie tematów aktualnych (ostatnio pisał o tym na łamach Dwutygodnika Jan Topolski). Polska muzyka współczesna wydaje się być zafiksowana na punkcie tematów czysto estetycznych, poetyckich impresji (oczywiście to nie jest zarzut, tylko zwykła obserwacja) i historycznych. Przy czym nie mam na myśli historii najnowszej, ani dawniejszej, tylko historii muzyki – w programach festiwali i filharmonii co rusz można natrafić na opisy utworów, które odwołują się do gry z dawnymi konwencjami muzycznymi, albo stanowią nawiązanie/hołd dla mistrzów muzyki (przede wszystkim polskiej: Chopina, Lutosławskiego).
Rzadko spotyka się utwory ''rozliczeniowe'', które wypełniają repertuary teatrów i nieobce są polskiej muzyce współczesnej. Świetnym przykładem może być płyta ''Blanc et rouge'' wydana przez Bôłt, na której zebrany zostały kompozycje zrealizowane w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia toczące dialog z historią i polityką (począwszy od opowiadającej o zagładzie lwowskiego getta ''Brygady śmierci'' Pendereckiego, przez kawałki propagandowe aż do kompozycji Elżbiety Sikory poświęconej Jankowi Wiśniewskiemu). Młodzi trochę częściej odwołują się do otaczającej ich rzeczywistości, chociażby kompozytorzy, których mogliśmy słuchać w ''Projekcie P''. Badający traumy, ludzkie zachowania i cielesność Blecharz (wbrew pozorom to tematy wyjątkowo polityczne); komponująca przez przyzmat ciała, teorii filozoficznych i refleksji nad powstawaniem dzieł sztuki Szmytka; uważnie nasłuchujący miasta Stańczyk.
Spójrzmy, co dzieje się na zewnątrz, wyjdźmy z opery, z budynku Teatru, ale nie oddalajmy się za bardzo od samej instytucji. W 2015 roku obchodzimy Rok Teatru Publicznego; 250 lat temu w listopadowy wieczór 1765 roku z inicjatywy króla Stasia odbyła się premiera ''Natrętów'' Józefa Bielawskiego, wydarzenie to uznaje się za początek Teatru Narodowego i polskiego teatru publicznego. Publicznego, czyli służącego ogółowi i dostępnego dla wszystkich, działającego nie dla zysku. Warto pamiętać, że nie musimy rozumieć zysku tylko na płaszczyźnie ekonomicznej, snobizm publiczności chodzącej na ''trudne'' spektakle, które nie są komercyjne, również nie ma nic wspólnego z byciem publicznym.
Jednym z najbardziej medialnych punktów bogatego programu obchodów Roku Teatru Publicznego jest sprzedawanie biletów na spektakle po znacznie niższych cenach niż dotychczas, na przykład za 250 groszy. Chodzi jednak o coś innego, żeby teatr stał się instytucją obywatelską, miejscem wspólnym, platformą dialogu i wymiany poglądów. Z punktu widzenia portfela Opera zapomniała o publicznym wymiarze spektaklu, chodzenie na ''Projekt P'' jest przedsięwzięciem kosztownym i elitarnym, chociażby ze względu na małą liczbę miejsc i niewielką liczbę spektakli. A czy utwory, które zakończyły cykl ''młodych'' oper pobudzają do rozmowy i zachęcają do debaty publicznej?
''Requiem dla ikony'' Katarzyny Głowickiej jest impresyjnym opisem relacji Jackie Kennedy (Patrycja Krzeszowska-Kubit, sopranistka) i Rona Gallela (Maciej Staburzyński, bas baryton). To także operowe studium historii mass-mediów – narodzin fenomenu celebrytów i śmierci, żałobie w świecie, w którym widoczne jest to, co zostaje pokazane i utrwalone. Warstwa muzyczna opery stroni od eksperymentów, odwołuje się do bogatej tradycji muzycznego requiem. Główną rolę gra tutaj libretto, rozpoetyzowane i nie do końca czytelne, oraz bardzo skromna scenografia, zbudowana za pomocą starego projektora, wyświetlanych na dwóch ekranach zdjęć, filmów i olśniewiającej gry świateł, cienia i mgły. Kompozytorka nie stworzyła intymnego portretu Kennedy i Gallela, w końcu to, co zostaje zawłaszczone przez media przestaje być intymne. Z tego powodu możemy w niezwykły sposób utożsamić się z wydarzeniami przedstawionymi w ''Requiem dla ikony'', w końcu medialna żałoba to doświadczenie, w którym uczestniczymy na co dzień.
''Voyager'' Sławomira Kupczaka wcale nie zabiera nas w przestrzeń kosmiczną, opera ta jest niezwykle przyziemna – opowiada o Rysie, pracowniku NASA (w tej roli wystąpił Michał Sławecki, niesamowity kontratenor) i obrazie ziemi, który został wytłoczony przez jej mieszkańców na złotych płytach. Kosmici mogą tam znaleźć 118 fotografii planety ziemian, 90 minut muzyki (od jawajskiego gamelanu przez Bacha do Armstronga), przeróżne odgłosy, które ludzkie ucho może usłyszeć na ziemi i pozdrowienia w niemal 60 językach, w tym w języku wielorybów. Niestety płyta jest zarysowana, a ''kosmos jest prawdopodobnie pusty''. Kupczak również nawiązuje do tradycji, szczególnie w warstwie śpiewu:
''Szczególną przyjemność sprawiło mi nawiązywanie do tradycji opery barokowej i klasycznej, a także muzyki renesansowej, dzięki której znaczenie wypowiadanych słów, a przede wszystkim różnicowanie charakterów obu postaci zyskało dodatkowy koloryt'' - mówił kompozytor, który nie ograniczył się tylko do tradycji klasycznej.
Nawiązuje także do historii muzyki elektronicznej: od dźwięków wieku XXI (estetyka glitch z początku opery, czyli najbardziej dosadne muzyczne przedstawienie błędu) do tanecznych rytmów lat 80. wieku XX (od disco do cięższych brzmień przypominających belgijski new beat). W momentach okraszonych muzyką taneczną wszystko inne schodzi na drugi plan. Innymi słowy, Kupczak nie tylko do tradycji nawiązał, ale także całkowicie ją zlekceważył. Wiele z nowpowstałych oper stara się odpowiedzieć na pytanie, jak ma wyglądać nowoczesna opera, Kupczak te rozważania pominął. Być może jest to najlepsza odpowiedź na rozważania nad stanem i miejscem współczesnej opery.
Opery przedstawione w ''Projekcie P'' zachęcają do dyskusji, ale do niczego takiego nie dochodzi. Spektakle znikają z teatralnych afiszów, w prasie i internecie ukaże się kilka mniej lub bardziej płomiennych recenzji, czasami jakiś wywiad, ewentualnie toczona w wąskim gronie dyskusja na Facebooku, depesze powielające informacje o operach napisanych przez ''najgorętsze nazwiska polskiej muzyki''. Sześć utworów zapisze się we wspomnieniach krytyków i dość wyspecjalizowanej publiczności, nie tworząc wspólnej pamięci o polskiej muzyce współczesnej. Bardzo chciałbym się mylić.
Starając się tworzyć nową falę zainteresowania operą warto zastanowić się nad tym, w jaki sposób ją oglądać i przedstawić szerszej publiczności – zdaje się, że praca włożona w tworzenie dzieła sztuki nie wystarcza. Dwoje kompozytorów poradziło sobie z tym całkiem nieźle: Wojtek Blecharz, który w ''Transcryptum'' oprowadził widzów po gmachu Teatru i Jagoda Szmytka w ''dla głosów i rąk'', swoim pamiętniku z pracy współczesnego kompozytora nad utworem operowym. Ich utwory nie były skupione na sobie, angażowały pracowników Teatru Wielkiego i o nich opowiadały: zdecydowanie wyszły poza świat muzyki i jej odbiorców.