Agnieszka Szymańska jest pedagogiem teatru i producentką teatralną. Projektuje i realizuje projekty artystyczne i edukacyjne dla Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, Instytutu Adama Mickiewicza oraz teatrów w całym kraju. Jest członkinią Stowarzyszenia Pedagogów Teatru. Z zespołem SPT prowadzi zajęcia "Praca z widzem" na Podyplomowych Studiach Pedagogika Teatru na Uniwersytecie Warszawskim.
Marcelina Obarska: Janusz Korczak mawiał, że nie ma dzieci – są ludzie. Czy dzisiejszy teatr traktuje młodych widzów poważnie?
Agnieszka Szymańska: Zdecydowanie bardzo poważnie. Jednym z nurtów, do których się wraca, jest myśl Korczaka, a także Jana Dormana i Krystyny Miłobędzkiej. Te postaci inspirują dziś zarówno pod względem metod pracy, jak i filozofii artystycznej. Mam wrażenie, że teatr traktuje dziś młodszych odbiorców dużo poważniej niż inne instytucje, np. szkoła. Dzieci mają tu możliwość pełnoprawnego uczestnictwa i reakcji, są partnerami w procesie, a teatr porusza tematy dla nich ważne.
W jaki sposób młodsi widzowie są angażowani w widowiska?
W spektaklu "Ojczyzna" wyreżyserowanym przez Justynę Sobczyk w Teatrze Polskim w Poznaniu wszyscy widzowie – nie tylko dzieci – dostają karton, na którym mogą napisać swoje imię. Te kartony stają się podstawą scenografii, kilkadziesiąt osób stawia je na scenie i buduje tę "Ojczyznę". To powoduje bardzo mocną integrację i więź z przedstawieniem. Dzięki podejściu pedagogicznemu coraz istotniejsze jest dla twórców, by zaangażować widzów i dowiedzieć się bezpośrednio od nich, jak przeżyli spektakl, co było dla nich ważne. Żeby doświadczenie teatralne nie kończyło się wraz z końcem widowiska, ale by jeszcze w tym zbudowanym wspólnie świecie zostać i porozmawiać.
Chodzi o możliwość natychmiastowego feedbacku?
Raczej o atmosferę bliskości. Często w publicznych instytucjach aktorzy lub pedagodzy teatru prowadzą dziś warsztaty przed i po przedstawieniach. Twórcy mają dziś dużą uważność na dzieci, mają też ogromną świadomość środków artystycznych i tego, jakie one mogą wywoływać reakcje. W polskim teatrze bardzo dynamicznie rozwija się nowa dramaturgia dla dzieci i młodzieży – z jednej strony jest to powrót do tradycji teatru dziecięcego, np. wspomniana "Ojczyzna" jest inscenizacją tekstu Krystyny Miłobędzkiej, w Teatrze Lalek "Banialuka" w Bielsku-Białej powstał też świetny "Król Maciuś Pierwszy" na motywach powieści Janusza Korczaka w reżyserii Konrada Dworakowskiego. Ale też mamy wspaniałych pisarzy, którzy tworzą dziś nowe teksty dla dzieci i młodzieży: Maria Wojtyszko, Malina Prześluga, Marta Guśniowska czy Robert Jarosz. Inscenizacje ich dramatów można zobaczyć w większości teatrów kierujących swoją ofertę do najmłodszego widza. Poruszają tematy istotne dla swoich odbiorców, proponują nowoczesny język, zabawę słowem i tradycyjnymi bajkami, bardzo dużo jest tam poczucia humoru.
A jakie są te istotne tematy? I czy w nowej dramaturgii jest coś, czego byśmy się nie spodziewali?
Na pewno przewrotności, ale też zabawy wierszem, jak w spektaklu "Mała draka o zwierzakach" w reżyserii Ewy Piotrowskiej w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora, gdzie Malina Prześluga nawiązuje do wielu motywów bajkowych. Powtarzają się tematy takie jak inność, tolerancja i trudne kwestie związane z rodziną. Wielokrotnie nagradzany tekst Marii Wojtyszko "SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie" to historia o Samuelu, który mając kilkanaście lat musi poradzić sobie z rozwodem rodziców. Tekst inscenizowany był we Wrocławskim Teatrze Lalek w formie, którą nazywam komedią muzyczną dla dzieci, z dużym dystansem do tematu rozwodu, który jest obecny w życiu wielu dzieciaków. Wiele spektakli pokazuje inne światy, do odbioru których zaangażowane są wszystkie zmysły: są to spektakle oparte na muzyce, sensoryce, choreografii, świetle, wspaniałych kostiumach i scenografii.
Ciekawe, że coraz więcej twórców zajmujących się do tej pory teatrem dla dorosłych, zaczyna zwracać się do młodszych odbiorców. W ostatnich sezonach kilka wspaniałych propozycji wyreżyserowała Anna Smolar, a także Paweł Passini, Agnieszka Glińska czy Justyna Łagowska, która na co dzień pracuje jako scenografka, a zrobiła już trzeci spektakl dla nastolatków.
Bardzo ciekawy jest "Kopciuszek" Joela Pommerata w inscenizacji Anny Smolar w Starym Teatrze w Krakowie. Pommerat napisał tryptyk, interpretując na nowo znane bajki, oprócz "Kopciuszka" także "Czerwonego kapturka" i "Pinokia". To teksty bardzo mocno osadzone we współczesnym kontekście. Teatry dramatyczne tworzą na ich podstawie tak zwane "spektakle familijne", które mają przesłanie dla dzieci, ale są także ciekawą propozycją estetyczno-artystyczną dla dorosłych, którzy świetnie się na nich bawią. Takie przedstawienia są dla rodziców punktem wyjścia do rozmowy z dziećmi, pozwalają zbudować kontakt. Wielopoziomowość tych spektakli poprzez rodzinną, przyjacielską rozmowę o tym, co się właśnie wydarzyło, pozwala zobaczyć, w którym momencie rozwoju jest dziecko i jaka jest jego wrażliwość.
Na "Kopciuszku" byłam kilka razy, za każdym razem z inną widownią i rzeczywiście przychodzą tam sześciolatki, ale także widzowie, którzy mają lat 15, 18, 30 i 60…
Czyli dzieci w każdym wieku.
Myślę, że to jest niezwykły sukces tego przedsięwzięcia. Każdy zabiera coś dla siebie, a punktem wyjścia jest bardzo klasyczna historia, znana przez wszystkich w naszym kręgu kulturowym, ale wątki, które Pommerat uwypuklił, są bardzo aktualne. Niedawno pracowałam przy "Balladynie" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, w reżyserii Justyny Łagowskiej i z dramaturgią Szymona Adamczaka. Dzięki ich adaptacji i pewnym skrótom część widzów poczuła, że dopiero teraz zrozumiała o czym jest tekst Słowackiego i dlaczego może być ważny dzisiaj.
No właśnie, bo można też to pytanie odwrócić i zapytać: a czego dorosły widz może dziś szukać w teatrze skierowanym do dzieci?
Twórcy teatru dla dzieci z ogromną uwagą projektują swoje procesy pracy, dbając zarówno o tematy, jak i o dobór środków wyrazu, dzięki czemu spektakle te mogą być atrakcyjne dla widzów w każdym wieku.
Kim jest pedagog teatru i jakie jest jego miejsce w procesie przygotowywania spektaklu?
Ja jako pedagog teatru dzielę się obowiązkami z teatralnymi edukatorami pracującymi na stałe w instytucjach. Sama nie jestem związana z żadnym miejscem, bardzo lubię pracować przy projektach, które tworzą pewną całość. Jak dotąd miałam okazję współtworzyć pięć produkcji teatralnych: od początku jestem wtedy członkiem zespołu realizatorów, który dzieli się przemyśleniami o powstającym spektaklu i rozważa użycie środków pod kątem doświadczenia widza. W przypadku “Balladyny”, przedstawienia dla nastolatków, zastanawialiśmy się, jak funkcjonuje ta grupa odbiorców i co może sprawić, że będą chcieli spędzić z nami 2 godziny bez telefonów komórkowych. Reżyserka, Justyna Łagowska, sama ma nastoletnie córki, więc bardzo cenne było jej spojrzenie. Przydało się też oczywiście moje doświadczenie w pracy z nastolatkami. W czasie prób prowadzę warsztaty, w przypadku “Balladyny” były to zajęcia z młodzieżą w oparciu o tekst. Sprawdzałam, kim dzisiaj jest dla nich Balladyna i czy znają w ogóle tę historię, mimo że to lektura obowiązkowa. Zdobywam w taki sposób wiedzę, z której następnie reżyser i dramaturg mogą korzystać, budując spektakl – a edukatorzy podczas warsztatów odbywających się już po naszym wyjeździe, kiedy przedstawienie żyje własnym życiem.
Jest jedna znacząca różnica między pedagogami a edukatorami. My, pedagodzy teatru widzimy naszą pracę jako artystyczną. Znamy narzędzia dramaturgiczne i związane z kreacyjną stroną spektaklu, a podstawy pedagogiki czy psychologii są naszym zapleczem. Teatralni pedagodzy to często absolwenci kulturoznawstwa, historii sztuki czy teatrologii. Ich umiejętności są coraz bardziej przydatne nie tylko w teatrach, ale i w muzeach, które zdecydowanie poszerzają dziś swoją ofertę dla dzieci i których działy edukacji liczą nieraz po kilkanaście osób. Myślę, że to też wynik przesunięcia akcentów w szkołach, gdzie niestety jest obecnie mniej zajęć związanych ze sztuką, więc rodzice czy nauczyciele, którzy mają ochotę rozwijać te pasje u dzieci, proponują im działania w publicznych instytucjach. To oczywiście tylko jedna z przyczyn popularności takich zajęć – bo teatr jest przede wszystkim żywym miejscem spotkania, a w dobie nowych technologii i związanych z nimi atrakcji wejście do innego świata, w którym jednak czeka nas drugi człowiek, jest dla młodych ludzi bardzo fascynujące. A proponowane światy są naprawdę różnorodne, stwarzane za pomocą niezwykłych machin teatralnych.
A ci "młodzi ludzie" to dla twórców osoby w każdym wieku poniżej 18 roku życia – nawet roczne niemowlęta.
Tych zupełnie najmłodszych nazywamy "najnajami" – spektakle dla nich rozwijają się bardzo dynamicznie, z licznymi sukcesami w Polsce i za granicą. Przyjmują one nierzadko formę instalacji artystycznych i teatru tańca, korzystają z dźwięku, ruchu, gestu, czyli niewerbalnych metod komunikacji. Reżyserzy konsultują się z przedszkolami i osobami zajmującymi się pracą z tak małymi dziećmi, aby środki artystyczne nie przewyższały ich możliwości rozwojowych. Cieszy fakt, że te spektakle spotykają się z ogromnym zainteresowaniem, są sukcesem artystycznym i mają okazję podróżować po świecie. Np. reżyserka Alicja Morawska-Rubczak ma za sobą koprodukcje z Norwegią i Japonią. Jej prace często nie są definiowane jako spektakl, bo składają się na nie różne działania artystyczne – to raczej wydarzenia performatywne połączone z animacją małych widzów, którzy mogą pobawić się elementami scenografii, zanurzyć w tym świecie. To rodzaj teatru, który działa zarówno z praktyk zabawy, ale i z nurtu nowoczesnego tańca.
To bardzo ciekawe, że teatr skierowany do dzieci organicznie korzysta z tego, co w teatrze dla dorosłych nazywamy "nową performatywnością".
Rzeczywiście w "dorosłym" teatrze mówi się o rodzaju performatywnego zwrotu, ale w teatrze dla dzieci jest to zupełnie naturalne i praktykowane od lat. Nie ma na to oddzielnego pojęcia z teoretycznego żargonu. Dzieci reagują entuzjastycznie i bardzo spontanicznie na próby interakcji, wchodzą w tę grę w całości. Młodego widza nie da się oszukać, nie da się też powstrzymać jego reakcji.
Powiedziałaś sporo o metodach i dramaturgii, a jakie są wizualne i estetyczne propozycje dla najmłodszych?
Na pewno istotne jest, że obiekty sceniczne stanowią punkt wyjścia do zabawy i wspólnego tworzenia świata. Intensywnie rozwijającym się nurtem jest teatr lalkowy, gdzie można zupełnie inaczej obrazować rzeczywistość. Polski teatr lalek ma wspaniałą, nieustannie rozwijaną tradycję. Przedstawienia są na wysokim poziomie artystycznym, a część bezpośredniego spotkania z widzami ma charakter wychowawczy i autorefleksyjny, nie ściśle edukacyjny. To ważne rozróżnienie, bo nie tyle chodzi o zdobywanie wiedzy, a o wspólną i otwartą analizę doświadczenia.
Zdarzyły się jakieś momenty trudności w twojej pracy?
Trudno mi przypomnieć sobie taki moment... Pamiętam, że kiedyś tuż po spektaklu "Pippi Pończoszanka" w Teatrze im. Horzycy w Toruniu chciałam zaprosić dzieci w przestrzeń scenografii, by poprowadzić tam warsztaty i one nie mogły uwierzyć, że naprawdę mogą tam wejść. Była w nich ekscytacja, ale i rodzaj lęku przed wkroczeniem w magiczny świat, który został przed chwilą wykreowany. A co będzie, jeśli ta magia ucieknie, kiedy dotkną tego mechanizmu? To był ciekawy punkt wyjścia do zajęć: wspólna rozmowa o tym, jak można się czuć, wchodząc na scenę. Wspaniałe są te rozmowy, podczas których dzieci czują się ważne, bo ktoś bierze ich zdanie pod uwagę. Obserwuję, z czym tacy widzowie przychodzą, w jakim są momencie. Ich emocje są naturalne i bardzo różnorodnie okazywane, ale nie powiedziałabym, że takie spotkania są trudne, to raczej wyzwanie dla mnie, by uwzględnić tę wysoką emocjonalność. Dla młodych widzów wręcz nieprawdopodobne jest to, że mogą spotkać się z aktorem, reżyserem czy kompozytorem, z którymi często współprowadzę zajęcia. To zwykle ogromne przeżycie. A dla mnie jako pedagoga teatru to radość i relaks.