Specjalizacja Ziemowita Szczerka to Europa Środkowa i Wschodnia – temat na tyle rozległy i niezdefiniowany, że trudno go wyczerpać. Szczerek jednak próbuje: robił to jako dziennikarz w portalu Interia.pl pisząc artykuły w autorskim dziale o adekwatnej nazwie Środek-Wschód, jako autor bloga Między Rurytanią a Molwanią na portalu "Polityki", badacz (z wykształcenia jest politologiem, pisze doktorat z socjologii), który opublikował właśnie swoją wizję alternatywnej historii Polski ("Rzeczpospolita zwycięska"), czy wreszcie jako pisarz – autor niezwykłych tomów reportaży z Ukrainy "Przyjdzie Mordor i nas zje" i "Tatuaż z tryzubem", a także powieści – tym razem o Polsce – pod tytułem "Siódemka".
Ukraina: Gonzo
Kiedy pierwszy raz pojechałem na Ukrainę, kojarzyła mi się z dzieciństwem, wakacjami na wsi. Wszystko było tajemnicze jak na strychu u babci. Podkręcone barwy gesty i głosy – wszystko podniesione do maksymalnego rejestru.
"Przyjdzie Mordor i nas zje" to rodzaj reportażu z licznych podróży na Ukrainę, jakie autor odbywał – z grubsza – w ostatnich latach XX i w pierwszej dekadzie XXI wieku. Ci jednak, którzy spodziewaliby się wiernego opisu spotkań z ludźmi, zapisu ich słów i wstrzemięźliwego autorskiego komentarza - a więc tradycyjnych składowych reportażu – z których na koniec wynikałby jakiś spójny i pouczający obraz współczesnej Ukrainy, byliby w tym wypadku bardzo zawiedzeni. Reportaż Szczerka naszpikowany jest subiektywnymi wrażeniami autora-bohatera, opisami jego dziwnych przygód i narkotycznych wizji, tak że w sumie nie bardzo wiadomo, gdzie kończy tu się halucynacyjna jazda, a gdzie zaczyna Ukraina. Nie dziwi, że książka uznana została za pierwszy polski reportaż gonzo, stylu dziennikarstwa powstałego w Ameryce lat 60., który nigdy nie zadomowił się w Polsce – i o którym tu trzeba powiedzieć dwa słowa.
Gonzo to nurt dziennikarstwa ukształtowany w opozycji do tradycyjnego dziennikarstwa z jego ideałami obiektywizmu, neutralnego, suchego języka opisu i zasadniczo informacyjnych celów. W reportażach gonzo pisanych przez takich dziennikarzy-artystów-wagabundów jak Hunter S. Thompson, Lester Bangs czy Tom Wolfe do głosu dochodziły subiektywne opinie i wrażenia autora (w tradycyjnym reportażu prawie nieobecne), a także poczucie, że autor powinien być częścią opisywanych wydarzeń – wszystko to wyrażone autorskim językiem i przy pomocy raczej artystycznych środków wyrazu – a także środków zmieniających świadomość (tego kluczowego elementu epoki kontrkultury). To wszystko – i to w podobnych proporcjach – znalazło się w reportażu Szczerka, zupełnie świadomie nawiązującego do kontrkulturowych wzorców:
Zamiast benzedryny mieliśmy balsam Wigor. Zamiast wiejskiej Ameryki i Meksyku lat 50. – mieliśmy Ukrainę. Ale chodziło o to samo. Braliśmy plecaki i jechaliśmy w drogę. Nie czytaliśmy Kerouaca, bo nie dało się tego czytać. Tyle tam było pulsujących w każdą stronę, skłebionych bebechów. No i też dlatego, że było nam trochę głupio, bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca, o nic nie chodziło. Kerouac i reszta dokonywali jednak jakiejś rewolucji, a my po prostu przebiegaliśmy na pełnej kurwie przez, na oścież już otwarte, drzwi.
Ten fragment daje dobre wyobrażenie o tym, jak Szczerek pisze i o tym, jak rodziły się te teksty. Zanim napisał "Mordor", podkręcone "reportaże" z Ukrainy ukazywały się na portalu Interia, przy czym ich autor - ukrywający się pod pseudonimem - wykorzystywał, jak sam tłumaczy, zapotrzebowanie polskich czytelników na ukraiński hardkor. Pisał teksty, w których granica między prawdą a fikcją, była zamazana – właśnie takiej Ukrainy chcieli polscy czytelnicy.
I coś w tym jest. Ukraińska rzeczywistość opisywana przez Szczerka zdaje się się wręcz stworzona do pisania gonzo... Tylko, czy mówiąc to nie powtarzamy tylko pewnego stereotypu na temat Ukrainy, w ramach którego Ukraina to hardkor, to filmiki na Youtube z cyklu "Meanwhile in Russia" (Rosja czy Ukraina – wszystko jedno) – jednym słowem Ukraina to "Wschód", "którym my nie jesteśmy". A właśnie stereotypy książka Szczerka rozbraja wyjątkowo skutecznie. Bo "Mordor" to przede wszystkim totalna dekonstrukcja polskich postaw wobec Ukrainy/Ukraińców (i Wschodu w ogóle) – postaw konserwujących pozostałości myślenia romantycznego, kolonialnego, czy po prostu egzotyzującego zastany świat, i mającego swoje źródła w historycznym poczuciu wyższości, a dziś powracającego pod postacią resentymentu. Coś takiego prawdopodobnie nie byłoby możliwe w tradycyjnym reportażu skupionym na realistycznym opowiedzeniu czyjejś historii. Dzięki takiej formie Szczerek może przekonująco powiedzieć coś bardzo ważnego, np. to, że zachodnia Ukraina to miejsce, które najbardziej przypomina Polskę, naraz dalekie i bliskie, że to Polska tylko z większą domieszką wschodu czy że, jak pisze sam Szczerek, "to Polska tylko bardziej wkurwiająca".
Wschód: Dekonstrukcja!
W "Przyjdzie Mordor" Szczerek pokazał, że umie świetnie opisywać przestrzeń, która z uwagi na swoją amorficzność wydaje się w pierwszej chwili trudna do ogarnięcia umysłem i uchwycenia słowem. Przestrzeń, którą nazywamy "poradziecką" i tradycyjnie łączymy ze Wschodem (podświadomie Polskę z tego Wschodu wyłączając). To przestrzeń, gdzie nic nie przypomina niczego, czy raczej gdzie wszystko jest niepodobne do niczego, gdzie przedmioty bardziej udają swoje odpowiedniki (zachodnie), tj. prawdziwe rzeczy, niż nimi są - a wszystko to dziwne, jakby niedorobione, już niejako od początku zdekonstruowane. To tu twory ludzkiej kultury łączą się naturalnie z naturą i żyją jakby własnym życiem:
To była dzielnica która udowadniała, że ludzkie osiedla mogą się rozrastać tak samo jak lasy, jak chaszcze.Wystarczy nie przycinać. Że to co wytwarza człowiek, niczym się nie różni od natury i, tak samo jak las obrasta karczochami, mchem, jemiołą, tak tutaj wszystko, wszystkie domy obrosły jakimiś budami, jakimiś płytami pilśniowymi, kawałkami billboardów nawet, które montowano zamiast ścian i szop.
Tak Szczerek pisze o Zamarstynowie, jednej z dzielnic Lwowa, ale podobne opisy amorficznego świata znajdziemy tu wszędzie – od Lwowa po Odessę i dalej. Opisy rzeczy, ulic ("niesamowity koktajl gruzu, zeschniętego błota i kamyków, który się uparł, że będzie udawał ulice i chodniki), dzielnic ("pęki przewodów zwisały jak liany, stosy rdzewiejącego żelastwa i właściwie wszystkiego zalegającego w bezładzie po podwórkach przypominały coś organicznego, coś co zaraz zacznie wypuszczać pędy i gałęzie") i tych wszystkich miejsc i rzeczy, które właśnie z uwagi na ich niejasny charakter ontologiczny i funkcję trudno w ogóle nazwać (jak drzwi do Kamaza robiące za furtkę). To rzeczywistość, w której – słowami bohatyra "Mordoru" – "forma i estetyka zostały odrzucone jako sprawy absolutnie drugorzędne. Jako fanaberie". Opisy Szczerka są jednak przede wszystkim dowcipne, jak np. ten przedstawiający widoczek Drohobycza:
Sowieckie blokiszcza opanowały galicyjskie pagórki jak wojsko, które opanowuje strategiczne wzgórza. Szliśmy do centrum długą, nużącą drogą, prowadzącą przez osiedle chruszczowych bloków. Pomiędzy blokami stała stara cerkiewka, ostatni ślad tego co było tu wcześniej. Bloki stały nad nią jak dresiarze nad ofiarą, którą chcą wpierdolić.
W zetknięciu z ukraińską rzeczywistością bohater Szczerka zachowuje coś ze zdziwienia dziecka – choć zasługę może należałoby tu przypisać substancjom zmieniającym świadomość, zażywanym obficie przez bohaterów, a może w ogóle samej rzeczywistości, która jest tu lekko halucynogenna – dziecka, które w jakimś przedustawnym geście po raz pierwszy nazywa całe boskie stworzenie, wpadając przy tym już to w ekstazę, już to otępienie, już to zamroczenie.