Mamy w niej liczne rekwizyty kobiecości – kapelusze, pół kilo biżuterii, wernisaże, wielbiciele z bukietami róż… Ale nie jest to obraz słodkiej kobietki – bohaterka chce być kobietą, "bo kobiety są występne i zdradzieckie..."; marzy, by "oszukiwać, dręczyć, zdradzać, nawet gdyby komuś miało to przeszkadzać". Tyle, że te fantazje o zostaniu Cruellą de Mon snuje najpierw mała dziewczynka, a później – kobieta smażąca naleśniki i piorąca koszule swojemu mężczyźnie.
Może to znużenie obowiązkami domowymi każe bohaterce Alicji Majewskiej marzyć o oszukiwaniu i dręczeniu mężczyzn. A może to w ogóle kontestacja typowych ról narzucanych przez życie społeczne. Maryla Rodowicz zdecydowanie woli "Damą być" i śnić dyrdymały zapijane bananówką na wyspach bananowych niż żyć na wiarę z mężczyzną proponującym jej alkohol w musztardówce – ale nie ma serca nie tylko do "sieroty, zgubionego wajdeloty". Nie chce rzeczywistości składającej się z posady, parady, ogłady, poziomu i zbiórki złomu. Jej bohaterka jest pod tym względem znacznie bardziej stanowcza od bohaterki Alicji Majewskiej, choć obie piosenki wykorzystują przerysowane klisze popkulturowej kobiecości. Zresztą w innych piosenkach Rodowicz możemy odnaleźć podobne deklaracje: oto w "Nie ma jak pompa" narratorka woli światowe życie wyższych sfer od modelu proponowanego przez dobrych ludzi: "Kobito, a na co ci to, kompoty warz".
Alicja Majewska i Maryla Rodowicz skupiają się na opisie kobiety, jednak to mężczyźni są adresatami piosenek, a w każdym razie to do nich zwracają się ich bohaterki: pierwsza tylko w ostatnim wersie, druga powtarzając już kilkakrotnie "Nie, mnie nie zrozumie pan!".
Swoistym antymęskim protest songiem jest zapomniana dzisiaj piosenka Renaty Kretówny z połowy lat 80., nosząca wymowny tytuł "Nie lubię żonatych mężczyzn". Jej bohaterka tytułową deklarację wzmacnia stwierdzeniem: "Szalenie mnie męczy słuchanie, jaki smutny ich los".
Nic dziwnego, skoro schemat jest zawsze taki sam: zła żona robiąca w domu piekło, konsekwencje błędu sprzed lat, deklaracje o rozwodzie i nowym początku kończące się nad ranem rejteradą do ślubnej, "by po dniu wrócić tu znów". Gdy jednak bohaterka zostaje żoną, to ona wchodzi w rolę robiącej piekło megiery, przynajmniej w oczach swego męża. Przewrotnie twierdzi jednak, że mu wierzy – "byłoby jak należy, gdyby nie był mężem", no bo przecież ona nie lubi żonatych mężczyzn. Żeby jednak nie było zbyt prześmiewczo i buntowniczo, żeby "nieszczęśliwy, biedny miś" nie poczuł się odrzucony, piosenka kończy się konstatacją: "A my kochamy za nic ich i tak!". Happy end? A może zaklinanie rzeczywistości? Renata Kretówna, piosenkarka, ale przede wszystkim aktorka teatralna i filmowa, w 2004 roku w wywiadzie dla „Super Expressu” stwierdziła, że sama ma już dość mężów, którzy przewinęli się przez jej życie.
Nie bajeruj, miły, nie bajeruj
Kobiety trzeba zdobywać, każdy to wie. Nawet biedny miś, o którym śpiewała Kretówna, czaruje kochanki wizją rozwodu. Wszak one tego właśnie oczekują. Tu komplement, tam bajer, do tego pewność siebie i elegancja, a potem wystarczy tylko powiedzieć: "Bond. James Bond", by usłyszeć w odpowiedzi zduszony szept: "Och, James…".
Ale to nie zawsze działa. Bo zamiast zduszonego szeptu można usłyszeć z ust Kasi Sobczyk: "Nie bądź taki Szybki Bill". Co Szybki Bill z połowy lat 60. zrobił źle? Był mało kreatywnym rutyniarzem, który tym samym systemem podrywał już Weronikę, Małgorzatę i Irenę, i choć żadna dotąd mu nie powiedziała "nie", to system okazał się jednak zawodny. Wydaje się też, że to raczej nachalny typ: "patrzysz w oczy moje piwne, ręce zbytnio masz aktywne i wyglądasz, jakbyś chciał mnie zjeść", wytyka mu dziewczyna, a tańcząca w teledysku Magdalena Zawadzka wymownie zasłania się przed natrętem gitarą. Obok napiętnowanej jako brzydka wada niecierpliwości, niedoszły amant wydaje się mieć nikłe talenty konwersacyjne oraz luki w wykształceniu. Narratorka radzi: "przestań działać jednostajnie, porozmawiaj o Einsteinie, nie bądź taki szybki Bill. Nie bądź taki szybki Bill, dobrze czasem zmienić styl". Współczesny Casanova bez erudycji traci na skuteczności, zatem – do książek, panowie!
Dwie dekady później styl podrywania i oczekiwania dziewcząt bardzo się zmieniły, ale nadal można było spotkać typ mężczyzny liczącego na naiwny zachwyt ze strony kobiet. Sprzyja mu nastrój romantycznego spotkania, więc nasza kolejna bohaterka wydaje się być skłonna ów zachwyt okazać – randka budzi dreszcz, emocje wstają ze snu, puls wybija rytm… Tym bardziej, że man, z którym umówiła się dziewczyna z piosenki Anny Jurksztowicz, dysponował wszelkimi wizualnymi atutami istotnymi w połowie lat 80.: elegancki pulower, look z "Paris Match", reszta ubrań marki Levi's. No dobra, ale jeśli na randce sączy się tonik patrząc tępo w nawet najbardziej super buty, to można się spodziewać tylko słów: "Hej man! Gubisz wdzięk, gdzie twoja chęć? Hej man! Tracisz czas, ja to nie głaz! Hej man! Gubisz luz, twój spada kurs! Hej man! Kiepsko grasz, już nie masz szans!". Nawet jeśli "może kocha". A choć końcowa deklaracja, że ten, kto lubi szpan i kocha się w sobie, nie ma co próbować zawracać w głowie dziewczętom, brzmi nieco dydaktycznie, to trudno się z nią nie zgodzić.
Miejmy przynajmniej nadzieję, że dżinsowy strój modnego mana był faktycznie marki Levi’s, przywieziony z Zachodu lub kupiony w Peweksie. Byłoby obciachem, gdyby za pomocą fałszywej metki szpanował ciuchami z krajowego teksasu marki Odra lub co gorsza tureckimi podróbkami…
Szybki Bill grzeszył nadmiarem zapału, modny man jego brakiem. No, ale poważna propozycja ze strony statecznego, majętnego mężczyzny, w dodatku z zagranicy, była chyba tym, o czym każda mieszkanka Polski Ludowej marzyła? Szczególnie gdy w latach 70. w majowym powietrzu unosił się zapach bzu, a pan był miły i miał konkretną ofertę: "Skoro świt ja i ty wyjeżdżamy. Mam swój dom tam gdzie są tulipany. Będziesz tam, mówił pan, pierwszą damą, dlatego dziś mą musisz być, moja Anno!". Ale Anna Jantar, czy raczej jej piosenkowe alter ego, to nie jakaś tam byle Anna, co to na pierwszą wzmiankę o tulipanach padnie w ramiona uwodzicielowi, zwłaszcza stawiającemu sprawę tak kategorycznie. "Baju baj, proszę pana", odpowiada wiedziona doświadczeniem, "znam ten styl, znam ten kit już na pamięć".
Na marginesie można się zastanawiać czemu, skoro Anna zwraca się do mężczyzny per "pan", on sam używa wobec niej poufale zdrobnionego imienia… Tak czy siak bohaterki nie zmiękczyły nawet męskie łzy wpadające do kufla z piwem – no bo i czemu niby, Franka Kimono też nie ruszały łzy kapiące na koszulę z napisem King Bruce Lee Karate Mistrz. Dziewczyna miałaby być miększa? A choć odstraszanie adoratora groźbą, że poskarży się mamie, może nie brzmieć zbyt dojrzale, wydaje się jednak być wyjątkowo skuteczne. Ten męski lęk przed mamusią…
Anna Jantar zginęła w katastrofie samolotowej w marcu 1980 roku. Miałą wówczas 30 lat, czteroletnią córkę i świetnie się rozwijającą karierę. Bardzo szybko po katastrofie zaczęły pojawiać się plotki – najbardziej spektakularne głosiły, że piosenkarka została tak naprawdę uprowadzona do orientalnego haremu, samolot celowo rozbito, a na jego pokładzie zginęła inna, podstawiona w miejsce Jantar kobieta. Do dziś pojawiają się artykuły prezentujące „nowe zaskakujące fakty” dotyczące śmierci gwiazdy.
Wszystko, czego chcę od Józka
Mądrość życiowa zakazuje kobietom uganiania się za mężczyznami, bo kto to widział, żeby pułapka goniła mysz. Ta podejrzana metafora – wszak podobno kobiety boją się myszy – nakazuje płci pięknej starać się usidlić mężczyznę, zachowując pozorną przynajmniej bierność, czekać jak rozkwitający u Alibabek "Kwiat jednej nocy".
Ale w końcu ile można czekać? Zwłaszcza gdy, jak Anna Jantar, zauważy się, że choć "kto umie patrzeć, ten już wie", to jednak ukochany musi "huknąć się o drzewo któryś raz, by zobaczyć, że dokoła gęsty las". Skoro tak, podmiota liryczna trzeźwo radzi, by całą sprawę lepiej pozostawił jej, a wtedy jak w każdej dobrej piosence miłosnej, zwłaszcza w latach 70., "oczy zapłoną jak płomyki świec". Choć trzeba przyznać, że obiekt zainteresowań niewiele ma tu do powiedzenia: "będziesz mój, mój i tak się stanie, chcesz czy nie" – zapowiada kobieta, ostrzegając wręcz: "jeszcze możesz dziś przejść obok, dalej pójść, już nie będziesz dla nikogo, będziesz mój". Brzmi groźnie!
Czasem silną kobietą trzeba zostać, bo obiekt uczuć jest niezaradny i gapiowaty. Czasem jednak nawet największy macho, taki co sam nie wie, jak silna jest jego władza, którego dyskretny śmiech do szału doprowadza, może wpaść w damskie sidła. Co tu kryć, Józek nie ma szans z wykreowaną przez Beatę Kozidrak wielbicielką. Wielbicielką raczej mało pruderyjną nawet jak na początek lat 80. Choć jest niedoświadczona, o czym wprost informuje przyszłego partnera, kpiąc z konwencji romantycznej: "Hej, ty! Ty będziesz dla mnie pierwszym, szukaj więc w pamięci słodkich wierszy", to sprawy stawia jasno: "Hej, ty! Rozgrzewasz moje ciało, dobrze wiesz, co tu się będzie działo. Zamknięte drzwi, a klucz leży za oknem". Nie ma wątpliwości – Józek jej nie ucieknie, choćby chciał! Tylko czy na pewno chciałby?
W 2007 roku w telewizyjnym show Szymona Majewskiego Beata Kozidrak ogłosiła, że piosenka była w gruncie rzeczy protest songiem, a tytułowy Józek to właściwie generał Wojciech Jaruzelski, któremu bohaterka piosenki nie mogła wybaczyć nocy wprowadzenia stanu wojennego. W tym świetle tekst staje się zagadkowy, a wręcz niepokojący. Czy Jaruzelski pojawiał się i znikał z życia kobiety wraz z włączaniem i wyłączanie odbiornika telewizyjnego, czy może nachodził ją osobiście? Co właściwie miało się dziać za zamkniętymi na klucz drzwiami?
Perspektywy obu poprzednich bohaterów wydają się całkiem pociągające – pierwszego czeka romantyczny związek – choć z nieco apodyktyczną partnerką – drugi może liczyć na szaloną noc. A co, gdy mężczyzna marzy o tym pierwszym, a otrzymuje to drugie?
Piosenki romantyczne pełne są zakochanych dziewcząt, co to miały oczy jak dwa błękity a myśli – białe zeszyty, no i padły ofiarą cynicznych uwodzicieli, którzy rozkochali i porzucili. Seweryn Krajewski radzi, żeby dać takiej dziewczynie biały welon, przedtem kupując dwie obrączki szczerozłote i idąc do jej matki na niedzielę. Ale tu może mężczyznę spotkać srogi zawód. Szczególnie gdy dopadła go miłość od pierwszego wejrzenia. No bo wyobraźmy sobie: siedzi z dziewczyną pół godziny, zakochał się i chce być porządny. No to robi plany, zahacza prawie o ślub, myśli, że może tak za osiem lat adres w bloku i mały fiat – przecież kobiecie trzeba dać poczucie bezpieczeństwa. I co słyszy w odpowiedzi? Wyśpiewane ustami Izabeli Trojanowskiej: "wybacz chłopcze, gdy się tak uśmiecham, wybacz proszę, lecz nie na to czekam...". No bo wszystko, czego ona dziś chce, to polecieć tam i z powrotem z jego ramion wprost do nieba. Romantyk w sidłach modliszki…
Piosenka "Wszystko, czego dziś chcę" wyraźnie odcisnęła się na późniejszym wizerunku piosenkarki i aktorki – w tej stylistyce jest utrzymana rola Moniki Ross, którą kreuje w serialu "Klan". W tym kontekście może się wydać zaskakujące, że Izabela Trojanowska pierwsze w życiu wyróżnienie otrzymała śpiewając w chórze podczas Festiwalu Pieśni Sakralnej Sacrosong w Chorzowie w 1971 roku. Nagrodę im. Maksymiliana Marii Kolbego wręczył jej kardynał Karol Wojtyła.
Taksówką w świat (bez niego)
Porzucona kobieta, złamane serce, zawiedziona miłość to typowy temat piosenek. Kobiety tęskniące za niewiernym ukochanym, wypłakujące oczy, czasem dyszące żądzą zemsty. Halina Frąckowiak czekająca na powrót znudzonego małego elfa, Małgorzata Ostrowska, której każda noc przynosi bezsensowny ból oraz ołów zamiast gołębiego puchu, Hanna Banaszak rozpaczliwie prosząca na rozstań moście, by on nie zabijał tej miłości… A co z tymi, które wzruszają ramionami i idą dalej?
Już w połowie lat 60. Kasia Sobczyk uspokajała swojego byłego: "o mnie się nie martw, ja sobie radę dam". Piosenka rozpoczyna się monologiem dziewczyny: "Zgoda, możemy się rozstać! Nie będę cię trzymała kurczowo za rękaw! Nie, nie, nie bój się, możesz sobie iść kiedy chcesz, dokąd chcesz i z kim chcesz!". Po czym dodaje: "I nie rób takiej żałosnej miny". Jeśli oczekiwanie pocieszenia uznamy za wyraz braku wrażliwości i taktu, to utwierdzi nas w tym retrospektywny obraz związku, w którym mężczyzna cały czas kierował się wyłącznie własnym zdaniem i bardziej cenił sobie swój czas niż spotkania z ukochaną. Niesłusznie i nieroztropnie – w efekcie bohaterka piosenki, zamiast zabiegać o kontynuację związku, rozpatruje możliwości towarzyskie, jakie proponują jej inni: kino, teatr, wycieczkę na przystań czy rurki z kremem. Nie dziwi zatem, że byłemu ukochanemu radzi: "Więc za mną oczu już nie wypatruj i mnie już dłużej nie męcz".
Kasia Sobczyk, a właściwie Kazia, bo jej oficjalne imię to Kazimiera, kojarzona jest zdecydowanie z latami 60. i erą polskiego bigbitu, czyli rodzimego odpowiednika rock and rolla, z czasami, gdy była związana z zespołem Czerwono-Czarni. Jej późniejsza aktywność estradowa miała miejsce głównie w Stanach Zjednoczonych. Trudno uwierzyć, że jej artystyczny życiorys początkowo biegł równolegle do życiorysu późniejszej gwiazdy lat 80., Haliny Frąckowiak. Kasia była starsza od Haliny o dwa lata i debiutowała dwa lata wcześniej, lecz spotkały się już w 1963 roku na II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, czyli w momencie debiutu Frąckowiak. Obie były później związane z Czerwono-Czarnymi, Kasia przez osiem lat, Halina znacznie krócej. Tu zresztą dotykamy fenomenu zespołu Czerwono-Czarni, z którego wokalistami byli między innymi Michaj Burano, Wojciech Gąssowski, Helena Majdaniec, Karin Stanek, a występowali z nim Czesław Niemen, Mira Kubasińska i Tadeusz Nalepa, Zdzisława Sośnicka, Maryla Rodowicz czy właśnie Halina Frąckowiak.
Późniejsza o 20 lat piosenka Haliny Frąckowiak opisuje inny świat – już nie wyprawy na lody czy na przystań tylko wielki świat: San Francisco, szklany wieżowiec hotelu w Jokohamie. A w tym świecie, w taksówce, bohaterka, rozpamiętująca dopiero co zakończony związek: "pora już dograć ten akt", skoro z nieba spadł papierowy księżyc i skończył się film wideo. Ale ślady łez na szybie szybko schną i przestaje być ważne, czy to był romans, czy może żart. Krzysztof Krawczyk śpiewał kiedyś przebój "Zatańczysz ze mną", którego bohater zastanawiał się, kto z rozstającej się pary będzie po latach wracał myślą do dawnego związku. Choć jednak narratorka piosenki Frąckowiak również pyta: "kto z nas kiedyś patrząc wstecz, wspomni love story sprzed lat", to jednak deklaruje, że jutro jest dla niej przyszłością, w której będzie ona kimś innym: "inna kreacja i twarz". A ten nowy nadchodzący świat pełen jest też nowych "szaleństw i bzdur", a także prawdopodobnie nowych mężczyzn – "umarł król, niech żyje król".
Rok 1985, w którym premierę miał "Papierowy księżyc", był dla Haliny Frąckowiak trudny: jej partner i ojciec jej syna, Józef Szaniawski, będący znanym sowietologiem i dziennikarzem, został zaaresztowany przez władze PRL pod zarzutem szpiegostwa. Piosenkarka robiła, co mogła, by mu pomóc. Udało jej się spotkać z ówczesnym Ministrem Spraw Wewnętrznych, generałem Czesławem Kiszczakiem. Ten obiecał skrócić Szaniawskiemu dziesięcioletni wyrok, pod warunkiem że Frąckowiak wystąpi na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu – piosenkarka się zgodziła, generał słowa nie dotrzymał. Jej partner wyszedł z więzienia w grudniu 1989 roku jako ostatni więzień polityczny Polski Ludowej. Niedługo potem Frąckowiak uległa poważnemu wypadkowi, a wróciwszy do zdrowia po wielomiesięcznej rekonwalescencji, zadecydowała o rozstaniu i sama odjechała metaforyczną taksówką.
Jedną z piosenek opisujących złożoną sytuację wczesnych lat 80. jest "Rozmowa przez ocean" Maryli Rodowicz. Polityczny kontekst jest w niej bardzo wyraźny: łatwo można się domyślać, że chodzi o parę rozdzieloną nie tylko wielką wodą, ale i żelazną kurtyną. Po jednej jej stronie jest szał i punk rock, a po drugiej jesień ma koronę cierniową. Piosenka szybko zyskała sobie popularność, choć w 1986 roku na festiwalu w Opolu, gdy była wykonywana pierwszy raz, miała trudny start: bezpośrednio przed Marylą Rodowicz wystąpił Jan Pietrzak z piosenką "Żeby Polska". Bisował pięciokrotnie, a zapowiedź występu piosenkarki została wygwizdana.
Jednak nie to nie polityczne konteksty są tu dla nas ciekawe, lecz warstwa romantyczna. Mamy oto parę w związku na odległość. On przysyła listy, "miłe słowo" z lepszego świata, znad gorących mórz, a ona czyta je warszawskim jesiennym świtem wśród miarowego kaszlu rodaków. Bohaterowie żyją w dwóch różnych światach "do swych miejsc przypięci jak rzepy". Świat mężczyzny jest pozornie lepszy, słońce grzeje w nim mocniej, są w nim duże pieniądze, stabilizacja i spokój. Tym dobrom materialnym bohaterka piosenki przeciwstawia wyższe wartości: dzieci i nadzieję. I jest pewna swego wyboru: choć "tamten wieczór, gdy ja i ty – tak, to była wspaniała chwila", to jednak "dzisiaj obeschły łzy, więc pozdrawiam cię, Maryla". Najwyraźniej nie każdą cenę warto zapłacić za związek. Swoja drogą były mąż piosenkarki, Andrzej Dużyński, był przekonany, że utwór nawiązuje do wcześniejszego nieformalnego związku Maryli Rodowicz z Krzysztofem Jasińskim.
Julia schodzi z balkonu
Nie zawsze rozstanie musi zostać opłakane. Już energiczna Kasia Sobczyk widziała wyraźnie zyski związane z byciem porzuconą przez niewdzięcznika, jako że sam związek pozostawiał wiele do życzenia. Z kolei piosenka Moniki Borys "Nie masz prawa" mówi dobitnie o relacji patologicznej. Początkowo może nas zwieść cukierkowa popowa narracja o tańcu "blisko tak, że nie można już bliżej", o słodkiej wibracji – ale to tylko sen narratorki. Codzienność związku zostaje opisana w taki sposób, że z dzisiejszej perspektywy widzimy wyraźnie przemocowego mężczyznę, skoro jego partnerka stwierdza: "Nie mogę śmiać się, płakać ani kląć, rysowana lalka blond". Pozytywnie zaskakuje wysoka samoświadomość bohaterki. Widzi wyraźnie, kiedy partner przekracza związkowe granice: "nie masz prawa zakazywać i zabraniać", "nie masz prawa korygować i poskramiać". Umie nazywać swoje emocje: "to nie dąsy – to tylko złość". No i wie też, że to tylko ona w tym związku zdaje sobie sprawę z własnych granic: "Tej linii, której nie chcę przejść, ty nie zobaczysz nigdy". Przebój z końca lat 80. mówi językiem współczesnej psychoterapii.
Ten głos emancypacyjny mniej może dziwi na tle piosenkowego mainstreamu schyłkowej PRL niż w kontekście kariery samej Moniki Borys. W końcu jednym z jej największych przebojów była o rok późniejsza piosenka "Co ty, królu złoty", której bohaterka łatwo się oswajała i życiem upajała, gdy on ją czule gładził. Gładził nie tak znowu bezinteresownie: "gdy za ciebie płacę, czuję się jak facet", wyznawała kobieta, która przed poznaniem owego złotego króla była "mądra jak uczelnia", on zaś "skasował Wersal" i "na bok poszły plany me"…
Inny pełen oczekiwań mężczyzna pojawia się w piosence zespołu Banda i Wanda. Przedtem chłodny i obojętny, nagle zaczął obawiać się zdrady, co w konsekwencji sprawiło, że postanowił zamknąć swoją partnerkę na klucz. Jak możemy domniemywać, przeszedł on od postawy "odpuszczam" wprost do prób siłowego zatrzymania przy sobie kobiety. Ta jednak, zamiast usprawiedliwiać się i rozwiewać jego podejrzenia, ustami Wandy Kwietniewskiej kwituje całą sytuację jako "pomysł nienormalny". Julia, będąca zwyczajowo figurą romantycznej kochanki, tu staje się właściwie Penelopą, cierpliwie wyglądającą powrotu ukochanego. Zresztą mniejsza z tym, czy to Julia, czy Penelopa – bohaterka piosenki zdecydowanie odżegnuje się od wiernego oczekiwania na balkonie. Stwierdza stanowczo, że to jej nie pasuje, to nie w jej stylu, a w ogóle – to już nie ten czas.
W połowie lat 80. Wanda Kwietniewska, która założyła zespół Banda i Wanda po odejściu z grupy Lombard, poruszała wyobraźnię nie tylko wszystkich niedoszłych Julii Polski Ludowej, ale też młodszych odbiorców popkultury. Zespół nagrał dziewięć piosenek do kultowego serialu "Siedem życzeń", opowiadającego o perypetiach polskiego trzynastolatka i jego kota, będącego wcieleniem starożytnego Egipcjanina Rademenesa, spełniającego tytułowe życzenia nastolatka.
Czasem od stanowczego tupnięcia nogą znacznie bardziej wymowne może być zbagatelizowanie natrętnego partnera. Bohaterkę Kory wciąga świat pełen tajemnic i miękkich ciepłych brązów, złota, koronek, rozedrganych dzwonków… Ona wie, kiedy myśli i marzy o niej jej mężczyzna, lecz zamiast wykorzystać tę wiedzę do zaspokajania jego oczekiwań, macha ze zniecierpliwieniem ręką, bo dziś złoto i koronki świata absorbują ją znacznie bardziej. A poza tym karciła nalegającego najwidoczniej na pośpiech ukochanego: "nie poganiaj mnie, bo tracę oddech, nie poganiaj mnie, bo gubię rytm". Najwyraźniej w pełnych napięcia początkach lat 80. taka propozycja wydawała się atrakcyjna, skoro w 1983 roku piosenka "Nie poganiaj mnie" Maanamu zajęła pierwsze miejsce na Liście Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia – słynnej Liście Przebojów Trójki z Markiem Niedźwiedzkim w roli głównej, nadawanej w piątkowe wieczory. Owego luzu mogła Kora nabrać jeszcze w czasach nastoletnich, gdy obracała się w krakowskich kręgach hippisowskich i artystycznych, wśród twórców Piwnicy Pod Baranami, ale może jest tu tez na rzeczy jej dwuletnia praca w krakowskiej Klinice Psychiatrii Dziecięcej, gdzie była psychoterapeutką.
Na koniec proponujemy bluesową piosenkę zespołu Breakout, śpiewaną przez Mirę Kubasińską. Z pozoru to typowy tekst inspirowany poezją ludową – dziewczyna chce podążyć za ukochanym, lecz świat rzuca jej kłody pod nogi: niebo jest za wysoko, więc ogarnia ją lęk, piekło z kolei zbyt gorące, zaś rozstajne drogi zbyt odległe dla dziewczęcych nóg. W głowie pobrzmiewają tkliwe tony: "Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska, poleciałabym ja za Jaśkiem do Śląska". W końcu w repertuarze wielu polskich zespołów i wykonawców pojawiały się inspiracje folklorystyczne. Tymczasem bohaterka piosenki deklaruje na koniec przewrotnie, że owszem, mogłaby podążyć za mężczyzną – ale jej się zwyczajnie nie chce…
Autorka: Zuzanna Grębecka, marzec 2018