Drugim noblistą, którego życie w wyjątkowy sposób splotło się z koleją był Władysław Reymont. Wśród licznych zajęć, jakich się imał autor "Chłopów" nim osiągnął sukces literacki (pracował m.in. jako krawiec, był aktorem w wędrownej trupie teatralnej, a także medium na seansach spirytystycznych), znalazł się także epizod pracy na kolei – był niższym urzędnikiem Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, zatrudnionym m.in. w Rogowie i Lipcach. Już wtedy miał wszakże ambicje pisarskie. Jeśli przyjąć, że opowiadanie "Wspomnienie" oparte jest na motywach autobiograficznych, to pewnego razu w jego rewirze doszło do wypadku, w którym zginął robotnik. Gdy powiadomił o tym przełożonego, przeczytał w odpowiedzi: "zwracam nowelkę, a proszę o ścisły raport o wypadku. Niech pan się lepiej zajmie służbą, a nie literackimi wypracowaniami". Echa kolejarskiej roboty i związanej z nią prowincjonalnej nudy znalazły odbicie także w innych jego utworach: nowelach "Pracy!" (1891), "Szczęśliwi" (1894) czy "Przy robocie" (1895).
Drugie kolejowe wydarzenie, które wpłynęło na życie pisarza, miało miejsce tuż po sukcesie "Ziemi Obiecanej". 13 lipca 1900 roku w podwarszawskich Włochach doszło do "spotkania się pociągów", w wyniku, którego zginęło pięć osób, a trzydzieści zostało rannych. Jednym z poszkodowanych w tej katastrofie kolejowej był Władysław Reymont. Skutki obrażeń i trauma związana z wypadkiem powracały do niego przez dłuższy czas. Jednakże, dzięki podkoloryzowaniu zaświadczenia lekarskiego, jak i skutecznej linii procesowej jego adwokata Cezarego Jellenty, pisarz uzyskał odszkodowanie od kolei na ogromną wówczas kwotę 38 500 rubli, które pozwoliło mu osiągnąć pewną stabilność finansową. Swoją drogą, w ówczesnej prasie pojawiały się głosy, że przeliczanie ludzkich tragedii na ruble i kopiejki jest wyrazem doszczętnego upadku obyczajów.
Wracając do zdarzenia z lipca 1900 roku, wspomnijmy, co o katastrofie pisał Ignacy Matuszewski, "naoczny świadek", w relacji opublikowanej w "Tygodniku Ilustrowanym":
[...] Jest ona straszną, okropną, ale nie ma w niej odrobiny żywiołu dramatycznego lub epicznego, nie ma poezji. Z burzą na morzu, z pożarem, z napadem rabusiów człowiek walczy. Walka rozkłada się na szereg epizodów, scen, powikłań [...] i dopiero po pewnym przeciągu czasu dochodzą do punktu kulminacyjnego – do katastrofy końcowej.
W wypadkach kolejowych nie ma ani śladu stopniowania: wszystko trwa chwilę, spada na człowieka nieprzygotowanego, zamkniętego w ciasnej komórce i niemogącego nie tylko się bronić, ale nawet zdać sobie sprawy z tego, skąd i jakie to nieszczęście na niego spada.