Mija życie i wcześniej czy później człowiek zaczyna postrzegać miniony czas jako wartość, której nie potrafił wykorzystać – mówi Lew Dodin. – Ulega złudzeniom innego, nieprzeżytego życia. Z pasją pali przeszłość, odrzuca teraźniejszość i z zapamiętaniem oddaje się temu innemu, co się nie zdarzyło, nie zostało przeżyte.
Dramat Antoniego Czechowa, wystawiony przez Lwa Dodina, rosyjskiego reżysera – a zarazem dyrektora Teatru Europy w St. Petersburgu od 1983 roku – to klasyka w nowoczesnym, stylowym wydaniu scenicznym. Jest to subtelna, niespieszna i smutno-śmieszna opowieść o ludzkich tęsknotach i niespełnieniach, jak również o pogodzeniu się z własnym losem. Przedstawienie Dodina jest przykładem coraz rzadszego w dzisiejszym teatrze realizmu psychologicznego i aktorskiej precyzji.
Miarą wartości przedstawienia jest chęć podążania za bohaterami mimo znajomości rozstrzygnięć fabularnych – inscenizacja Dodina dawała tę satysfakcję z nawiązką, dosłownie wciskając widza w fotel. Spośród dziesiątków przedstawień czechowowskich, które udało mi się w życiu obejrzeć, "Wujaszka Wanię" w scenicznej interpretacji Lwa Dodina stawiam najwyżej.
Rzecz jest utrzymana w kolorycie epoki. To także jedno z niewielu odczytań dramatu, w których reżyser nie wyręcza autora w stawianiu tez – nie ma tu bohaterów bardziej lub mniej nieszczęśliwych od innych. Wszyscy – otrzymując od życia jedynie namiastkę tego, do czego dążyli – niemal jednakowo, acz z różnych powodów, wzbudzają zarówno szacunek, jak współczucie.
Ze szlachetną prostotą opowiedział reżyser w swojej wersji "Wujaszka Wani" o pięknie i nędzy ludzkiego losu. Po mistrzowsku prowadzi doskonały zespół, w którym każdy z aktorów był wirtuozem. Gra emocji, świetnie wydobytych z tekstu Czechowa, przypominała koncert znakomicie zestrojonych instrumentów, bez najmniejszego fałszywego tonu.
Petr Semak okazał się cudownie ironicznym wobec wyzwań rzeczywistości Doktorem Astrowem, który nie potrafił wyleczyć samego siebie ze źle ulokowanego afektu do Heleny, żony jednego ze swych kapryśnych pacjentów, prof. Sieriebriakowa. Ten zaś, zadręczając otoczenie swoimi schorzeniami, miał w sobie coś naiwnie bezbronnego, niby przerośnięte dziecko, któremu przez zesłanie na emeryturę odebrano ukochaną zabawkę – katedrę. Powściągliwy w środkach Igor Iwanow postarał się, by w jego wykonaniu egotyczny profesor nie był bezwzględnie czarnym charakterem.
Siergiej Kuryshev jako Iwan Wojnicki – tytułowy Wujaszek Wania – w miarę rozwoju wypadków, które w żaden sposób nie chcą iść po jego myśli, obnosi swoje coraz bardziej dekadenckie oblicze. Cierpienia miłosne szczególnie mocno odmalowują się jednak w rozpaczy kobiet: Soni – gra ją Ekaterina Tarasova – beznadziejnie zakochanej w obojętnym wobec niej Astrowie, oraz Heleny – Ksenia Rappoport – niepogodzonej z rolą żony profesora Sieriebriakowa. Do niedawna podziwianego przez nią za wiedzę i błyskotliwy umysł, który z nagła stał się tetryczejącym, apodyktycznym starcem. Notabene Igor Iwanow w tej roli przypomina wizerunki Witolda Gombrowicza z ostatnich lat życia, co odczuciom polskich widzów dodawało swoistej pikanterii, gdy pod fikcyjną postać Heleny podkładali realną – Rity Gombrowicz.
Reżyser lubi dawać wyraziste, dopowiedziane do końca finały scen. Na przykład podczas pożegnalnego sam na sam Astrowa i Heleny wszyscy pozostali uczestnicy dramatu wejdą znienacka do salonu. Znajdą ich w niedwuznacznej sytuacji, co wymowę dialogów – znanych z wcześniejszych wystawień – ustawia w innym świetle.
Bohaterowie poruszają się w przestrzeni salonu – scenografia David Borowsky – nad którym, na rozstawionych deskach niby-strychu, zawisły trzy wysokie kopy siana. Dobrze ogrywane podczas akcji – Helena podskoczy na przykład, żeby wyrwać z nich źdźbło – w finale wylądują... w pokoju, by precyzyjnie określić sytuację Soni i Wujaszka, pogrążonych znowu w zwykłym, katorżniczym rytmie pracy, który stanie się ich ucieczką przed dalszymi mrzonkami o poprawie losu.
A "Wujaszek Wania"? Cóż, w teatrze nie istnieje coś takiego, jak kanon interpretowania konkretnych dramatopisarzy. Ale gdyby istniał, to przedstawienie Dodina mogłoby uchodzić za najbliższe poglądom Czechowa na jego własną twórczość. To on pisał przecież w listach i artykułach, że jego dramaty nie są tragediami, lecz kliszami ludzkiego życia, w którym trauma ma dokładnie tyle samo miejsca, co śmiech. I to wszystko w spektaklu Dodina jest, choć skrzętnie skrywane pod wszechogarniającą bezradnością bohaterów. W każdym razie ja będę już chyba zawsze porównywać przedstawienie z Sankt Petersburga z każdą nową inscenizacją utworów Czechowa. Na pozór mamy na scenie spektakl tradycyjny, oparty na wybrzmiewaniu niuansów tekstu i mistrzowskiej grze aktorów. Najważniejsza jest jednak jego nieuchwytna, emocjonalna aura. Skromna scenografia, kilkanaście rekwizytów, stroje z epoki i brak efektów specjalnych, może poza deszczem monotonnie spływającym po szybach. A w tej przestrzeni ludzie, którzy, także młodzi, ciągle oglądają się za siebie z poczuciem zmarnowanego czasu. Czas jest zresztą jednym z bohaterów. Reżyser i aktorzy precyzyjnie operują ciszą, która jest jednym z najtrudniejszych instrumentów inscenizacyjnych, a tu niemal fizycznie gęstnieje w momentach przełomowych. I choć o skowycie duszy, uwięzionej między marzeniami a prozą życia, mówi każda z postaci, to nie jest to spektakl pesymistyczny. To po prostu piękna i mądra opowieść o tych, którzy przyjmują swój los takim, jakim jest. Nie bez buntu, ale jednak…
[Henryka Wach-Malicka, "Mgła mogła pokrzyżować... inaugurację Interpretacji", "Polska Dziennik Zachodni" nr 262, 9 listopada 2015]
W przedstawieniu Lwa Dodina nie ma zbędnych gestów, chybionych pomysłów, pustych miejsc, straconej sekundy. To starannie przemyślane, trzymające na wodzy uczucia widza przedstawienie. W sam raz na początek festiwalu katowickiego festiwalu sztuki reżyserskiej.
To bardzo klasyczne w formie przedstawienie, gdzie najważniejszy jest tekst sztuki Antoniego Czechowa, rzetelnie podawany przez aktorów grających wyrazistych, choć trochę przerysowanych bohaterów. Jak to u Czechowa. "Wujaszek Wania" w wizji Dodina to jeden z tych spektakli, na które można przyjść, nie znając literackiego pierwowzoru, i opuścić widownię bez mętliku w głowie, ponieważ brak w nim scenariuszowych wolt, zaś plastyczna warstwa wizualna umacnia siłę słów. Festiwal Interpretacje w Katowicach zaczynają klasyką. I chyba właśnie dlatego przedstawienie w wykonaniu Rosjan bardzo spodobało się festiwalowej publiczności, ponieważ niezwykle rzadko mamy okazję w teatrze oglądać realizacje skrojone na klasyczną modłę. Taka pewnie śmiało mogłaby być wystawiona sto lat temu z okładem, czyli za życia Czechowa. Gdyby mógł oglądać to przedstawienie, pewnie byłby z niego zadowolony. Realizm psychologiczny, udane kreacje aktorskie, niespieszna narracja, depresyjny nastrój i filozoficzne dywagacje przerywane wybuchami emocji – wszystko w nim jest."
[Marta Odziomek, "Antoni Czechow po bożemu", "Gazeta Wyborcza Katowice" nr 262 online, 9 listopada 2015]
Antoni Czechow, "Wujaszek Wania"
Mały Akademicki Teatr Dramatyczny-Teatr Europy, St. Petersburg, Rosja
reżyseria: Lew Dodin
scenografia: David Borovsky
światła: Pavel Efimov, Aleksander Pospelov
dźwięk: Yuri Vavilov
kostiumy: Maria Fomina, Galina Ivanova
charakteryzacja: Olga Chudakova
obsada:
Igor Iwanow – Aleksander Sieriebriakow, emerytowany profesor
Ksenia Rappoport – Helena, jego żona, 27 lat
Ekaterina Tarasova – Sofia Aleksandrowna (Sonia), jego córka z pierwszego małżeństwa
Natalia Akimova – Maria Wojnicka, wdowa po radcy tajnym, matka pierwszej żony profesora
Siergiej Kuryshev – Iwan Wojnicki (wujaszek Wania), jej syn
Petr Semak – Michał Lwowicz Astrow, lekarz
Oleg Ryazantsev – Ilja Ilicz Tielegin, zubożały ziemianin
Vera Bikova – Maryna, stara niania
Alexander Koshkarev – parobek
premiera: 29 kwietnia 2003