Zaczyna się niemalże klasycznie. Ona ogląda jego występ w jednym z warszawskich klubów. Przypadkowe spotkanie, krótka wymiana spojrzeń i zdań. On komplementuje jej rysunki. Pojawia się iskra, namiętność, zbliżenie. Potem jest już mniej typowo. Bo Ronduda zaprasza nas do uczestnictwa we wspólnym świecie Wojciecha Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek, indywidualistów chętnie przekraczających normy i mieszczańskie konwenanse. Jego "Serce miłości" to widokówka z "życia i twórczości" dwójki artystów, dla której sztuka staje się przestrzenią codzienności, a codzienność jest pożywieniem dla sztuki.
On (Jacek Poniedziałek) jest człowiekiem-instytucją. Tworzy filmy animowane i videoarty, performance, rysunki, grafiki, pisze piosenki i wiersze. Wystawiany, doceniany, jest gwiazdą artystycznej Warszawy. Ona (Justyna Wasilewska) znajduje się na początku artystycznej drogi – szuka własnego sposobu ekspresji, artystycznej formy, w której mogłaby się wyrazić i tematów, do których chciałaby wracać. Wraz z Bąkowskim stworzą związek energetycznych kanibali i duchowych bliźniąt.
W jednej z pierwszych scen filmu Zuzanna stoi przed lustrem. Ubrana w czarne spodnie, kurtkę i ciemne nakrycie głowy jest gotowa do wyjścia na miasto. Nagle Wojtek zwraca jej uwagę, by nie wkładała białych skarpetek będących jego znakiem rozpoznawczym. Drobny detal staje się powodem gwałtownej kłótni, jakby wybór tego konkretnego elementu garderoby miał być aktem nielojalności i niewybaczalnej zdrady.
To nie jedyny taki obrazek w filmie Rondudy. Opisując relację Bąkowskiego i Bartoszek, reżyser często sięga do niepozornych scen pełnych ukrytych emocji i znaczeń. W jego obrazie dwójka bliskich sobie ludzi nawzajem się inspiruje i krzywdzi, próbuje zdobyć nad sobą władzę. On widzi siebie w roli Shawowskiego profesora Higginsa, który wprowadza na salony kształtowaną przez siebie uczennicę. Ona coraz częściej zdaje sobie sprawę, że Wojtek w swoich pracach wykorzystuje jej pomysły, odbierając jej szansę na artystyczne spełnienie.
Związek Bartoszek i Bąkowskiego przypomina wampiryczną relację. Zapatrzeni w siebie, narcystyczni do granic, nie widzą nic poza sztuką, która całkowicie zawłaszcza ich życie, sprawiając, że nawet najbardziej banalne codzienne czynności urastają do rangi aktu artystycznego.
O ile w debiutanckim "Performerze" Ronduda opowiadał przede wszystkim o sztuce, czyniąc ją głównym obiektem zainteresowania, tym razem nieco przestawia akcenty. "Serce miłości" nie jest filmem galeryjnym, ale opowieścią o ludziach i ich emocjach. Stylowym i formalnie nieoczywistym, ale nie autotematycznym.
U Rondudy dzieła bohaterów stają się inspiracją dla filmowej formy. Trochę jak w "Panu Turnerze" Mike’a Leigh i "Love Is the Devil. Szkicu do portretu Francisa Bacona" Johna Maybury’ego, w "Sercu miłości" twórczość Bąkowskiego i Bartoszek jest nie tyle cytowana na ekranie, co przekładana na język kinowej opowieści. I choć Ronduda z szacunkiem i uwagą przygląda się twórczości obojga artystów, okazuje się ona mniej ciekawa, niż poranieni i pogubieni bohaterowie filmu.
"Serce miłości" najmocniej działa wtedy, gdy reżyser wraz z bohaterami przestaje się chować za maską formalisty i pozwala sobie na sentymenty. W jednej z najlepszych dialogowych kwestii Zuzanna z ironią mówi o swoim partnerze, że ma "ciepełko winylowe w serduszku, sentymentalizm trzydziestacki". Kiedy Ronduda pozwala owemu ciepełku zagościć na ekranie, "Serce miłości" z chłodnego filmowego eksperymentu zmienia się w dotkliwy portret dwójki ludzi.
Oni sami boją się ciepełka i sentymentów. Ukrywają je, wręcz egzorcyzmują. Jest dla nich zbyt banalne, nie licuje z artystycznymi aspiracjami i ironicznym humorem. Miłość, z jej prostotą, bezwzględnością i jednoznacznością, wydaje się do nich nie pasować. Filmowy Bąkowski i filmowa Bartoszek ubierają więc miłość w ekscentryczne kostiumy i prywatne rytuały, by nie być posądzonym o zwyczajność.
Ronduda pięknie opowiada o ich uczuciu – idiosynkratycznym, autorskim, innym niż wszystkie. Ten związek istnieje w języku, w małych, prywatnych gestach, słowach niezrozumiałych dla kogokolwiek spoza kręgu kochanków. Owa idiosynkratyczność jest wielką zasługą Roberta Bolesto, który przy tworzeniu dialogów korzystał z pomocy Bąkowskiego i Bartoszek. Dzięki temu bohaterowie mówią ich językiem, pełnym czułości i maskowanej agresji. Dzięki prawdzie tej komunikacji stajemy się uczestnikami najbardziej intymnych momentów z życia bohaterów.
Prawdę wnoszą tu także aktorzy. Przejmujący jest zwłaszcza Jacek Poniedziałek wcielający się w Wojciecha Bąkowskiego – charyzmatyczny, mocny, ukryty za maską, egocentryczny, ale jednocześnie podatny na zranienie. Bartoszek w interpretacji Justyny Wasilewskiej jest do niego podobna, ale zarazem różna. Emocjonalna, ekscentryczna, traktuje życie jak niekończący się performance. Dzięki tej dwójce "Serce miłości" długimi momentami działa hipnotyzująco. Niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że ten brawurowo zagrany, poprowadzony pewną ręką i mądrze sfilmowany przez Łukasza Gutta portret podwójny broni się raczej jako filmowa impresja niż dramaturgicznie dopracowana opowieść. Być może strach nie tylko bohaterów, ale i twórców przed sentymentalizmem oraz chłodny formalny dystans odebrał "Sercu miłości" część jego emocjonalnej siły.