"Tygodnik Powszechny", Kraków, 7 października 2007
Dodatek z okazji Roku Karola Szymanowskiego
Fenomen Rattle'owskiej wizji muzyki
Szymanowskiego polega na wpuszczeniu do tych zwykle bardzo gęsto zapisanych partytur orzeźwiającego powietrza.
Właściwie nie wiemy, w jaki sposób Sir Simon Rattle - jeden z najbardziej kreatywnych dyrygentów naszych czasów - zetknął się z muzyką Szymanowskiego. Czy impuls mógł wypłynąć od strony Jima Samsona lub Christophera Palmera, autorów angielskojęzycznych monografi i polskiego kompozytora? A może do studiowania partytur autora
Pieśni o nocy skłoniły Rattle'a skądinąd mało ponętne, ale dzięki wytwórni Naxos dostępne na europejskim rynku nagrania kompozycji Szymanowskiego dokonane przez
Orkiestrę Filharmonii Śląskiej i
Karola Stryję?
Jakkolwiek do tego zbliżenia doszło, była to dla twórczości Szymanowskiego chwila szczęśliwa. Bo jeśli od kilkunastu lat można mówić o wyraźnym wzroście zainteresowania jego muzyką w świecie, to z pewnością olbrzymia w tym zasługa Rattle'a właśnie. Od pięciu lat z charyzmą szefujący Berlińskim Filharmonikom Rattle Szymanowskiego w Niemczech jednak nie nagrywa: ten wycinek repertuaru zarezerwowany jest dla "zespołu-matecznika" - City of Birmingham Orchestra and Chorus. Pomiędzy 1993 a 2006 r. Rattle dla koncernu EMI nagrał cztery albumy monograficzne, w tym jeden podwójny (
Król Roger oraz
4. Symfonia). Dwóm pierwszym, zawierającym odpowiednio
3. Symfonię,
Stabat Mater i
Litanię do Marii Panny oraz oba koncerty skrzypcowe (z Thomasem Zehetmairem jako solistą), towarzyszyła nieomal aura repertuarowej sensacji, za którą poszły w ślad dwie prestiżowe Grammophon Awards.
Fenomen Rattle'owskiej wizji muzyki Szymanowskiego polega w pierwszym rzędzie na wpuszczeniu do tych zwykle bardzo gęsto zapisanych, klaustrofobicznych partytur orzeźwiającego powietrza, nadaniu im iluzji przestrzenności, zupełnie nieobecnej w nagraniach polskich orkiestr (i zaledwie "przebłyskującej" w konkurencyjnych zachodnich kreacjach Antala Doratiego czy Charlesa Dutoit). Płyty firmowane nazwiskiem brytyjskiego artysty są też dlatego tak odkrywcze, że ten wybitny interpretator dzieł Straussa i Mahlera, gdzie tylko jest to możliwe ("narodowych"
Harnasi nie wyłączając!), ukazuje późnoromantyczny rodowód muzyki Szymanowskiego. Może najlepiej uchwycił tę cechę Rattle w najnowszym nagraniu Pieśni miłosnych Hafiza, arcydziele w Polsce zresztą jakby nieco lekceważonym, a przez dyrygenta chętnie prezentowanym na wielu estradach wespół z czeską diwą operową Magdaleną Koženą, prywatnie jego żoną (na płycie EMI cykl ten fenomenalnie - także od strony językowej - wykonuje szwedzka mezzosopranistka Katarina Karneus).
Właściwie wyjąwszy nagranie 4. Symfonii "Koncertującej", w której wybitny pianista Leif Ove Andsnes pełni funkcję mdłej przystawki do wykwintnego, głównego dania symfonicznego, wszystkie pozostałe dokonania fonografi czne można uznać za wzorcowe, co zaskakuje o tyle, że w wielu dziełach muszą występować brytyjscy chórzyści operujący prawie nieskazitelną polszczyzną. Na temat znaczenia chóralnych partii Szymanowskiego ciekawej wypowiedzi udzielił sam dyrygent: "Doszliśmy do momentu, w którym język zaczął oddziaływać na brzmienie muzyki, na jej rytm. Właściwe wytrzymywanie samogłosek i odpowiednie wchodzenie spółgłoskami nadało muzyce specyficzny puls. Chór przestał być zespołem angielskich śpiewaków, zdystansowanych do nieznanego i obcego utworu; zaczął wchodzić w głąb tej muzyki". Powyższe słowa wyjaśniają, w jaki sposób grupa muzykujących wyspiarzy potrafi ła uchwycić specyficznie podhalańską aurę Harnasi Szymanowskiego z sugestywnością przewyższającą którąkolwiek z legendarnych, uważanych dotąd za najbardziej "góralskie", rejestracji polskich.
Stosunkowo nowe interpretacje Rattle'a zdążyły już silnie - i bardzo twórczo - zaciążyć na wyobraźni innych dyrygentów. Na pewno tak się stało w przypadku
Jacka Kaspszyka, który w 2003 r. nagrywając Króla Rogera z nieodżałowanym Wojciechem Drabowiczem w partii tytułowej, stworzył kreację zarazem łudząco do Rattle'owskiej podobną, ale i najczęściej ów wzorzec przewyższającą (pomimo zbyt nerwowo poprowadzonej słynnej kołysanki Roksany). Podobnego wyczynu dokonał również dawny protegowany Rattle'a - Daniel Harding, który wespół z London Symphony Orchestra i młodziutką szkocką wiolinistką Nicolą Benedettii, ku rozpaczy przyszłych wykonawców
1. Koncertu skrzypcowego, podniósł poprzeczkę o jeszcze kilka centymetrów estetycznych wyżej (na płycie Deutsche Grammophon z 2004 r.). Miejmy nadzieję, że w dyskografii Szymanowskiego szybko pojawią się kolejne "rekordy fonograficzne" i że również sam Rattle zapragnie je jeszcze kiedyś poprawić.
Artykuł ten zamieszczamy na naszych stronach dzięki uprzejmości redakcji "Tygodnika Powszechnego", który opublikował go w "Dodatku z okazji Roku Karola Szymanowskiego"
(Kraków, 7 października 2007).