Oczywiście ambitna piosenka torowała sobie drogę dużo wcześniej. Trudno pominąć jej osiągnięcia w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to objawiły się talenty poetyckie skamandrytów: Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Antoniego Słonimskiego, Kazimierza Wierzyńskiego – wszyscy oni pisali także na potrzeby śpiewających gwiazd kabaretów i audycji radiowych. Wspomagały ich w tym dziele niezgorsze pióra Mariana Hemara, Jerzego Jurandota czy Mordechaja Gebirtiga – barda z krakowskiego Kazimierza.
Piosenka literacka sensu stricto zrodziła się jednak kilkanaście lat po drugiej wojnie światowej w Piwnicy pod Baranami. Piotr Skrzynecki czerpał wiersze z tomików znakomitych poetów i proponował je Zygmuntowi Koniecznemu, kompozytorowi z dyplomem krakowskiej Akademii Muzycznej, o perfekcyjnym warsztacie. Idealną wykonawczynię stworzonych w ten sposób piosenek znaleźli w Ewie Demarczyk.
Do podobnie wysokiego poziomu piosenek tzw. szeroka publiczność – na co dzień karmiona stylizowanym folklorem zespołu pieśni i tańca Mazowsze – wydawała się niekoniecznie przygotowana. Piwnicznych artystów nie zawiodła jednak intuicja – zaryzykowali i wygrali. Elitarne, zdać by się mogło, piosenki, wkrótce znane były w kraju i poza granicami.
Piosenki, które zaproponowałem Ewie, zapełniły część luki powstałej razem z końcem estetyki lat pięćdziesiątych – wspominał Zygmunt Konieczny. – Po kilku latach panowania piosenki o proweniencji jazzowej, z początkiem lat sześćdziesiątych udało mi się stworzyć inny jej typ – piosenkę literacką.
Z początku kompozytor korzystał głównie z utworów zmarłych poetów. Śmiali się z niego, że robi to celowo, bo nieobecny wśród żywych autor nie mógł wnieść pretensji, co zresztą okazało się nieprawdą, bo jak z Ewą Demarczyk pozmieniali to i owo w Tuwimie, to skończyło się rozprawą w ZAiKS-ie. Koniecznego nagabują różni poeci – jeden z nich wręczył mu kiedyś od razu sześćset wierszy.
W latach sześćdziesiątych piosenka literacka była udaną próbą stworzenia czegoś nowego – dodaje Konieczny. – Później spowszedniała, bo zaczęły ją uprawiać tłumy. Alternatywą dla ambitniejszej piosenki literackiej była niegdyś muzyka bigbitowa. Dziś kontynuatorzy tego nurtu, to znaczy muzycy rockowi, biją nas na głowę. Są niewątpliwie popularniejsi, choć pocieszam się, że mody się zmieniają.
Nie będę szczególnie oryginalny, powtarzając – choćby po Tadeuszu Woźniaku – że historia powojennej piosenki polskiej dzieli się na epoki przed i po Koniecznym. Po nim przyszli inni, spośród których nie sposób pominąć dorobku twórczego Andrzeja Zaryckiego, jak również Marka Grechuty czy Jana Kantego Pawluśkiewicza, żeby ograniczyć się do samej Piwnicy.
Linię ambitnej piosenki wyznaczali również: Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta i Wojciech Młynarski, nazwani przez Jeremiego Przyborę "trójcą wieszczów polskiej piosenki". Oni sami nie kryli zresztą podziwu dla formalnej i warsztatowej maestrii obu Starszych Panów – zarówno Przybory, jak i Jerzego Wasowskiego.
Wszelkie ślady wiodą jednak z powrotem do Krakowa, gdzie autorskimi recitalami zaznaczył się kolejny piwniczanin, Leszek Długosz. Zasłużony rozgłos zyskał też inny mistrz wartościowej piosenki Andrzej Sikorowski, koncertujący z grupą Pod Budą. Artyści jak najbardziej osobni, niepowtarzalni, o wyjątkowych możliwościach i rozpoznawalnym stylu.
Do ścisłej czołówki twórców poetyckiej piosenki wypada dodać Elżbietę Adamiak i Andrzeja Poniedzielskiego. Są zapewne i inni, bez których nasz przegląd może się komuś wydać niepełny. Mimo wszystko kiedyś jednak należy postawić kropkę.
Nie wszyscy poeci dobierali frazy wierszy z myślą o ich dalszej, estradowej, karierze. Wielu z nich zapewne nigdy nie przewidziało, że tytuły ich utworów pojawią się kiedyś na listach przebojów. W dużej mierze jest wynik poszukiwań kompozytorów, inspirujących się melodyjnością – albo i obrazoburczością – zrymowanych i zrytmizowanych tekstów.
Szczególnie zadziwiający wydaje się przypadek estradowego zaanektowania twórczości poetyckiej Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jego wiersze – dzięki kompozycjom Jana Kantego Pawluśkiewicza i Marka Grechuty do musicalu "Szalona lokomotywa" – śpiewane były w krakowskim Teatrze STU, a nagradzane między innymi na festiwalu piosenki w Opolu w 1977 roku (Grand Prix dla "Hop, szklankę piwa"). I w ten prosty sposób Witkacy na dobre zagościł w zbiorowej wyobraźni narodu.
Twórca, który w teorii i praktyce artystycznej bronił istnienia poszczególnego przed koszarowością, falansteryzmem i nieuchronnym zbydlęceniem, trafił na listy przebojów. Choć od czasu przeżytej w Rosji rewolucji październikowej doskonale zdawał sobie sprawę z nieuchronności procesów historycznych – czemu wielokrotnie dawał wyraz w swojej twórczości – takiej formy zbłądzenia pod strzechy chyba jednak nie przewidział. Wystarczy zajrzeć do jego "Niemytych dusz", żeby przekonać się, jak zdecydowanie i bezkompromisowo tępił radio, jako szczególnie nieuczciwy środek manipulowania ludzką psyche w skali społecznej. (Wielka szkoda, że Witkacy nie miał możliwości oceny telewizji. Oj, poczytalibyśmy!…).
Przewrotne strofy Witkacego szczególnie upodobali sobie twórcy i wykonawcy Piwnicy pod Baranami. Obok wspomnianych: Grechuty i Pawluśkiewicza, szczególnie Zbigniew Raj. Również Grzegorz Turnau, który po wyśpiewaniu głównej nagrody na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, zstąpił w 1984 roku pod Barany z Witkacowskim "Prologiem do »Nowego Wyzwolenia«".
Trwalszy tandem poety z kompozytorem przynosi nierzadko doskonałe efekty artystyczne. Warto tu wspomnieć zwłaszcza "Zegarmistrza światła" Bogdana Chorążuka i Tadeusza Woźniaka, "Zbudzisz się przy mnie" (zapowiadany często jako "Czas") Włodzimierza Dulemby i Jana Kantego Pawluśkiewicza czy "Żaglowiec siedmiu mórz" Lesława Faleckiego i Jacka Zielińskiego (Skaldowie). Wspaniałe piosenki, które dorobiły się statusu przebojów.
Mimo rozmaitości wszelkich "festiwali na pieśń" – od poetyckiego, przez literacki, do aktorskiego – w którym, w ocenie nieodżałowanego prof. Aleksandra Bardiniego, "aktor gra, że śpiewa" – ambitnych piosenek najlepiej słucha się jednak nie w świetle jupiterów, lecz w kameralnych, "podziemnych" warunkach. Zgodnie z ich autorskim założeniem, któremu patronuje trójka piwnicznych filarów: Piotr Skrzynecki, Zygmunt Konieczny i Ewa Demarczyk.