Wystawa "Ars moriendi/Sztuka umierania" zorganizowana przez galerię BWA w Tarnowie (od 27 marca do 3 maja 2015 roku) konfrontuje współczesne spojrzenie na śmiertelność z XVI-wiecznymi mszałami pogrzebowymi czy obrazami ilustrującymi motyw vanitas z kolekcji Bogdana Steinhoffa. I tak blaszane portrety trumienne można zobaczyć obok filmu, będącego zapisem własnej śmierci (Zuzanny Janin), a trupią czaszkę postawić obok rzeźby Laury Paweli.
Prezentujemy wam prace jedenaściorga artystów, podejmujących refleksję nad przemijaniem.
Śmierć w wirtualnej rzeczywistości
Tradycyjny danse macabre: karnawałowy korowód ludzi reprezentujących wszystkie warstwy społeczne, porwany do zabawy przez kościotrupa. Współczesny taniec śmierci: kostucha wypalająca papierosa (przecież już nie zaszkodzi) lub przemierzająca ulice miasta i cmentarze na czarnym rumaku niczym jeździec Apokalipsy. Anna Orlikowska przeniosła średniowieczną alegorię do XXI wieku, a dokładniej do gry komputerowej. W wirtualnej rzeczywistości śmierć nie istnieje – bohater ma zazwyczaj kilka żyć, a nawet jeśli zginie, to zawsze można zacząć grę od nowa. "Terminal Game" podejmuje polemikę z konwencją, przypomina o przemijalności obecnej także w wyimaginowanym świecie.
Artystka multimedialna wykorzystała w swoim wideo motyw znany z cyklu XVI-wiecznych drzeworytów Hansa Holbeina. Ukazana przez niego Śmierć to postać niejednoznaczna, zakładająca różne maski: raz jest błaznem, raz intelektualistą; bywa dramatyczna, ale i pełna wigoru; udaje przyjaciela, by za chwilę stać się wrogiem. Tym, co łączy oba przedstawienia, jest nieuchronność przemijania i równość wszystkich ludzi w obliczu śmierci.
Memento mori
Mroczne fotografie Magdy Hueckel uplastyczniają w nieco surrealistyczny sposób lęk przed przemijaniem. Efekt przenikania się obrazów młodego, kobiecego ciała i rozkładających się roślin czy owoców uzyskano metodą multiekspozycji. Zdrowy organizm artystki zostaje zaatakowany przez chorobę, uraz czy też poddany procesowi starzenia się.
"Jej prace przypominają ilustracje tajemniczych chorób z pamiętnika emerytowanego dermatologa" – pisał Bogdan Konopka w "Kwartalniku Fotografia" (35/2011).
Kiedy wróg przychodzi z zewnątrz, trudno to przyjąć jako naturalną kolej rzeczy. Fotografia metaforycznie zatrzymuje mechanizm rozpadu ludzkiego ciała, stwarza dystans potrzebny do przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenia lęku egzystencjalnego.
Śmierć, kura i muzyka poważna
Czy można poświęcić życie dla sztuki? To pytanie towarzyszyło Justynie Górowskiej podczas realizacji projektu, dokumentującego konwulsje pośmiertne kury. W 2008 roku powstało wideo, które zostało zmanipulowane w ten sposób, że kokoszka w jednym z ujęć kołysze się w rytm muzyki klasycznej. Wtedy też artystka stworzyła obiekt przedstawiający szkielet kury (innej, ale otrzymanej od tego samego wujka, który podarował Górowskiej poprzedniczkę) z nieproporcjonalnie wielkim piórem, imitującym głowę ptaka.
"Miała być już wkrótce zabita, ale chcąc wykonać obiekt, przyśpieszyłam ten proces. Wtedy jeszcze jadłam mięso i poważnie zastanawiałam się, czy skoro można poświęcać życie na jedzenie, to dla sztuki również? Czy to, co odpychające, po prostu brzydkie, można estetyzować?" – opisuje autorka, która po dwutygodniowej pracy nad szkieletem została wegetarianką.
Ta realizacja nie tylko dotyka fenomenu śmierci, lecz także wskrzesza spór o definicję sztuki. Tę wątpliwość pozostawia bez jednoznacznej odpowiedzi.
Dokument egzystencjalny
Zbigniew Libera działał w łódzkiej Kulturze Zrzuty, skąd czerpał z uprawianej tam tzw. sztuki prywatnej i sztuki żenującej. Te postulaty zrealizował w "Obrzędach intymnych", które stanowią zapis opieki 24-letniego artysty nad swoją umierającą babcią. Jej choroba wymagała całodobowej opieki – musi być karmiona, przewijana, myta. Ukazana śmierć jest czymś wstydliwym, bolesnym, skrywanym przed światem. Libera za pośrednictwem kamery pozwala wkroczyć w ten intymny świat widzowi, który staje się podglądaczem.
Przenikanie się sacrum i profanum, szokowanie obrazami niestosownymi i skandalizujący język – to tylko niektóre przejawy bachtinowskiej karnawalizacji tworzącej "świat na opak". Obecność "Obrzędów intymnych" w galerii sztuki może uchodzić za realizację tej kultury ludycznej, ponieważ to, co odpychające, zostaje uwznioślone. Ponadto czas karnawału skupiony jest na ciele i jego potrzebach. Średniowieczna sztuka umierania zostaje przeniesiona do współczesności i zyskuje inne, bardziej ludzkie oblicze.
Nie-egzystencja
Kobieta – dynamit – autodestrukcja – (re)konstrukcja. Tak najkrócej można opisać performans Anety Grzeszykowskiej. Artystka w kilkunastominutowym filmie "Ból głowy" prezentuje współczesną choreografię egzystencjalną. Na początku widzimy nagą postać, trzymającą w ustach wiązkę dynamitu, po czym następuje wybuch i ciało ulega samozniszczeniu. Chociaż nie do końca, gdyż jego fragmenty dążą do ponownego złożenia harmonijnej całości. Uporządkowanie okazuje się niemożliwe: ręce, nogi, tułów i głowa buntują się i zaczynają żyć własnym życiem, w tle pantomimy słychać muzykę Krzysztofa Pendereckiego. Końcowy akt stworzenia jest przerażający; to, co powstaje, przypomina bardziej poczwarę niż człowieka.
Grzeszykowska traktuje swoje ciało przedmiotowo, eksperymentuje na nim, nie boi się przekraczania granicy dobrego smaku. W rozmowie dla magazynu "Magenta" mówi:
"(…) ja w ogóle często zajmuję się tożsamością, a w gruncie rzeczy uważam, że nie ma czegoś takiego. Człowiek jest raczej procesem, jego przeszłość to zbiór zużytych, zbędnych wcieleń. Myślę, że prawdziwa potrzeba zachowania tożsamości pojawia się dopiero, gdy umieramy".
Rozkosz podszyta śmiercią
"Mais, où sont les neiges d’antan?" ("Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi?") – pytał Francis Villon w "Balladzie o paniach minionego czasu". Andrzej Wasilewski cyklem obrazów pięknych, zazwyczaj skąpo ubranych kobiet pin-up pojawiających się na plakatach (trend z lat 40. i 50. XX wieku), składa obietnicę powrotu do dawnych czasów. Przyjemność zostaje jednak zniweczona przez niesmak, obrzydzenie wywołane rozkładającymi się owocami w tle. Tę dwoistość natury rozkoszy pomaga wyjaśnić psychoanaliza lacanowska: miłość cielesna, spełnienie pożądania łączą się nierozerwalnie z unicestwieniem i właśnie ono wydaje się najbardziej pociągające. Twórca "Pin-up fruits" buntuje się przeciw kulturze popularnej, zwłaszcza reklamie, nadając powab czemuś, o czym wolelibyśmy zapomnieć. Kogo nie kusi taki wizerunek dekadencji?
"Śmierci się nie przeżywa" (Wittgenstein)
Medium fotografii nie służy ukazaniu przemijania, lecz zgodnie z klasycznym poglądem jest zapisem, śladem samej śmierci, o czym pisali m.in. Roland Barthes czy Susan Sontag. Zdjęcia Honoraty Martin wpisują się w tę koncepcję przedstawienia momentu umierania. Ciało zanurzone w lodowatej rzece początkowo przeszywa ból, walczy, jednak wkrótce przestaje odczuwać zimno i pojawiają się obojętność, ukojenie. Woda oczyszcza, wycisza, usypia. Ten ułamek sekundy najbardziej interesuje artystkę.
Podczas pracy Martin wykorzystuje kamerę czy, jak w tym przypadku, aparat fotograficzny, aby zwizualizować to, o czym nie potrafi opowiedzieć: "o strachu, zwątpieniu, chęci wiary, strachu przed niewiarą, obojętności na wiarę, niechęci do wiary, chęci życia, chęci nieżycia, poczuciu wartości życia, poczuciu nieistotności życia, walce, strachu, nienawiści, bólu, spokoju".
Zbieranie śmie(r)ci
Przemysław Branas traktuje przemijanie bardziej metaforycznie niż pozostali twórcy. Nie pokazuje kresu życia konkretnej osoby czy rozkładającego się ciała. Nie interpretuje śmierci, tylko ją niejako kolekcjonuje. W tym celu przez kilka miesięcy artysta odwiedza cmentarz, zagląda do śmietników i zbiera nie do końca wypalone znicze. W domu stworzył istne nekropolis: w kuchni wytapia wosk z niezużytych wkładów i przelewa go do wielkiej, drewnianej formy trumiennej, którą przechowuje w swoim pokoju. Za każdym razem prowadzi dokumentację fotograficzną tego procesu.
Branas nazwał swoją instalację "Hieną", co jednoznacznie kojarzy się z osobami rabującymi groby i nieokazującymi szacunku dla miejsc pochówku (hiena cmentarna). Artysta jednak niczego nie niszczy, wręcz przeciwnie – symbolicznie pielęgnuje pamięć o zmarłych.
Nie taki diabeł straszny
Wizerunek szatana utrwalony w sztuce czy literaturze jest zazwyczaj apokaliptyczny. Postać, a właściwie stwór wykonany przez Laurę Pawelę nie dość, że nie budzi grozy, to nawet wywołuje delikatny uśmiech. Śmierć została potraktowana technicznie i przyziemnie – rzeźbę wykonano z drewnianych elementów krzeseł. Artystka rezygnuje z patetycznego tonu rozmów o umieraniu, wydobywa atrakcyjność wizualną tematu.
Jej projektowi towarzyszy gorzka refleksja dotycząca współczesności:
"Śmierć jest tematem wdzięcznym (…). Na dźwięk tego słowa wszyscy truchleją, spuszczają zasmucony wzrok… i biegną czym prędzej podzielić się swoją nostalgią na facebooku w postaci coraz popularniejszego nekrolansu. Mimo pozornego poszanowania i zadumy, ludzie zwalniają, żeby zobaczyć świeże zwłoki i chętnie podbijają internetowe statystyki oglądalności zarejestrowanego samobójstwa".
THE END
Pracę nad kwestią upływu czasu Zuzanna Janin rozpoczęła od cyklu fotografii "7 śmierci. Corpus Delicti" przedstawiającego jej odnalezione martwe ciało. Artystka nie poprzestała na takim wizerunku śmierci i nagrała film z własnego pogrzebu. Wykorzystała w nim przestrzeń publiczną, a nawet poszła o krok dalej, angażując do projektu media. Na łamach prasy pojawiły się nekrologi z datą pochówku na jednym z warszawskich cmentarzy. Poprzez działanie performatywne pragnęła przełamać społeczne tabu.
"Jednak, co mnie interesowało, to manipulacja i pokazanie wyparcia śmierci w kulturze, a więc śmierć nie jako zespół rzeczy jakie jej towarzyszą, pamiątek, obiektów czy przedmiotów pogrzebowych, ale 'ja i śmierć', bycie w środku, czyli wyparty wizerunek własnego martwego ciała i doświadczenie niemożliwego ceremoniału własnej społecznej nieobecności, w tym pogrzebu" – opisuje Janin.
Artystka podjęła dialog ze środkami masowego przekazu epatującymi ludzką tragedią. Eksperyment odbił się szerokim echem w środowisku artystycznym, a zapisy rozmów z krytykami, fragmenty artykułów prasowych czy internetowe komentarze posłużyły do kontynuacji projektu.
Z prochu powstałeś…
Te współczesne traktaty (dobrego) umierania wypada zwieńczyć jedenastym przykazaniem według Pawła Susida. Motywem podjęcia tematu śmierci przez malarza było wczesne zmierzenie się z odejściem bliskiej mu osoby. Prowokacyjna manifestacja, uzupełniająca archaiczny i nieco ignorowany, zdaniem artysty, zbiór nakazów moralnych, skłania do licznych interpretacji. Ironiczna przestroga ma przede wszystkim oswoić wizję nieodwracalności ludzkiego losu.
Powstały w 1996 roku obraz zawisł na… billboardach w kilku dużych miastach. Reakcje na taką formę prezentacji sztuki (i samej śmierci) były różne: u jednych wzbudziła podziw, inni pogrążyli się w zadumie, ktoś uznał ją za początek kampanii reklamowej. Sam autor wspomina:
"Najlepiej pamiętam wypowiedź pewnej pani, która kilka lat później, na otwarciu jakiejś wystawy, podeszła do mnie z nastoletnią córką i, gorąco mi dziękując, powiedziała, że zobaczenie tego obrazu miało decydujący wpływ na jej postanowienie o rozwodzie i rozpoczęciu nowego życia".
Tak oto koniec stał się początkiem.
Autorka: Agnieszka Warnke; na podstawie katalogu towarzyszącego wystawie "Ars moriendi/Sztuka umierania" i materiałów własnych, kwiecień 2015