Mariusz Szczygieł tak wspominał początki pracy Tochmana:
Przyprowadziłem do "Gazety" Wojtka Tochmana [...]. Hanna Krall czytała jego reportaż na 1,5 strony maszynopisu 1 minutę. Poprawiała 3 minuty i w 7 sekund napisała na nim: "Natychmiast przyjąć do pracy!". Był zaskoczony. Przyjęty w 4 minuty 7 sekund.
Książkowym debiutem Tochmana jest zbiór reportaży "Schodów się nie pali" (2000), który znalazł się w finale Nagrody Nike 2001. W roku 2002 za "teksty podtrzymujące tradycje literackiego reportażu, ze szczególnym uwzględnieniem relacji z byłej Jugosławii" był nominowany do Nagrody im. Dariusza Fikusa przyznawanej przez dziennik "Rzeczpospolita". W listopadzie 2004 znalazł się w finale prestiżowej nagrody Prix RFI "Témoin du Monde" przyznawanej w Paryżu przez Radio France International.
Mawia się czasem, że o dojrzałości reportera świadczy prócz stylu pisania umiejętność wyboru tematyki, której gotów jest poświęcić lata pracy i talent. Najwyraźniej taką dojrzałość osiągnął Wojciech Tochman. Zarówno w reportażach publikowanych niegdyś w "Gazecie Wyborczej", jak i w prowadzonym przez siebie programie telewizyjnym "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." Tochman przez wiele lat rozwijał niemal stale ten sam motyw: zginął człowiek, spróbujmy go znaleźć i odzyskać dla tych, którzy na niego czekają.
Nie inaczej w reportażach wydanych w książce "Schodów się nie pali". Historie tu opowiedziane to właśnie historie o oddaleniu, tęsknocie i poszukiwaniu. Raz chodzi o dzieci, które odebrano porządnym, ale ubogim rodzicom, innym razem o dziewczyny z Polski czy Litwy, zmuszane do prostytucji w zachodniej Europie, a kiedy indziej o rodzeństwo, które odnalazło się po 30 latach. Czasem pisze Tochman o tych, którzy odeszli na zawsze, z czym ich bliscy nie chcą się pogodzić i wtedy układa się opowieść-przypomnienie. Tochman postawił na psychologię, na głębinową eksplorację motywów zachowania i sposobów życia, ale "Schodów się nie pali" da się też czytać inaczej: jako fresk społeczny o dzisiejszej Polsce, niebanalny, bo konstruowany przez konkrety, które zwykle umykają z pola potocznej uwagi.
Druga książka Tochmana, "Jakbyś kamień jadła", dotyczy postjugosłowiańskiej teraźniejszości – dziedzictwa wojny, która toczyła się w latach 1992–1995. Wojny tej nie widzimy jednak w ujęciu ogólnym: zamiast tła, przebiegu i statystyk poznajemy jednolity zbiór doświadczeń – ciąg zbrodni dokonanych przez Serbów na Muzułmanach. Przeszłość ta wyłania się przed nami w kawałkach, pojawiając się w miarę kolejnych opowieści kilku bohaterek. Nie jest to więc historia całościowa, lecz za każdym razem jej wycinek – skrawek czasu, w którym ktoś został zatrzaśnięty jak w pułapce.
Ale razem z bohaterami zatrzaśnięci są czytelnicy. Reportaż Wojciecha Tochmana "Jakbyś kamień jadła" to bowiem książka koszmar: czujemy, że trzeba się z niej obudzić i uciec, a równocześnie ogarnia nas poczucie uwięzienia i paraliżu. Szczególne wrażenie "bycia w środku" autor wypracował techniką "reportażu minimalnego". Jego narrację, którą bez wahań dopisać można do zbioru najwybitniejszych polskich reportaży – "Szachinszacha" Ryszarda Kapuścińskiego, "Zdążyć przez Panem Bogiem" Hanny Krall – określa maksymalne wycofanie głosu autora, zawieszenie ocen i pełna koncentracja na bohaterach.
Poznajemy zatem historię matki, która szuka ciał swoich dzieci, opowieść żony, która nie wie, gdzie i jak zabito jej męża, historię kobiety, która – jako ofiara etnicznego gwałtu – czuje się martwa. Wszystkie te historie są wypowiadane około roku 2000, ale teraźniejszość jest tu pusta: to czas wypełniony jałowym oczekiwaniem na nic, ponieważ nic nie jest w stanie odbudować życia. Akt zniszczenia rzeczywistości zaczął się w roku 1992, skończył zaś w 1995, a źródłem destrukcji okazała się nienawiść etniczna. W jej imieniu Serbowie, niedawni sąsiedzi Muzułmanów – "koledzy z podstawówki, z technikum, z kawiarni nad rzeką" – postanowili uczynić z terenów przez siebie zamieszkałych obszary narodowo czyste. Nastąpił paroksyzm wypędzania, koncentrowania, zabijania, gwałcenia. A potem nadeszło nic.
Owo "nic" to pokój wynegocjowany przez międzynarodowe organizacje. Owo "nic" to bezsilna pamięć ofiar i bezkarność katów, niszczejące miasteczka i wsie, apatia, bezrobocie, pogłębiająca się nieufność i frustracje. Życie społeczne, jak się okazuje, wspiera się na misternej tkance bliższych i dalszych więzi międzyludzkich – więzi między członkami rodziny i między sąsiadami, więzi między ludźmi podobnymi i bardzo różnymi. Raz zniszczona wiara w możliwość zgodnego współżycia różnic niweczy wszystko. O tym jest książka Tochmana – o przemianie sąsiadów w morderców, o antycudzie przemiany chleba w kamień. A także o niemożności odwrócenia tego procesu. W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" mówił:
Ja nie piszę o grobach. Opowiadam o żywych ludziach, którzy stoją nad śmierdzącymi dziurami w ziemi. O tym, co noszą w sobie, to jest dla mnie ważne. To jest tajemnica, z którą chcę się zmagać. Często, już na samym początku pracy, wiem, że nigdy jej nie rozwikłam. Bo często nie jest to tajemnica ludzka, nie jest to tajemnica do zrozumienia przez człowieka. [...] Reporter powinien się dziwić, nie wiedzieć, szukać odpowiedzi. Człowiek, który wszystko wie, może będzie wielkim mędrcem, ale dobrym reporterem na pewno nie.