Ćwiczenia ze szczerości
Podczas gdy miłośnicy jego twórczości, a także rozochoceni krytycy czekali na kolejną zwariowaną prozę, autor w 2008 roku dał powieść zupełnie inną. "Gesty" nie były wykwitem szalonej wyobraźni, ale opowieścią o samotności napisaną "po bożemu", bez ironii, za to ze szczerością ocierającą się o kicz. Jej bohater, Grzegorz, porzucał warszawskie życie, by na jakiś czas pojechać do mieszkającej w Białymstoku umierającej matki.
"Gesty" podzieliły krytyków. Dariusz Nowacki na łamach "Gazety Wyborczej" miażdżył powieść, porównując Karpowicza do Janusza Leona Wiśniewskiego, autora książek poczytnych, lecz niezbyt wysmakowanych, ale szczerość prozy Karpowicza uwiodła część krytyków.
Jan Strzałka pisał z kolei w tekście dla "Polityki":
Karpowicz i Grzegorz stawiają Fundamentalne Pytania – właśnie tak, dużą literą – czym jest szczęście, czas, pamięć, ciało, czy człowiek może umrzeć, zanim się narodzi? Świetna proza, a przy tym Karpowicz zaskakuje nas nieoczekiwanym zakończeniem...
Autor mówił w rozmowie z Agnieszką Wolny-Hamkało z "Gazety Wyborczej":
W mojej ocenie "Gesty" to najodważniejszy z moich tekstów. Po pierwsze, zawiodłem czytelników, którzy cenili "Niehalo" i "Cud", a więc radosne stężenie groteski i humoru, maskujące rozpacz. Po drugie, przyjęta dla "Gestów" konwencja, a więc, mówiąc niepochlebnie, ramotka egzystencjalno-psychologiczna, miała swoje konsekwencje. Ja-autor nie miałem już za czym się schować. Nie bronił mnie dystans, nie pomagała ironia, nie ratowały językowe scrabble. Okazało się, że staję absolutnie odsłonięty. Że łatwo we mnie uderzyć. Że łatwo ze mną wygrać. Łatwo mnie wyśmiać.
W "Gestach" przeprowadzał "ćwiczenia ze szczerości", opowiadając o rodzinie, która nie stanowi podpory, bo jest zbiorem pustych społecznych form, o literaturze jako "plagiatowaniu życia" oraz o samotności, która jest wrodzona jak kolor skóry czy oczu. Za swoją powieść w 2009 roku otrzymał kolejną nominację do Nagrody Literackiej Nike, a dwa lata później "Gesty" doczekały się litewskiego przekładu.
Ludzie w dawkach homeopatycznych
Po latach podróżowania wrócił w rodzinne strony. Zamieszkał w małej podlaskiej wiosce w domu bez telefonu ani ciepłej wody. Pytany przez Justynę Sobolewską z "Polityki", czy lubi ludzi, odpowiadał:
Lubię w małych porcjach i rzadko […]. Zdarza mi się nie widzieć żadnych nowych ludzi przez miesiąc czy więcej i wtedy zaczynam podejrzewać, że ludzie są fajni i dobrzy. Po prostu zaczynam kochać ludzi […]. I kiedy już tak bardzo ludzi kocham […], wtedy wiem, że muszę pilnie pojechać do miasta, bo straciłem kontakt z rzeczywistością. Że muszę zobaczyć prawdziwych ludzi. Wystarczą dwa dni w Warszawie i już wiem, jacy ludzie są naprawdę.
Gdy odbierał Paszport "Polityki" za "Balladyny i romanse", dziękował swemu wydawcy za "frazeologiczne jaja”, dzięki którym zdecydowano się "Balladyny i romanse" wydać. W piątej powieści wracał bowiem do rozbuchanej estetyki. Ta książka to triumf wyobraźni, która głębokie prawdy o współczesnej kulturze potrafi ubrać w popkulturowy kostium. Język był tu narzędziem eksperymentu, a wibrująca fraza przestawiała językowe schematy i ustawiała słowa w nowych zaskakujących konfiguracjach.
Ale nie tylko słowa mieszały się tu w zaskakujący sposób. To samo dotyczyło ontologicznych porządków. Oto bowiem świat zwykłych bohaterów: starej panny, pary gejów, młodocianego chuligana i dziewczyny gustującej w młodszych kochankach, zderzał się ze światem bogów. Jezus ubrany w hipisowską koszulkę z napisem "Make love not war" grał w Mortal Kombat, a Atena z Ozyrysem oglądali serial "Sześć stóp pod ziemią". Pewnego dnia zgodnie z sugestią Zeusa na Ziemię (polską ziemię) zstąpili bogowie różnych kultur: Nike, Afrodyta, Jezus, Lucyfer, Ozyrys, Atena, Eros, Ares, Apollo, Mojry, a do ich grona dołączyli popkulturowi herosi pokroju Kubusia Puchatka.
"Balladyny i romanse", nagrodzone Paszportem "Polityki" za 2010 rok, były opowieścią o świecie bez bogów, w którym zatarły się kontury wartości, a każdy moralny kodeks podlegał redefinicji. W tej rzeczywistości bogowie stali się śmiertelni, a miejsce religii zajęły popkulturowe mity. Jak mówił Karpowicz:
Często się mówi, że popkultura ogłupia. To zakłada, że kiedyś ludzie byli inteligentniejsi, niż są teraz. Mi się jednak nie wydaje, żeby tak było. Popkultura wcale nie zabiła sztuki wysokiej. Przecież to nie było tak, że 60 lat temu każdy robotnik chodził do opery raz w tygodniu. Tak nigdy nie było i nie jest. Popkultura jako środowisko, w którym żyjemy sprawiła, że z natłoku ofert każdy może teraz wybrać to, co go zadowala i współgra z jego potrzebami.
Być szamanem voodoo
Twórczość Karpowicza to nie tylko powieści. W 2012 roku autor "Niehalo" został współautorem filmu dokumentalnego "Sztuka znikania" reżyserowanego przez Bartka Konopkę i Piotra Rosołowskiego. Opowiadali o szamanie voodoo, który dzięki Jerzemu Grotowskiemu przyjechał do Polski w czasach PRL-u, a po powrocie na Haiti, zmarł nie zostawiając po sobie zbyt wielu wspomnień czy relacji.