Najczęściej słyszymy o nagraniach terenowych w kontekście taśm, i nie chodzi wcale o kasety magnetofonowe, których powrót wieszczą co jakiś czas dziennikarze muzyczni, a może raczej life-style'owi (tamci pierwsi powinni wiedzieć, że w niektórych środowiskach kaseta jest naturalnym nośnikiem i stale jest w użytku). Mowa oczywiście o nagraniach realizowanych z ukrycia, najczęściej w gabinetach, restauracjach i innych miejscach spotkań ważnych ludzi. Michał Lewandowski, dziennikarz gdańskiego portalu naszemiasto.pl, pisał w 2007 roku, że field recording to jedna z najważniejszych polskich pasji: ''Taśmy i dyktafony to sprzęt, który robi ostatnio zawrotną karierę [...] wydaje się, że nagrywa każdy''. Zaczęło się od tzw. afery Rywina, potem nagrywali wszyscy. Lewandowski wymienia: służby, politycy, biznesmeni, nawet studenci chcący skompromitować swoich wykładowców. Jeden z ówczesnych ministrów zamierzał odkupić od swojego resortu dyktafon, na którym dokonano kluczowych nagrań dla zmiany sytuacji politycznej i oprawić go w ramkę. To zastosowanie field recordingu zgadzałoby się z pierwotnymi założeniami fonografu, wynalazku Thomasa Alvy Edisona, czyli tworzenie ''albumów rodzinnych'' składających się z fragmentów wypowiedzi, ważnych wspomnień, zbioru ulubionych powiedzeń. Cóż, Edison prawdopodobnie nie spodziewał się, że nagrania, które będą zmieniały bieg historii, będą powstawały w ukryciu.
Gdyby Kolberg miał fonograf...
Niestety dzisiaj nie możemy już usłyszeć większości nagrań muzyki tradycyjnej, które powstały na terenach II RP – zostały zniszczone podczas wojny. Straty nadrabiali powojenni naukowcy, którym udało się nagrać śpiewaków i instrumentalistów urodzonych w czasach Oskara Kolberga – ojca polskiej etnografii. Co prawda Kolberg zbierał pieśni od ich dziadków, ewentualnie rodziców, ale wszystko wskazuje na to, że przechowali ich repertuar w prawie niezmienionej formie. Dzięki temu dzisiaj możemy porównać wypiski z dzieł Kolberga z autentycznymi nagraniami. Jacek Jackowski z Instytutu Sztuki PAN pisał:
Choć nagrania nie odpowiadają idealnie młodszym o niemal wiek zapisom – co jest oczywiste w przypadku wariabilności ludowego repertuaru – ukazują to, czego Kolberg nie mógł precyzyjnie bądź w ogóle uchwycić w zapisach: styl, maniery, ornamentykę, realne brzmienie i wysokość, barwę, dynamikę, tempo, zmiany metryczne, swobodę rytmiczną etc. Słuchając niektórych przykładów, chwiejnych intonacyjnie i rytmicznie, uświadamiamy sobie przed jak trudnym zadaniem stawał dokumentalista mający do dyspozycji tylko ołówek. W zapisie końcowym melodia bowiem często wydaje się prosta i nieskomplikowana. Jaka jednak była w wykonaniu, przed jej zanotowaniem?
Z pewnością lektura nagrań ze zbiorów fonograficznych IS PAN będzie najbardziej pouczającym doświadczeniem dla etnomuzykologów, ale wydaje mi się, że laicy ze swoim świeżym spojrzeniem mogą znaleźć tu równie dużo. Co prawda nie usłyszą wszystkich niuansów muzyki wiejskiej, być może po raz pierwszy zetkną się z jej stylem i ornamentyką, ale przynajmniej będą mogli wysłuchać nagrania zrealizowane w powojennej Polsce. Nagrania te nie są fragmentem kroniki filmowej realizowanej pod dyktando cenzury, są dokumentem, w którym można usłyszeć historię. Szczególnie warto zapoznać się z płytami: ''Gdyby Kolberg miał fonograf'', kaszubskimi nagraniami na ''Melodiach z borów, łąk, pól i znad wód'' albo ''Rozpoczął tedy fonograf zbieranie melodii podhalańskich'', na której możemy się zapoznać z nagraniami Juliusza Zborowskiego, które zrealizował w 1914 roku. Współcześniejszych nagrań należy szukać w wydawnictwie Muzyka Odnaleziona prowadzonym przez Małgorzatę i Andrzeja Bieńkowskich.