Wstyd może być afektem który paraliżuje działania, lecz ma też w sobie moc kreacyjną. Jest ochroną przed zranieniem i może być źródłem kultury i twórczości.
W swoim aktorstwie teatralnym Zapasiewicz, wykorzystując swa fenomenalna technikę chował się za postacią. Lubił posługiwać się przemianą wyglądu. W wielu późniejszych rolach teatralnych stosował anachroniczne, mogłoby się wydawać, zabiegi charakteryzatorskie, takie jak nos z gumy mastyksowej i peruka. Badał jak się poruszają postaci, w które się wcielał. Jakie mają tiki.
Nade wszystko szukał zawsze przemiany w sposobie mówienia. Jego bohaterowie zmieniali głos, dykcję, tembr głosu. Czasami nie bał się nawet rodzajowości. Najwspanialszym tego przykładem była rola Pijaka w "Ślubie" Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego.
Jego poczucie wstydu wypływało też z potrzeby zachowania tego, co najintymniejsze. Własnego "ja". Z chęci ocalenia szacunku dla siebie, ochrony integralności osoby. Bronił się, by ktoś nie wlazł mu z butami do wnętrza.
We wstydzie i ze wstydu rodził się potencjał, który wpływał na kształt jego sztuki teatralnej.
Może wydawało mu się, że dzięki wstydowi przezwycięża się jakiś chaos świata. Pozostawał wierny etosowi aktorstwa, pojmowanego jako misja.
Opowiadał, że kiedyś, ktoś zaprosił go na spotkanie w sprawie angażu w filmie. Okazało się, że zaproponowano mu film reklamujący makarony. Miał wciągnąć zwisające mu z ust spaghetti i wygłosić zdanie na temat doskonałości pasty… "Zgodziłem się" – powiedział.
Kiedy reklamiarze przeszli do honorarium powiedział, że zrobi to za milion euro. "– Jak to? Milion?!". "– No, tak… bo ja już nigdy w życiu ze wstydu nie wyjdę potem na scenę!".
Z czasem coraz gorzej znosił reżyserów. Zaprosiłem go kiedyś do udziału w obsadzie spektaklu, który realizowałem w Teatrze Polskiego Radia.