Z czasem, w wyniku ekspansji francuskich korsarzy, zachodnia część wyspy stała się kolonią Królestwa Francji o nazwie San Domingo. Pod koniec XVIII wieku ideały rewolucji francuskiej dotarły do zamorskich terytoriów: zniesiono wówczas niewolnictwo i czarnoskórą ludność dopuszczono do stanowisk w armii i administracji. Na wyspie działało jednak lobby plantatorów kawy i trzciny cukrowej, którym zmiany te były nie na rękę. Widmo przywrócenia niewolnictwa doprowadziło do wybuchu powstania, w wyniku którego proklamowano niezależną republikę Haiti.
Legioniści na San Domingo
W 1802 roku Napoleon postanowił wysłać na zbuntowaną wyspę interwencyjne oddziały, co zresztą z czasem, ze względu na poniesione tam straty, uznał za swój największy błąd strategiczny. W karnej ekspedycji wzięli udział także walczący u boku Napoleona Polacy z Legii Naddunajskiej pod dowództwem generała Władysława Jabłonowskiego (który notabene sam był Mulatem, poczętym w wyniku romansu arystokratki z czarnoskórym lokajem).Wspomniał o nim Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu":
Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju
Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju.
Na Haiti trafiło około pięciu tysięcy polskich żołnierzy, którzy zamiast walczyć "o wolność waszą i naszą", mieli tłumić narodowowyzwoleńcze powstanie. Niektórzy z nich dopatrywali się tu podstępu Napoleona, który chciał się rzekomo pozbyć niepotrzebnych już sojuszników. Gen. Henryk Dembiński w swoim pamiętniku pisał:
Gdy jednak sam Bonaparte postanowił włożyć sobie na głowę koronę francuską, a widząc w nas twardych republikanów, przeznaczył nam na grób San Domingo, ponieważ każde wojska wysłane na tę wyspę za karę, tam ginęły.
Rzeczywiście, wojna ta była wyjątkowo krwawa, bestialsko obchodziły się ze sobą nawzajem obydwie strony konfliktu. Prawdziwą hekatombę legionistom zgotowały jednak choroby tropikalne – większość z nich umarła na skutek epidemii żółtej febry.
W narodowej mitologii ścierają się dwie legendy dotyczące udziału Polaków w walkach na San Domingo. Jedna z nich oparta jest na romantycznej wizji, w której żołnierze przejrzawszy na oczy zobaczyli, iż Haitańczycy umiłowali wolność tak samo jak oni - i masowo zaczęli przechodzić na stronę powstańców. Z kolei do obrazu brudnej, kolonialnej wojny jako niechlubnej karty w legionowej historii przyczyniły się przede wszystkim "Popioły" Stefana Żeromskiego.
Historycy są zgodni co do tego, że obydwie te wersje są podkoloryzowane. W szeregi haitańskiej armii wstąpiło zaledwie stu kilkudziesięciu Polaków, a ci, którzy walczyli po stronie francuskiej nie odznaczali się takim okrucieństwem, jak ich towarzysze broni znad Sekwany. Tak czy owak, Polacy cieszyli się względami twórców haitańskiej niepodległości.
Gdy Francuzi wojnę przegrali i Haiti stało się pierwszym niepodległym, postkolonialnym państwem (na przeszło 150 lat przed wielką dekolonizacją XX wieku!), białą ludność wycięto w pień lub wypędzono. W napisanej wówczas konstytucji Haiti obowiązywał rasistowski zapis, który zabraniał białym osiedlania się, nie dotyczył on jednak Polaków. Część z nich skorzystała z tego przywileju i osiedliła się w kilku górzystych miejscowościach.
Piraci
Niektórzy z nich na tyle rozsmakowali się w awanturniczym trybie życia, że ani nie śpieszno im było wracać do domu, ani tym bardziej ustatkować się w haitańskich wioskach. Zajęli się oni piractwem, zresztą z całkiem niezłym skutkiem, siejąc postrach wśród marynarzy na karaibskich wodach. Łupili głównie handlowe statki brytyjskie i amerykańskie, brawurowo uciekając przed wysyłanymi za nimi pościgami.
Podczas jednej z takich ucieczek piracka łajba pod dowództwem kapitana Ignacego Blumera dotarła aż do wybrzeży Florydy. Załoga postanowiła założyć tam polską kolonię, a swego dowódcę ogłosić królem podbitych ziem. Potencjalny monarcha nie był jednak przekonany co do tej idei i ze zgromadzonym majątkiem powrócił do Europy.
Cazale
Potomkowie legionistów zamieszkują dziś kilka wsi na Haiti. Głównym ośrodkiem Lapologne, jak nazywa się ich po kreolsku, jest Cazale, znane jako "polska wieś". Mimo, że jej mieszkańcy traktują Polskę jako mityczną krainę, leżącą gdzieś w Afryce i nie znają języka, to polskość jest bardzo ważną częścią ich tożsamości – sami też za Polaków się uważają. Od reszty mieszkańców kraju odróżniają ich też często cechy fizyczne, takie jak jaśniejszy kolor skóry czy niebieskie oczy.
Pamiątek po nadwiślańskich osadnikach przetrwało niewiele. Zostały jednak nietypowe jak na Karaiby zwyczaje, np. jednym z ludowych tańców jest polka, a dziewczęta zaplatają warkocze na sposób słowiański. Wyobrażenia o Polsce zachowały się też w języku, mówi się tam na przykład, że ktoś "robi coś porządnie jak w Krakowie".
Gdzieniegdzie ostały się stare, drewniane chaty w stylu kresowych dworków. Ciekawym przejawem synkretyzmu religijnego jest kult obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, która została lokalnie przemianowana na Erzuile Dantor – boginię miłości i płodności i włączona do panteonu bóstw wudu.
Górnik z Rypina haitańskim królem
Kolejnym polskim smaczkiem na Haiti jest historia Faustina Wirkusa – urodzonego pod koniec XIX wieku w Rypinie syna górnika. Jako dziecko wyemigrował z rodzicami do Stanów Zjednoczonych, gdzie najpierw sam pracował od 11 roku życia w kopalniach, a później wstąpił do marines. Jako sierżant piechoty morskiej został w latach dwudziestych XX wieku skierowany na Haiti, które wówczas znajdowało się pod amerykańską okupacją. Tam Wirkus zrobił błyskotliwą karierę.
Został wysłany na wyspę La Gonave z rozkazem zorganizowania posterunku policji, ale mieszkańcy rozpoznali w nim inkarnację pierwszego władcy wyspy, Faustyna I i obwołali królem. Wirkus doskonale urządził się na wyspie, miał własny harem i został kapłanem wudu. Dał się też poznać też jako sprawny zarządca, podczas trzech lat jego "panowania" (1926 – 1929) La Gonave była jednym z najlepiej prosperujących regionów kraju. W końcu jednak wieść dotarła do jego przełożonych i wybuchł dyplomatyczny skandal. Wyrzucony z armii Wirkus wrócił do Nowego Jorku, gdzie pracował jako agent ubezpieczeniowy. W 1931 r. wydał bestsellerową książkę "Biały król La Gonave", w której opisał swoje wspomnienia z Karaibów i nakręcił film dokumentalny "Voodoo".
Grotowski i Papież
Kiedy w 1983 roku Haiti odwiedził Jan Paweł II, wybrano 50 mieszkańców Cazale o najjaśniejszym odcieniu skóry, by witali go na lotnisku z biało-czerwonymi flagami. Wizyta ta okazała się przełomowa dla historii Haiti. Co prawda, papież spotkał się z krwawym dyktatorem Baby Docem, ale jego przemowa do Haitańczyków z wypowiedzianymi po kreolsku słowami "Odwagi! Bądźcie mocni" ma dla mieszkańców wyspy podobne znaczenie, co dla Polaków wołanie o odnowienie "oblicza ziemi. Tej ziemi" z 1979 roku na stołecznym Placu Zwycięstwa.
W latach osiemdziesiątych XX wieku jeden z mieszkańców Cazale przyjechał do Polski. Był to kapłan wudu Amon Fremon. Zaprosił go Jerzy Grotowski, który na Haiti szukał w rytuałach wudu inspiracji dla swego Teatru Źródeł. W Polsce Amon Fremon uczestniczył w warsztatach teatralnych, a potem na jakiś czas w tajemniczy sposób zniknął. O jego możliwych losach i zderzeniu haitańskich mitów o Polsce z rzeczywistością PRL-u opowiada film "Sztuka znikania" Bartosza Konopki i Piotra Rosołowskiego, z brawurowym monologiem Fremona autorstwa Ignacego Karpowicza.