Zamiast tradycyjnego wstępu mamy tekst Marty Zielińskiej o "Największym placu w Europie" będącym "lustrem Warszawy". Autorka krótko wspomina o "symbolicznych nagrobkach" - wmurowanych w chodnik tablicach z napisami: "Tu było skrzyżowanie ulic Wielkiej i Śliskiej" oraz "Tu było skrzyżowanie ulic Chmielnej i Wielkiej" (więcej o tym, co znajdowało się w miejscu dzisiejszej wizytówki stolicy można przeczytać w lekturze "Przed wojną i pałacem" Magdaleny Stopy); przytacza fragmenty dzieł literackich o "hipnotyzującym niczym bazyliszek" drapaczu chmur. To doskonała namiastka właściwej treści książki "Jako dowód i wyraz przyjaźni", która jest prawdziwym kalejdoskopem nastrojów i źródłem niekończących się tematów.
Z kart fikcji literackiej wracamy do nie mniej wciągającego świata realnego. Zebrane pisma udowadniają, że nie trzeba sięgać do Konwickiego, aby intensywnie odczuć aurę tego miejsca i przekonać się, że budowla przypomina matrioszkę – jest jak "miasto w mieście", jak mówi jeden z pracowników. Wystarczy rzucić okiem na dziennik Hanny Szczubełek, której żadne wydarzenie nie uszło uwadze, czy zapytać ludzi, których los z Pałacem połączył. Na przykład Grzegorz Sroczyński w "Ostatniej nocy z PZPR" donosi, że delegaci zamiast podejmować kluczowe decyzje dotyczące swojej przyszłości, stali w kolejkach po krem Nivea tudzież Bambino i kupowali parówki w bufecie za 2200 zł (obraz wyjęty z dokumentu Andrzeja Fidyka "Ostatki"). Natomiast Witold Pawłowski słowem rysuje malowidło ścienne: "(…) obok siebie wszystkie narody: Polak, Rosjanin, Abchaz, Litwin, Ukrainiec, Rumun, Bułgar, Mongoł, Wietnamczyk, obywatele czarnoskórzy, a obok skośnoocy, wszyscy jak w zgodnej rodzinie, łokieć przy łokciu, wymieniają dobra, które wytworzyli w pocie czoła". Na bazarze, przy Pałacu Kultury.
Z reporterskich opowieści ułożyć można mozaikę typów ludzkich: "I naukowcy tu są, i studenci, widzowie kin i amatorzy strip-tease'u", i robotnicy mieszkający w Jelonkach, i windziarki zarządzające ruchem turystycznym. Z doświadczeń i wspomnień każdego z bohaterów można stworzyć tragifarsę, gdyż emocje Pałac budzi nieustannie. Gustaw Morcinek porównał jego sylwetkę do "Nike z paryskiego Luwru", która "czarowała swym przedziwnie smukłym i strzelistym, ulatującym pod niebo kształtem", Władysław Broniewski nazwał PKiN "koszmarnym snem pijanego cukiernika", inni śpiewali: "Co nam obca przemoc dała, nocą rozbierzemy". "Jako dowód i wyraz przyjaźni" pokazuje różne oblicza wciąż toczącej się dyskusji o status budynku, którego istoty nie oddaje żadna słownikowa definicja "pałacu".
Słowom reporterów towarzyszą obrazy – archiwalne ujęcia miejskiej panoramy, dokumentacje z placu budowy czy uroczystości państwowych, zawodów sportowych, wydarzeń kulturalnych. Widać na nich, że PKiN tętni życiem. Tak jak w 1955 roku można było spotkać "»laikarzy« czatujących na chętnych do upamiętnienia się na fotografii pod warszawskim Pałacem", tak i dziś pamiątkowe selfie jest obowiązkowe.