Nocni wędrowcy to reporterskie studium jednego z najbardziej niespokojnych państw na Ziemi - Ugandy. Wojciech Jagielski rozpoczyna swoją opowieść w Gulu, gdzie poznaje dzieci-weteranów wojny w kraju Aczolich na prawym brzegu Nilu. Autor przytacza ich wstrząsające opowieści o służbie Armii Bożego Oporu, do której zostały wcielone siłą. Prawie wszystkie z nich zmuszone były zabijać. Niektóre nawet własnych rodziców i rodzeństwo.
Jagielski prowadzi nas przez najtrudniejszy okres w dziejach Ugandy - czasy rządów dwóch krwawych dyktatorów - Miltona Obote i Idiego Amina - którzy razem odpowiadają za śmierć niemal miliona ludzi. Odmalowuje również postać, niezwykle kontrowersyjnego, obecnego prezydenta Ugandy - Museveniego - który z uwielbianego wyzwoliciela powoli staje się typowym afrykańskim satrapą. Nocni wędrowcy są nie tylko o polityce i wojnie. To również zbiorowy portret Ugandyjczyków, którzy zmęczeni niemal trzydziestoma latami wojen, od dwóch dziesięcioleci sukcesywnie odbudowują swój kraj.
"Trupów było tak wiele, że nie nadążano z ich grzebaniem, zapominając o odprawieniu wszystkich rytuałów i obrzędów, koniecznych przy pochówku. (...) W rezultacie, na zielonych wzgórzach Luwero pojawiła się nieprzebrana wprost liczba duchów ludzi pomordowanych w wojnach. Nieodprawione w drogę jak trzeba, nie otrzymawszy należytej ofiary, duchy nie wędrowały do krainy zmarłych, lecz nadal pozostawały w świecie żywych, szukając ukojenia a także zemsty. Mściły się, ściągając na swoich krzywdzicieli plagi nieszczęścia.(...)
Na prawym brzegu Nilu, w kraju Aczolich wierzono, że właśnie zaniedbanie pogrzebowych rytuałów, zakłócenie właściwego porządku rzeczy i będąca tego wynikiem niezwykła wprost mnogość złych, żądnych zemsty duchów pomordowanych na wojnach ludzi, stała się przyczyną nieszczęść, jakie spadły na ich kraj i całą Ugandę." (Fragment książki)
"(...) reportaże Wojciecha Jagielskiego wkradają się w rejony zarezerwowane zwykle dla prozy. Mają wyrazistych bohaterów, nieoczywiste konflikty znacznie bogatsze, niż w prostych frontowych przekazach dziennikarskich i perspektywę wykraczającą daleko poza tę jedną, wieloletnią wojnę." (Marek Radziwon, "Gazeta Wyborcza")
Źródło: www.wab.com.pl
Książka została nominowana w 2010 roku do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz do Nagrody Literackiej "Nike 2010".
-
Wojciech Jagielski
Nocni wędrowcy
Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009
142 x 202, 336 ss., miękka oprawa
ISBN 978-83-7414-602-9
www.wab.com.pl
Czytaj także recenzję książki autorstwa Bartosza Marca.
"Gazeta Wyborcza" prezentuje książki nominowane do nagrody "Nike 2010":
Niewinni mordercy
Reportażowa powieść o dziennikarzu podróżującym do jądra ciemności
Wojciech Jagielski opowiada o jednym z ponurych epizodów współczesnej historii Afryki: Bożej Armii Oporu stworzonej w Ugandzie przez samozwańczego proroka Josepha Kony'ego, złożonej z dzieci porywanych z domów i zamienianych w maszyny do zabijania. Dzieci zmuszano do brutalnego mordowania najbliższych, odcinając im w ten sposób drogę powrotu do społeczności, w której funkcjonowały odtąd jako nieodwracalnie naznaczone. Jagielski koncentruje uwagę na krajobrazie po bitwie. Opisuje m.in. ośrodek resocjalizacyjny, w którym dzieci cudem uratowane z partyzantki usiłują wrócić do normalności.
Choć wszystkie szczegóły są prawdziwe, kilka głównych postaci zostało ulepionych z wielu autentycznych osób, a główny bohater - sam Jagielski - boryka się z ambiwalencją własnego zawodu nakazującego pozyskiwać zaufanie, wyłudzać historie, a jednocześnie się nie angażować. Książka z jednej strony odwołuje się do stereotypu Afryki jako "jądra ciemności", zakładniczki duchów i demonów, podlegającej niedającemu się przełamać fatalizmowi. Z drugiej - rozbraja ten demonizm, tłumacząc historię kraju od czasu dekolonizacji, pokazując uniwersalne mechanizmy zła, oddając głos dzieciom, niewinnym mordercom, których w domu nikt nie chce wysłuchać.
Czy szatański pomysł Kony'ego, opierający się na zatarciu granicy między ofiarami i katami, nie przypomina tego, co naziści zrobili w obozach zagłady? Obojętność albo nieufność, z jaką stykali się powracający do domów bohaterowie książki, przywodzą na myśl los wszystkich, którzy wracają z krainy przemocy, przynosząc niewesołą wieść o ludzkiej naturze:
"Ich tragedia nie była dla bliskich sprawą najważniejszą, niczego w gruncie rzeczy nie zmieniła. Pustka, jaką po sobie zostawiali, szybko się wypełniała, a czas, wbrew ich przekonaniu, nie zatrzymał się, lecz biegł zwyczajnym, miarowym rytmem".
Jagielski daje swym bohaterom coś więcej niż opisanie ich historii. Jego empatia decyduje o moralnej randze Nocnych wędrowców.
Rozmowa z Wojciechem Jagielskim:
Juliusz Kurkiewicz: To było pana najtrudniejsze zadanie reporterskie?
Wojciech Jagielski: I to z kilku powodów. Ten reportaż został od początku zaplanowany jako książka, a nie zbiór tekstów publikowanych wcześniej w gazecie. Pisałem go wolno, przez dwa lata, po pół strony dziennie. I przy tej książce po raz pierwszy w życiu poczułem tak dotkliwie, że mój warsztat reporterski mnie zawiódł - nie potrafiłem rozmawiać z bohaterami.
JK: Dlaczego?
- Wcześniej rozmawiałem głównie z winowajcami, z tymi, którzy wojnę powodowali. O wiele trudniej jest rozmawiać z ofiarami, od których trzeba wyciągać zwierzenia o krzywdach, którym trzeba otwierać zabliźnione rany. W dodatku miałem do czynienia z dziećmi, które były jednocześnie i winowajcami, i ofiarami. Sam pytałem siebie, z kim rozmawiam: z oprawcą, który przechwala się liczbą zabitych przez siebie ludzi, czy z dzieckiem, porwanym z domu, bitym i maltretowanym? Chwilami czułem coś na kształt rozdwojenia jaźni. Mam współczuć? Potępiać?
Chyba nie jestem wystarczająco dobrym materiałem na reportera, za bardzo przejmuję się tym, co zrobię z rozmówcą. Do tego doszły problemy techniczne - dzieci nie mówiły po angielsku na tyle dobrze, bym mógł prowadzić z nimi rozmowę o ich emocjach i lękach. Więc zamiast napisać książkę o dzieciach żołnierzach, postanowiłem opowiedzieć raczej o trudnościach komunikacyjnych, na jakie narażony jest dziennikarz w Afryce, i o śliskiej moralnie granicy, po której się porusza.
JK: Na czym polegała ta śliskość?
- Spędzając w ośrodku resocjalizacyjnym mnóstwo czasu - o wiele więcej niż przeciętny dziennikarz, który pojawiał się na kilka dni, żeby napisać artykuł, a potem wyjeżdżał - i okazując zainteresowanie przebywającym tam dzieciom, budziłem nadzieje, których nie mogłem spełnić. Mój bohater Samuel mógł pomyśleć, że być może go usynowię i zabiorę ze sobą.
JK: Odniósł pan wrażenie, że na to liczy?
- Tak, również po obserwacji dorosłych, którzy pracowali w tym ośrodku. Wszyscy dookoła mieli podstawy sądzić, że być może napiszę książkę, ale też, że udzielę konkretnej pomocy, tym bardziej że byłem postrzegany jako człowiek przyjeżdżający z bogatej części świata. Mój wyjazd mógł być traktowany jako rejterada.
W moim przekonaniu byłem uczciwy co do roli, w jakiej tam się pojawiłem. Nie dałem nigdy nikomu żadnych nadziei. Choć mam świadomość, że nawet w pełni uczciwe zachowanie może zostawiać margines dla interpretacji.
JK: Nadzieje w pana książce rodzą się nie tylko po stronie chłopca, ale również po stronie jego opiekunki, pracownicy ośrodka resocjalizacyjnego, którą z reporterem zaczyna łączyć emocjonalna więź.
- Samotność jest najbardziej przerażającym uczuciem, z którym walczymy ze wszystkich sił. W takich miejscach spotykają się życiowi rozbitkowie. Należą do nich nie tylko ofiary przemocy, którym te ośrodki mają pomagać, ale też personel i przybywający tam dziennikarze. Samotne dziewczyny pracują w ośrodkach pomocy nie tylko dlatego, że chcą pomagać, ale również dlatego, że uciekają od czegoś. Dziennikarze wyjeżdżają z domów nie zawsze dlatego, że gonią za czymś, ale również dlatego, że uciekają od czegoś. Po obu stronach znajdziemy uciekinierów od życia.
W takich miejscach rodzi się wiele związków, ale na dłuższą metę nic z nich nie wynika - poza kolejną krzywdą. Podróżowanie dziennikarskie narażone jest na pokusy, na związki poza wszelką odpowiedzialnością, w które można brnąć z przekonaniem, że nikt się o nich nie dowie. O tych pokusach też chciałem opowiedzieć.
JK: Dopisuje pan kolejny makabryczny rozdział do literackiej historii Afryki. Wciąż jest jądrem ciemności?
- Najchętniej powiedziałbym, że to stereotyp. Jednocześnie mam świadomość, że pisząc o Bożej Armii Kony'ego, sam się w ten stereotyp wpisuję. Może wykorzystujemy Afrykę jako scenę, na której wystawiamy przedstawienie o złu, które siedzi w nas wszystkich? Pierwszy był Conrad - to on powołał do istnienia ten stereotyp, a jednocześnie prawdziwym jądrem ciemności nie była dla niego Afryka, ale biały kolonizator. Może wypędzamy zło do Afryki, oddajemy je złym duchom i szamanom, aby samemu czuć się bezpiecznie. Ale czym różni się Ruanda od Bośni? Tylko skalą zbrodni.
Autor: Juliusz Kurkiewicz - wyborcza.pl - 24 czerwca 2010