Dramaturgia otwarta
Różewicz "Kartotekę" napisał i opublikował jako swój debiut w roku 1960, jednak ponad 30 lat później zmierzył się z nią ponownie, przy okazji pracy we wrocławskim Teatrze Polskim. Wtedy powstała "Kartoteka rozrzucona" (dziś nazwalibyśmy ją tekstem "postdramatycznym"), w którym wycięte fragmenty oryginału zestawione zostały ze strzępami medialnej współczesności i nowymi, dopisanymi scenami. "Kartoteka rozrzucona" opatrzona została adnotacją "tekst nie jest przeznaczony do realizacji", co nie przeszkodziło Kazimierzowi Kutzowi w stworzeniu inscenizacji w Teatrze Telewizji w 1998 roku. W ogóle Różewicz nie bardzo interesował się scenicznymi realizacjami "Kartoteki", jak deklarował w 1969 roku w opublikowanej w "Dialogu" rozmowie z Konstantym Puzyną:
Sam fakt realizacji jest dla mnie sprawą drugorzędną. Sprawą najważniejszą jest rozegranie dramatu na papierze.
Różewicz był orędownikiem dramaturgii otwartej, w myśl której dzieło pozostaje w stanie wiecznego nieukończenia, gotowe na nowy montaż.
Rychcik w najnowszej premierze STUDIO teatrgalerii (wyprodukowanej w ramach Festiwalu Nowe Epifanie) podąża za ideą Różewicza, biorąc na warsztat zarówno oryginalną "Kartotekę" z lat 60., jak i jej późniejsze przetworzenie i adaptując teksty do warunków współczesnych. Adaptacja przebiega w zasadzie bez szwów, choć koncentracja zdecydowanie przesuwa się z oryginalnego kontekstu powojennej rzeczywistości na aktualne bolączki. Różewicz tak mówił o swoim dramacie:
każdy mógł wejść w środek, dopisać jakiś fragment czy koniec, rozszerzyć czy uzupełnić jakąś scenę. Czym jest koniec sztuki? To oczywiście koniec fabuły, akcji, jakichś dziejów.
Różewicz na pytanie o to, czym jest dziś (w końcu lat 60.) teatr, odpowiadał, że jest "rozbitym, roztrzaskanym lustrem". Codzienność i trywialność zyskuje w tekście Różewicza swoje wykrzywione, niemal perwersyjne oblicze. Rychcik, mówiąc o "Kartotece" jako o tekście kanonicznym, koncentruje się na "uniwersalności" dzieła. Choć zwykle kategoria ta niewiele znaczy i da się ją przyłatać do większości inscenizacji klasycznych dramatów, w przypadku spektaklu Rychcika trudno się od niej odżegnać. Brak zawiązania akcji, przezroczystość postaci, skupienie na rozkładzie języka i niemożliwości zaistnienia realnej rozmowy − wszystkie te elementy "Kartoteki" pozwalają na autorskie "wtargnięcie" w środek tekstu i "uzupełnienie" go, o czym mówił sam autor oryginału.
Pokój na dachu
W inscenizacji Rychcika pokój Bohatera jest dachem. Scenograficzny wybór stałej współpracowniczki reżysera Anny Marii Karczmarskiej to błyskotliwa i intrygująca interpretacja Różewiczowskiego świata.
Przez otwarte drzwi przechodzą spiesznie lub wolno różni ludzie. Czasem słychać urywki rozmów. Czasem stoją i czytają gazetę... Wygląda to tak, jakby przez pokój Bohatera przechodziła ulica. Niektórzy przysłuchują się przez chwilę temu, co mówi się w pokoju Bohatera. Czasem wtrącają kilka słów. Przechodzą dalej. Akcja trwa od początku do końca bez przerwy.
− pisał w oryginalnych didaskaliach dramatopisarz. Bohaterowie "Kartoteki" przechodzą więc u Rychcika przez dach. Jest tak, jakby znaleźli się tu przypadkiem, zarazem każdy z nich "odwiedza" Bohatera w jego zaimprowizowanym przy świetliku pokoju. Trudno jest jednak przypadkowo spacerować po dachu − inscenizacyjna decyzja wzmaga więc nonsensowny klimat tekstu Różewicza. Bohater leży na kawałku kartonu − i tak przyjmuje kolejnych gości, mierząc się z nimi w absurdalnych wymianach zdań, odpowiadając na ich pytania, konfrontując się z ich zarzutami. Kiedy zdenerwowany krzyczy do Tłustej Kobiety "Co pani tu robi? To jest mieszkanie prywatne!", ta zaśmiewa się do rozpuku. Między kominem, niewielkim świetlikiem a konstrukcją przypominającą rusztowanie pod billboard toczy się życie Bohatera. Ta przestrzeń jest niczyja, obca i otwarta, niekojarząca się z choćby namiastką poczucia bezpieczeństwa. W oryginale pokój stanowił przynajmniej pozór schronienia i prywatności. Choć "przez pokój Bohatera przechodziła ulica", mężczyzna miał swoje łóżko i kołdrę. Tu zostaje pozbawiony nawet tych resztek intymności.
Dach jest czymś więcej niż wizualną metaforą − dosłowną emanacją otwartości i wyobcowania. Z komina bucha dym. Brakuje tylko pojękiwań wiatru.
Efekt dziwności i odrealnienia potęgują kostiumy (również autorstwa Karczmarskiej) − Bohater, mimo że jego "domem" jest kawałek kartonu na dachu, ubrany jest elegancko i kunsztownie. Podobnie wyglądają nawiedzające go postaci: jakby właśnie wracały z szykownego przyjęcia. Ta nieprzystawalność nie pozwala przypiąć tego, co oglądamy, do żadnych konkretnych realiów. To rzeczywistość po końcu fabuły, skarlała i rządząca się zdziwaczałą logiką. Przedstawienie toczy się pozornie poza czasem, w zawieszeniu − pozornie, bo Rychcik odniesie się później do faktycznych wydarzeń politycznych pozwalających na osadzenie spektaklu w ramie czasu. Jednak całość cechuje atmosfera snu, długiego i męczącego. Z tym pewnie nie zgodziłby się Różewicz, podkreślający stanowczo, że jest realistą. Realizm “Kartoteki” jest jednak osobliwy i ten potencjał wykorzystał reżyser, tworząc inscenizację senną, zarazem męczącą i zmęczoną.
Leżeć w imię pokoju
Ciekawym linkiem jest towarzysząca spektaklowi Rychcika ustawiona we foyer instalacja inspirowana performansem "Bed-In for Peace" Johna Lennona i Yoko Ono z roku 1969. Wówczas artyści w ramach pacyfistycznego manifestu spędzili tydzień najpierw w hotelowym pokoju w Amsterdamie, a dwa miesiące później w Montrealu. Muzyk i jego żona, leżąc w łóżku, przyjmowali gości, udzielali wywiadów, zdawali się jednak mieć kontrolę nad sytuacją. Bohater, choć na poziomie formalnym pozostaje w podobnym ułożeniu, jawi się absolutnie bierny i słaby. Jego dramat jest pusty, akcja wokół niego strzępi się na fragmenty, choć on sam pozostaje w centrum wydarzeń, to wydarzenia zdają się na nim żerować, kołować nad nim jak sępy. Jest sam, jest nikim, jego "bed-in" jest pozbawione treści i − w konsekwencji − pozbawione sensu. Kontrast z pokojową formą protestu Lennona i Ono czyni z Bohatera i antyfabuły "Kartoteki" rzecz miałką i przerażającą jednocześnie. O ile artystyczna para leżała w łóżku "w imię" pokoju, o tyle Bohater nie opowiada się za żadną sprawą. John Lennon i Yoko Ono nie zbawili swoim artystycznym, lekkoduchowskim gestem świata, ale ich stanowisko było jasno określone. Bohater nie leży "w imię" czegokolwiek, jest przezroczysty.
Różewicz musicalowy
Bohater przez Różewicza skonstruowany był jako everyman, a więc człowiek bez właściwości. Przywoływany zostaje za pomocą wielu różnych imion, a jego tożsamość tworzona jest przez to, co zewnętrzne: przechodzący ludzie, ich wyrzuty wobec Bohatera, ich wymagania. Bartosz Porczyk w tej roli jest jednak bardziej − na tyle na ile pozwala dramaturgia − konkretny. Jego charakterystyczna ekspresja połączona z techniką wokalną sprawia, że Bohater u Rychcika nabiera wyrazistych cech. Jednak Porczyk nie szarżuje. Choć mógłby − o tym wie każdy, kto zna dokonania aktorskie odtwórcy roli Bohatera. Chwilami jego śpiew przywodzi na myśl rolę Gustawa-Konrada we wrocławskich "Dziadach" wyreżyserowanych przez Michała Zadarę.
Rychcik postanowił zrobić z "Kartoteki" na wpół śpiewany poemat. Musicalowe momenty są zaskakujące, bo nie wiadomo, na ile traktować je poważnie. Uczynienie z Kartoteki dzieła muzycznego − wybrzmiewającego to w scenie na kształt odpowiadających sobie recytatywów, to w teledyskowym zbiorowym odśpiewaniu fragmentu dramatu − jest gestem z jednej strony sprawnie osadzającym tekst w inscenizacyjnej ramie, z drugiej zaś potęgującym uczucie dystansu i obcości (aktorów wobec dramatu i mój jako odbiorcy wobec spektaklu). Ten pomysł budzi opór i trudno dostrzec w nim coś więcej niż zrealizowaną fantazję reżysera, ale i dokłada się on do ogólnego klimatu dziwności.
Muzyka autorstwa braci Lis przypomina swoją przestrzennością kompozycje Briana Eno. Muzyka do windy czy na lotnisko, idealna jako podkład pod śpiewane partie tekstu. Tak samo pozbawiona właściwości jak Bohater. To dobra decyzja, wpisująca się w vintage’owy charakter spektaklu. Ten zaś widoczny jest na kilku polach. Moment, w którym Bohater wykrzykuje program telewizyjny jednego z kanałów, jest rozczulająco anachroniczny. Tradycyjna telewizja nie jest już dłużej znakiem naszych czasów. Rychcik w tworzy pomost między światem lat 60., kilkanaście lat po zakończeniu drugiej wojny światowej a rozedrganą współczesnością, wciąż targaną wojnami, których groza zdziesiątkowana jest przez medialne zapośredniczenie. Reżyser wprost odnosi się do naszej lokalnej, żenującej wojny. Taką staje się polityczna przepychanka na sali sejmowej, której stenogram odczytują z promptera aktorzy. Jedząc ciastka i popijając ze styropianowych kubeczków, bohaterowie Kartoteki ironicznie przedstawiają przebieg jednego z posiedzeń. Debatujący o neonazizmie i odpowiedzialności za to zjawisko politycy zdają się w interpretacji aktorów Rychcika śmieszni i mali. Dyskusja dotycząca jakże ważnego tematu staje się, jak to często bywa, przerzucaniem się obelgami i winą. To jest nasza "ulica przechodząca przez pokój Bohatera".
Realizm wykrzywiony
Aktorzy w komicznych kreskówkowych kostiumach płynnie zmieniają role. Nie mają jednej, ustalonej scenicznej tożsamości, ale przywdziewają nowe maski, odgrywając różne postaci w relacji z Bohaterem. Ciekawe jest obserwowanie różnego typu aktorstwa w surrealnym świecie "Kartoteki". Musicalowy Porczyk, zdystansowana, wyciszona Dominika Biernat, Tomasz Nosiński z charakterystycznym sznytem à la Joker z "Mrocznego Rycerza". Świat, jaki stworzył Różewicz, jest bardzo pojemny. To świat realistyczny, jak podkreślał autor, zdecydowanie odżegnując się od groteski, którą uważał za dramaturgiczne ułatwienie. Ale jest to realizm wykrzywiony, to realizm świata poranionego. To także wspaniałe pole do aktorskich prób: szukania i sprawdzania odpowiednich środków. Porczyk, Nosiński czy świetnie odnajdująca się w "Kartotece" Dominika Ostałowska balansują między zdystansowaniem i chłodem a emocjonalnym zaangażowaniem. Wszyscy zdają się dobrze odnajdywać w tej konwencji.
Każdy-nikt
Dzieło jak gdyby niedokończone, w zgodzie z dramaturgią zaproponowaną przez Różewicza. Adaptacyjny kolaż Rychcika mógłby trwać w nieskończoność, powiększając się o kolejne zassane z codzienności elementy, ale całość zamyka się w kameralności półtoragodzinnego spektaklu o braku i zanikaniu. Jego bohaterowie mówią, ale niczego to nie zmienia. Żyją obok siebie, na obrzeżach języka i w rozpadzie czasu. Ostatnia, poruszająca scena wymiany zdań między Bohaterem a Dziennikarzem jest kwintesencją tej atmosfery:
DZIENNIKARZ
Pan wie, że w pana rękach leżą losy świata?
BOHATER
Do pewnego stopnia
DZIENNIKARZ
Co pan zamierza uczynić, aby zachować pokój na świecie?
BOHATER
Nie wiem.
DZIENNIKARZ
Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, że w wypadku wojny wodorowej zginie ludzkość?
BOHATER prawie wesoło
Oczywiście, oczywiście.
DZIENNIKARZ
I co pan robi, żeby nie dopuścić do wybuchu?
BOHATER śmieje się
Nic.
Człowiek bez właściwości nie zrobi nic, by "nie dopuścić do wybuchu". Pozbawiony jest sprawczości. Bohater był u Różewicza przedstawicielem pokolenia próbującego odnaleźć się w powojennych realiach, każdym-nikim − dziś staje się portretem zagubionego w nadmiarze danych współczesnego człowieka, zanurzonego w iluzji życia w centrum wydarzeń. Dach jest tu doskonale adekwatnym obrazem: Bohater ze swojego pozbawionego ścian i sufitu pokoju może spoglądać na miasto z góry, przyjmować gości, prowadzić szczątkowe rozmowy. "Akcja trwa od początku do końca bez przerwy", jak mówią didaskalia "Kartoteki". Akcja trwa, ale jest w stadium zaniku. Trwa, ale nic się nie dzieje.