Michał Książek za tom wierszy "Nauka o ptakach" (2014) otrzymał Silesiusa – Wrocławską Nagrodę Poetycką w kategorii debiut roku. W 2014 roku był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia za swoja pierwszą książkę "Jakuck. Słownik miejsca" (2013), a dwa lata później zdobył tę nagrodę za esej "Droga 816" (2015). Jest jednak nie tylko nagradzanym pisarzem, lecz także inżynierem leśnikiem i ornitologiem. Swoją wiedzą i niezwykłą umiejętnością obserwacji przyrody dzieli się między innymi podczas organizowanych w Warszawie "biodróży", na których wraz z uczestnikami przygląda się ptakom, owadom, drzewom, ziołom i grzybom żyjących często w zupełnie zaskakujących miejscach, w samym centrum miasta. Jego najnowsza książka, "Atlas dziur i szczelin" zachęca właśnie do tego rodzaju uważnego patrzenia – nie tylko pod nogi. Perspektywy przyrodnika, poety i reportażysty splatają się w niej w jedyny w swoim rodzaju sposób.
Dzikie i miejskie zarazem
Chociaż Książek w swoim "Atlasie" pokazuje przykłady dzikiego życia w różnych polskich miastach, większość jego obserwacji pochodzi z Warszawy. A konkretniej z miejsc, które zupełnie nie kojarzą się nam z naturą czy dzikością, czyli ze ścisłego centrum, okolic ulicy Marszałkowskiej oraz Pałacu Kultury i Nauki. Centrum miasta jest prowokujące, bo jak pisze Książek:
(…) jest swego rodzaju manifestacją miejskości. Na dworcach, skrzyżowaniach, w kwartałach biznesowych jak w soczewce widzimy cechy miasta: aseptyczne budynki ze szkła i metalu, o które rozbijają się zdezorientowane ptaki. Francuski antropolog kulturowy Marc Augé nazwał je nie-miejscami. Lokalizacjami pozbawionymi pierwiastka biografii, stałego gospodarza, historii. Augé nie mówił o dzikim życiu pozaludzkim, ale brak istot nieludzkich/pozaludzkich doskonale uzupełnia koncepcję nie-miejsca.
Jako przykłady nie-miejsc Augé wymienia lotniska, autostrady, dworce, centra handlowe, w których czujemy się anonimowi, i które wszędzie na świecie są podobne, właściwie takie same. Bardzo często są to obszary tranzytowe, w których znajdujemy się z konieczności. Ich przewidywalność i uporządkowanie mogą dawać nam poczucie bezpieczeństwa, najczęściej jednak wzmagają nasze poczucie samotności i wyobcowania. Książek ma rację, że dzika przyroda, lokalizując je i osadzając, rozbijałaby anonimowość nie-miejsc. Co więcej, naruszając starannie wyznaczony przez człowieka ład, wprowadzałaby w nie element nieprzewidywalności. W centrum Warszawy tak właśnie się dzieje; autor tłumaczy dlaczego, jako jej mieszkańcy, powinniśmy się z tego cieszyć.
Pozaludzcy mieszkańcy
Książek opowiada, jak swój prywatny ornitologiczny spacer zaczyna zazwyczaj przy stacji Metro Świętokrzyska 03. Dowiadujemy się, że w lipie za przystankiem zamieszkała rodzina sikorek. Autor portretuje je z fachową wnikliwością, wzruszająco, i z dużym poczuciem humoru. Pisze na przykład:
Modraszka też, podobnie jak ludzie wokół, ma tutaj coś do załatwienia, jakąś potrzebę do zrealizowania. Czyni to ją równoprawnym uczestnikiem tej sumy indywidualnych dążeń, jaką po południu wydaje się miasto. Jej nikłość wobec reszty świata budzi szacunek, jej bezbronność troskę i niepokój. Jej status mieszkanki jest niepodważalny.
Dostrzeganie tego, wyjście poza stricte antropocentryczną perspektywę, może nie tylko uczynić nasze spacery ciekawszymi. Może też sprawić, że będziemy mniej okrutni, że staniemy się trochę lepszymi ludźmi. Gdyby kogoś to jednak nie przekonywało Książek sugeruje, że obecność przyrody w mieście czyni je znośniejszym miejscem do życia. Jest ona więc też w naszym własnym, jak najbardziej wymiernym interesie. Bezlitośnie tropiąc przykłady "betonozy" pokazuje, że jest ona nie tylko wątpliwa pod względem estetycznym, lecz także sprawia, że miasta stają się duszne i przegrzane. Jak pisze:
Beton umożliwia budowanie, daje poczucie czystości, estetyki, schludności. Ale też złudzenie kontroli nad kamieniem. Nad geologią – głębokim czasem geologicznym. Tak łatwo osiągnąć efekt, dla którego granit potrzebuje milionów lat. Jednak beton, tak jak asfalt, kumuluje energię w ciągu dnia i oddaje w nocy. Tak tworzy się miejska wyspa ciepła, czyli zjawisko mikroklimatyczne polegające na tym, że temperatura miasta w danym obszarze jest wyższa od peryferyjnej. Ta w Śródmieściu Warszawy jest wyższa nawet o trzy stopnie niż na przedmieściach.
Trudny do zniesienia latem upał w mieście to nie jedyny problem związany z wycinaniem drzew, przycinaniem korzeni pod krawężniki, obsesyjnym wypełnianiem wszelkich powierzchni asfaltem i betonem. Kolejnym, coraz bardziej dojmującym ze względu na zmiany klimatyczne, jest susza. Książek opisuje stary, nieużywany już aparat do hydrobotaniki na Politechnice Warszawskiej i ubolewa, że nauka o wodzie w mieście i o tym jak wywołać wiatr na długo została niemal zapomniana. Przypomina też postać Aliny Scholz, pionierki polskiej architektury krajobrazu i projektantki zieleni warszawskiej, która rozumiała, jak istotne są w mieście drzewa i woda.