Zgodnie z powyższym, futuryści – czyli Aleksander Wat, Anatol Stern, Bruno Jasieński – choć częściowo chwaleni, zostają zganieni za nieokreśloność programową i naiwne ambicje zniesienia – nieusuwalnej i koniecznej według Witkacego - bariery pomiędzy artystą a społeczeństwem. Antoni Słonimski, choć jest poetą, który daje preteksty do dyskusji o wielkich problemach psychologicznych, nie spełnia w ogóle kryteriów bycia intelektualistą. Tadeusz Boy-Żeleński, zbyt pochłonięty pisaniem o rozwodach i ustawach małżeńskich, które ani nie interesują Witkacego, ani nie powinny jego zdaniem interesować kogokolwiek, kogo zajmuje tajemnica Istnienia, nie odważa się podjąć publicznej dyskusji nad Czystą Formą.
Pod koniec "Pism..." pojawiają się jednak dwa (znakomite) teksty, których bohaterem jest ktoś, w kim Witkacy nie widzi ani "błazna", ani "półinteligentna", ani "bęcwała" czy członka "ciemnoty ludu literackiego" – przeciwnie, kogoś wielkiego, komu nie szczędzi pochwał i słów uznania. Chodzi o Bruna Schulza. W błyskotliwej, głębokiej i metodycznej analizie "Sklepów cynamonowych" możemy przeczytać o niesamowitych, niemal quasi-mistycznych przeżyciach ("świat ten deformował się w tym bełkocie, potężniał jednocześnie, 'obciał' (stawał się obcy), niesamowiciał, mienił się obłędowym koszmarem", s. 408), jakie stały się udziałem Witkacego po nocnej lekturze nowel genialnego drohobyczanina.
Lektura "Pism..." pośrednio daje również wiedzę o odosobnieniu i ogólnej pozycji, jaką zajmował Witkacy we współczesnym sobie świecie kulturalnym. Można wnosić – choćby po częstotliwości nawoływań do polemik – że rzadko Witkacemu odpisywano na łamach prasy czy też w ogóle nie podejmowano proponowanych przez niego prób dialogu; jeśli mu wierzyć, najczęściej zbywany był krótkim i niemerytorycznym żartem. Jednakże – co dość widoczne – nie widać w Witkacym ani śladu zgorzknienia; jego spokój zdaje się niewzruszony. Czytelników przywykłych do wyobrażenia o obłąkańczej naturze Witkacego może zaskoczyć rzeczowość, niemal dydaktyzm "Pism...".