Heweliusz był również wielce cenionym konstruktorem przyrządów astronomicznych, które "testował" w swoim prywatnym obserwatorium. W 1659 roku Ludwika Maria Gonzaga i Jan Kazimierz zwiedzili to obserwatorium. Wizyta musiała zrobić na nich duże wrażenie, albowiem król obdarzył Heweliusza przywilejem na druk własnych dzieł astronomicznych oraz podjął starania o jego nobilitację. Ta, wstępnie zatwierdzona przez króla, ostatecznie została odrzucona przez Sejm. Drukarnia natomiast przez lata prosperowała, publikując coraz to nowe dzieła uczonego. Warto nadmienić, iż podobny przywilej druku własnych dzieł, tym razem na terenie Rzeszy Niemieckiej przyznał Heweliuszowi sam cesarz Leopold I. Wszystkie dzieła Heweliusza opracowane były z najwyższą starannością i dbałością o najdrobniejsze szczegóły, wyróżniały się wysokim poziomem edytorskim, a zamieszczane tam ryciny zachwycały kunsztem artystycznym. To właśnie w tychże dziełach uczony opisywał wyniki swoich wnikliwych obserwacji astronomicznych, ale też konstruowane przez siebie przyrządy podczas tychże obserwacji wykorzystywane (m.in. "Machina caelestis pars posteriori" z 1673 r.). Heweliusz zbudował szereg oktantów, sekstantów i lunet, którymi dokonywał coraz dokładniejszych pomiarów firmamentu niebieskiego. Co więcej, zdarzało się, że owe przyrządy wykonywał również na zamówienie. Kilka takich instrumentów obserwacyjnych, a mianowicie globus niebieski i ziemski, mikroskop, dwie lunety oraz wynaleziony przez Heweliusza polemoskop, czyli swoisty prototyp peryskopu używanego współcześnie na okrętach podwodnych zamówił przyszły monarcha, sam Jan III Sobieski, kiedy w roku 1668 gościł w obserwatorium mistrza. Już wtedy był on uznanym astronomem, a jego geniusz został dostrzeżony przez międzynarodowe gremia naukowe. Jeszcze w 1664 roku został wybrany pierwszym w historii zagranicznym członkiem prestiżowego towarzystwa naukowego - londyńskiego Royal Society. Co więcej, dwa lata później, w 1666 roku zaoferowano mu kierownictwo w nowo zbudowanym obserwatorium w Paryżu, którą to funkcję uczony gdański odrzucił. Niewątpliwie mogło to wynikać z faktu, iż mocno związany był on z Gdańskiem, jak również z wysokiej pozycji społecznej, jaką zajmował. Heweliusz, co należy podkreślić, był człowiekiem zamożnym. Jego stan posiadania zwiększył się jeszcze bardziej, albowiem niespełna 2 lata po śmierci pierwszej żony w 1662 roku, poślubił młodszą o 36 lat Elżbietą Koopman, z którą doczekał się czwórki potomstwa. Młoda żona okazała się być nie tylko matką jego dzieci i zaradną gospodynią, ale pomagała mu ponoć również w pracy naukowej. Dla uczonego, biznesmena i lokalnego polityka był to niezwykle owocny okres. Geniusz uczonego dostrzegł nawet francuski monarcha – sam Ludwik XIV, który ufundował Heweliuszowi 1200 franków rocznej pensji, wypłacanej przez osiem lat, poczynając od roku 1664. Było to olbrzymie wyróżnienie, albowiem na liście 56. nazwisk opłacanych przez Króla-Słońce znajdowali się najwybitniejsi przedstawiciele ówczesnego świata nauki i kultury. Uczony zacieśnił również znajomość z Janem Sobieskim. Znajomość ta musiała być dla astronoma ważna, skoro z okazji elekcji w 1676 wysłał monarsze wyhodowane przez siebie cytryny. Z kolei Sobieski, już jako król, przebywając w Gdańsku w 1677 roku, przyznał astronomowi roczną pensję 1000 florenów. Tym razem uczony odwdzięczył się w dedykując królowi drugą część dzieła "Machina niebieska" ("Machina Caelestis pars posterior"), gdzie pisał, zwracając się do bliskiego jego sercu monarchy:
ile razy do naszego Gdańska zajechał, tyle razy nie wzbraniałeś się spojrzeć łaskawym okiem, nie tylko na skromną mą pracownię, ale też na moje najnędzniejsze zwierciadlane teleskopy astronomiczne i podręczne przyrządy, nieraz podobało Ci się godziny całe trawić na obserwacjach i podziwianiu gwiazd, nie tylko brać udział w posługiwaniu się zarówno teleskopami, jak i innymi przyrządami astronomicznymi, ale także własnymi królewskimi oczyma chłonąć cudowne widoki planet.
Dzieło to okazało się ważne również ze względu na fakt, iż niemal cały jego nakład spłonął w pożarze, do którego doszło w nocy z 26 na 26 września 1679 roku, kiedy Heweliusz przebywał w swojej wiejskiej posiadłości. Pożar wzniecony przez, jak to określił wzburzony Heweliusz "zawistnego sługę", pochłonął znaczną część dobytku Heweliusza – siedem domów wraz z dobytkiem, obserwatorium z instrumentami astronomicznymi oraz drukarnię. Niewykluczone jednak, że sprawcą podpalenia nie był "zawistny sługa", a raczej zawistni przedstawiciele patrycjatu miasta, zazdrośni o silną pozycję ekonomiczną, wpływy polityczne i sławę naukową Jana Heweliusza. Utrata niemalże całego dorobku miała osłabić jego prestiż i pozycję społeczną. Zaiste, było to wielkie nieszczęście, które jednak nie załamało uczonego. Rozpoczął on trwającą kilka lat odbudowę domów, nadal prowadząc obserwacje astronomiczne. Nadal dobrze prosperował również interes, ponadto chętnie wspomagali go również monarchowie. Na wieść o pożarze datkiem w wysokości 2000 talarów obdarował go sam Ludwik XIV, któremu uczony już wcześniej dedykował dwa swoje dzieła, tj. "Cometographia" i i pierwszą część dzieła "Machina Caelestis". Duże znacznie miały również liczne przywileje, jakie uzyskał od Jana III Sobieskiego. Jeszcze w 1677 roku król wydał dekret regulujący działalność Gdańskiego Cechu Browarników. Na mocy tego dekretu Heweliusz otrzymał tytuł Nobilis Ioannes Hevelius Astrologus noster Consul Veteris Civitatis Gedanensis. Ponadto w uznaniu zasług monarcha zwolnił Heweliusza i jego potomków z wszelkich opłat na rzecz cechu browarników. Co więcej, hojny król nadał astronomowi przywilej swobodnej sprzedaży piwa zarówno w obrębie miasta, jak i poza nim, przy czym należy podkreślić, że ten szczególny przywilej dotyczył tylko Heweliusza i jego małżonki, nie przechodząc na jego dzieci. Uzyskane przywileje pozwoliły zwiększyć popyt na słynny gdański specjał warzony w browarze Heweliusz - piwo jopejskie. Był to napój przypominający gęsty, ponoć niezwykle pożywny syrop piwny. Nazwa piwa wywodziła się prawdopodobnie od drewnianego czerpaka – jopy, używanego do zalewania słodu gorącą wodą w procesie warzenia, ewentualnie od jópy, albo jupki – ciepłego wierzchniego okrycia, które ogrzewało, podobnie jak owo piwo, w którym zawartość alkoholu wynosiła nawet 14%!. Było to tzw. dubeltowe piwo, do którego wytworzenia używano dwa razy więcej słodu jęczmiennego i do czterech razy więcej chmielu, niż do produkcji innych piw. Co istotne, do procesu fermentacji nie wykorzystywano drożdży, ale pleśń. Następnie pozwalano napojowi długo leżakować w chłodzie. Heweliusz leżakował je ponoć w piwnicy ratusza, osobiście pilnując do niej kluczy. Wszystko to sprawiało, że wytworzony specjał w smaku przypominał porto. A piwo z browaru Jana Heweliusza uznawano za najdoskonalszej jakości. Nierzadko dodawano je do gorszych gatunkowo piw, próbując w ten sposób polepszyć ich smak. Bywało, że traktowano je jako lekarstwo wywołujące silne poty. I choć znajdowali się i tacy, którzy uważali, iż piwo to nie nadaje się do picia, to nawet wówczas znajdowano dla niego zastosowanie w kuchni – jako dodatek do sosów i zup. Niemniej jednak piwo z browaru Heweliusza znajdowało wielu zwolenników w wielu krajach europejskich, a nawet, co warto zaznaczyć – arabskich. A to z kolei przekładało się na znaczne zyski.