Zofia Posmysz u progu dorosłości, w 1942 roku, została więźniarką Auschwitz, a po czasie Ravensbrück i Neustadt–Glewe. Po wojnie pracowała jako dziennikarka i pisarka, będąc między innymi współautorką popularnego radiowego cyklu "W Jezioranach". Jej słuchowisko o tematyce obozowej "Pasażerka z kabiny 45" (1959) zostało po roku przeniesione do Teatru Telewizji jako "Pasażerka". Pod tym tytułem ukazała się też powieść (1962), a rok – później film Andrzeja Munka; niedokończony, gdyż tragiczna śmierć reżysera przeszkodziła w dokręceniu wątku współczesnego.
Z równie sugestywną mocą Zofia Posmysz powróciła do traumy obozowych przeżyć w "Wakacjach nad Adriatykiem" (1970). Gehenna hitlerowskiego obozu koncentracyjnego opisana jest z innej perspektywy, niż w "Medalionach" Zofii Nałkowskiej czy opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Pisarka, która pół wojny przebyła jako więźniarka obozów zagłady, a w oświęcimskiej hierarchii była tak zwanym starym numerem (7566), uniknęła w swoich powieściach nastawienia rozliczeniowego.
Jej sposób radzenia sobie z trudną przeszłością polegał na świadczeniu prawdy, i to pełnej, daleko wykraczającej poza czarno-białe schematy. Pisząc o zbrodniczych praktykach funkcjonariuszy hitlerowskiego systemu nie kryła, że nawet w opresyjnym układzie rasowych zależności, co bardziej zaradnym więźniom udawało się tak lawirować, żeby sobie zapewnić korzystniejsze warunki bytowe. W tym celu umieli wykorzystać znajomość psychiki swoich nadzorców – ich przyzwyczajenia czy słabe punkty.
Taki był zasadniczy motyw "Pasażerki", w której główna bohaterka, więźniarka Marta, zostaje na swój sposób "protegowaną" esesmanki Lizy – oj, oberwało się wtedy autorce za "gloryfikowanie" i "wybielanie" nazistów. W "Wakacjach nad Adriatykiem" również istnieje silny, otwarcie przyjacielski układ (bez dzisiejszych "genderowych" konotacji) wiążący narratorkę z jej współtowarzyszką niedoli, z powodu swej kruchości zwanej Ptaszką. Swoją postawą i zachowaniem zaprzeczała ona istnieniu całkiem namacalnego obozowego świata, w którym przyszło jej się znaleźć; widząc zło, powtarzała jak mantrę: "to niemożliwe".
"Zrozum" zaczęła, od razu jakoś gorączkując się, "mój ojciec był wykładowcą Języka [niemieckiego], w domu jest kompletna biblioteka ich poetów i filozofów w oryginale, te tomy w zielonej skórze nadawały ton naszemu życiu, wyrastałam w kulcie dla tej kultury, nasiąkałam nią, była mi bliższa niż inne, prawie tak bliska, jak nasza, a to wszystko…", powiodła spojrzeniem po mnie, po sobie, po podobnych nam postaciach zgiętych nad zeschniętymi na kamień skibami ziemi, rozejrzała się dalej z tym niezrozumieniem w oczach, które wytrącało mnie z równowagi, po prostu nie wytrzymywałam tego, miałam w takich chwilach ochotę rzucić się na nią i bić, gdzie popadnie, wyzywając i płacząc, chociaż dawno zapominałam płakać.
Narratorka (porte-parole autorki) uświadamia sobie nagle, że biegle posługująca się niemieckim Ptaszka mogłaby uzyskać mniej wyczerpującą pracę: "Kancelaria potrzebuje pracowników ze znajomością Języka, nie musisz wytrząsać z siebie bebechów na mrozie, słocie i skwarze, skoro go znasz, dlaczego dotąd nie mówiłaś, dlaczego się nie zgłaszasz?". Ona jednak nie skorzystała z tej możliwości, ani też z następnej, gdy po wielu ryzykownych podchodach swojej przyjaciółki zdała egzamin jako wirtuozka skrzypiec przed obliczem wymagającej szefowej obozowej kapeli – grającej marsze Straussa przy powrotach po wycieńczającej pracy wykruszających się kolumn katorżników.
"Tutaj?" – zapyta tylko współtowarzyszkę niedoli, która będzie usiłowała zrozumieć powody odrzucenia przez nią równie kuszącej oferty, dającej o wiele większą szansę na przeżycie obozu. Niepojęta postawa Ptaszki skłoni przyjaciółkę do takich oto przemyśleń:
Upatrzyliśmy sobie w humanizmie środek przeciw zdziczeniu, uznaliśmy ten środek za absolut, jego uniwersalizmowi podporządkowując wszystkie inne racje, głusi i ślepi wobec prawdy dla innych oczywistej, że w epoce barbarii to remedium jest anachroniczne i jeżeli czemuś jest przydatne, to chyba właśnie temu, przeciw czemu się opowiada […].
"Wakacje nad Adriatykiem" zbudowane są na podobnej zasadzie, co wcześniejsza "Pasażerka". Po latach, gdzieś w szerokim świecie, dawniejsi kaci spotykają się oko w oko ze swoimi ofiarami – tymi, oczywiście, które przeżyły. Ziarno zwątpienia zostaje zasiane, bo ofiary uporczywie zadają sobie pytanie: czy to na pewno ta sama osoba, czy tylko ktoś łudząco do niej podobny?
Od natręctwa obozowych wspomnień nie uchroni ani słońce, ani lazurowe niebo nad adriatycką plażą. Dwie perspektywy czasowe – co jest wyśmienitym i niewymuszonym zabiegiem formalnym – pomogą dorzucić kolejny motyw do osobliwego postępowania Ptaszki. Obozowemu pisarstwu Zofii Posmysz nadają przy tym o wiele bogatszej perspektywy i głębi, przez co staje się dużo ciekawsze od żarliwych oskarżeń tuż powojennej prozy rozliczeniowej, stawiając tym samym autorkę "Pasażerki" w rzędzie najtęższych piór polskiej literatury.