Oczekiwanie uderzenia
"So Emotional" zaczyna się jeszcze we foyer: taneczny duet (Marta Ziółek i Przemysław Kamiński) przy sennej, hipnotycznej muzyce wykonuje powolne sekwencje o jednostajnym rytmie. Ich identyczne czarno-białe kostiumy zacierają możliwą do dostrzeżenia płciowość. Artyści funkcjonują jak bliźniacza, uzupełniająca się para, jak partners in crime, przypominają bohaterów "Funny games". Przy sportowym stroju maski zdają się obcym elementem – przypominają bardziej stylistykę minimalistycznego japońskiego teatru. Do białych bluz z kapturem i spodenek marki Lonsdale pasowałyby raczej kominiarki (Lonsdale jest marką założoną przez boksera; pod koniec lat 90. zaczęła być kojarzona ze sceną punk i skinheadami, a następnie z ruchami neonazistowskimi). Z drugiej strony, patrząc na maski o prostocie piktogramu, trudno uciec od skojarzeń z charakterystyczną dla kultury internetu anonimowością, rozmyciem tożsamości i uniformizacją. Te zjawiska będą w przedstawieniu rezonować.
Przestronny hall Nowego Teatru wypełnia się napięciem w oczekiwaniu: ten tytuł coś obiecuje, kojarzy się z pasją i zdecydowaną ekspresją. Spokojny, niepewny początek przynosi niepokój, każe oczekiwać uderzenia. W pustce foyer (tancerze używają jedynie niewielkiego białego podestu) obserwujemy zaczyn przedstawienia, dziwne, niespieszne preludium. Ich chuligańska zewnętrzność jest nieprzystająca wobec miękkiej choreografii. Ziółek i Kamiński zastygają w pewnym momencie w pozie przywodzącej na myśl "Pietę": za chwilę znikną za drzwiami sali prób, by tam rozpocząć spektakl wypełniony wieloma innymi cytatami, zagadkami i fragmentami swobodnie łączącymi się w obrazy współczesnej zmediatyzowanej emocjonalności.
Ciało – pole bitwy
Ułożone na środku białej, gumowej wykładziny kije bejsbolowe są jak wiszący w powietrzu cios. Przez długi czas pozostaną nietknięte, ale wzbudzają poczucie zagrożenia. Potem zostaną jednak użyte zupełnie inaczej, niż przywodzi na myśl automatyczne skojarzenie: zostaną włączone jako rekwizyt w tańcu do melodii "Singing in the rain". Na kamiennych ławach po obu stronach sali leżą dwie dodatkowe maski – one również od razu w świadomości widza czekają na użycie, ale pozostaną nietknięte. Tych kilka przedmiotów w pustej, chłodnej przestrzeni od razu mocno zaznacza swoją obecność. Tancerzom w minimalistycznej scenografii i monochromatycznych kostiumach towarzyszy projekcja złożona z różnokolorowych migających napisów "so emotional". Ta pstrokata kompozycja przypomina wygaszacz ekranu z wczesnych wersji Windowsa albo grafikę zrobioną w Paincie, jest tym samym przewrotnym ukłonem wobec ironiczno-nostalgicznego powrotu tej stylistyki. Na tym tle rozwija się niezborny, chaotyczny spektakl o zmiennym rytmie.
Chaos określa tu zarazem poziom struktury, jak i ekspresji: dramaturgia spektaklu jest bowiem jak rozbiegane myśli albo natłok sprzecznych uczuć. Widz zna już to doświadczenie ze "Zrób siebie" i "Pixo", gdzie grupa postaci (Coco, Beauty, High Speed, Lordi i Glow), w strojach odwołujących się do konsumpcjonistycznych obsesji i fetyszy, wykonywała frenetyczną choreografię czerpiącą z techno, ćwiczeń na siłowni i jogi. Ziółek zadawała wtedy pytanie, czy za pomocą marek i mód popkultury można wytańczyć i odegrać własną tożsamość. Konstrukcja "So Emotional" oddaje zaś naturę dzisiejszej emocjonalności, znajdującej swoje odzwierciedlenie w świecie cyfrowym i mediach. Spektakl zbudowany jest w estetyce glitchu i cyfrowego zakłócenia. "Ciało jest polem bitwy", piszą twórcy, umieszczając swój spektakl w sieci złożonej ze strzępów zdeformowanej muzyki i obrazów.
Pulsowanie energią
Bitwa rozgrywa się tutaj na dwóch poziomach: indywidualnym i zbiorowym, które ścierają się ze sobą i przenikają wzajemnie. Ciało staje się tutaj zarówno przedmiotem badania, jak i badającym. "So Emotional" jest też świetnym przykładem tendencji do intelektualizacji tańca: cielesna ekspresja służyć ma także namysłowi nad współczesnością. Praca dramaturgiczna, jaką wykonali tancerze z Mateuszem Szymanówką, przyniosła zamierzony efekt: performerzy, niczym dane w newsfeedzie, funkcjonują w zmiennym niedookreślonym tempie i płynnej atmosferze. Trudno nazwać temperaturę tego spektaklu: jest on z jednej strony bardzo zimny (przez niemal "przemysłową" scenografię i chłodną nieobliczalność performerów), a zarazem pulsuje niespożytą energią.
Agresja i bliskość
Maska jest tu nie tylko budzącym dysonans, atrakcyjnym rekwizytem, lecz także wyznacza jakość i naturę ruchu. W maskach tancerze poruszają się precyzyjniej i wolniej, ostrożnie eksplorują swoje ciała jak gdyby w zdumieniu własną motoryką; sprawiają one, że ekspresja nie może uzewnętrznić się w mimice, a skupia się i pracuje jedynie w ciele. Para funkcjonuje na zasadzie zmiennego przepływu: raz partnerując sobie, by za chwilę stanąć na przeciwko siebie w antagonistycznym geście. Momentami tancerze są niekompatybilni wobec siebie. Jakby tracili ze sobą kontakt i uzyskiwali go na nowo. Ich agresja łączy się z potrzebą bliskości. W geście nieokreślonego pragnienia zbliżają się do widowni, wyciągając w jej stronę ręce, jakby szukali po omacku dotyku. Ktoś szeroko uśmiecha się do performerów, ktoś przesuwa swoje rzeczy osobiste spod ich stóp. Z szumów i przefiltrowanego głosu wyłania się melodia i słowa hitu Whitney Houston "Your love is my love". Postaci podchodzą coraz bliżej, niemal wchodząc w pierwszy rząd. Teraz znowu znikają pod maskami, na nowo zamieniając się w bliźniaczy duet, rozmywając swoją tożsamość. Piosenka divy wybrzmiewa ironicznie i smutno – deklaracja uczuciowej wzajemności dopiero za szumiącym filtrem zaczyna pasować do panującej tu estetyki.
Powrót do fizjologii
Na końcu Ziółek trochę deklamuje, a trochę śpiewa refren utworu rapera Vince’a Staplesa "Lift me up": "my pain is never over / pills and potions lift me up". Powtarzane do mikrofonu przez Ziółek słowa stają się nieznośną mantrą; przestają przypominać muzykę, raczej drażnią jak uciążliwy, przedłużający się hałas. Są jednocześnie ponowionym gestem lokującym się w sferze pragnienia i żądania. Przetworzony cytat z kultury popularnej zaczyna brzmieć jak emocjonalne wyzwanie – pozostaje jednak zarazem czymś mechanicznym, odległym i chłodnym. To właśnie wspomniany dysonans temperatur i intrygujący balans między afektem i dystansem jest mocną stroną spektaklu. Gdy dźwięki w tle cichną, słychać tylko oddech Kamińskiego zmęczonego dynamicznym tańcem tyłem do widowni. Za chwilę zgaśnie też towarzyszący im rzucony na ścianę napis: "Lift me up". "So Emotional" kończy się więc powrotem do ciała i jego najprostszej fizjologii: gdy wyłączona zostaje warstwa dźwięków i świateł, na krótką chwilę zostajemy jedynie z przyspieszonym oddechem tancerza.
Spektakl kolektywu Ziółek/Kamiński/Szymanówka to ruchomy portret współczesnej emocjonalności przepuszczonej przez pryzmat nowych mediów i technologii. Spomiędzy śladów cytatów rodem z kultury internetu wyłania się obraz anonimowej postaci wołającej o miłość. To wołanie łączy się jednak w "So Emotional" z potencjałem agresji i destrukcji: jak gdyby twórcy – być może bezwiednie, być może celowo – wzięli na warsztat dwa najbardziej podstawowe ludzkie popędy, umiejscawiając tym samym ten wysoce współczesny spektakl jednocześnie poza czasem.