Nie jest to jednak sucha, teoretyczna refleksja. Pod postacią Wichy polskiej eseistyce (albo może felietonistyce?) objawił się prawdziwy skarb. Jest jak radar, wyłapujący frapujące szczegóły rzeczywistości, łączący w zaskakująco logiczne związki pozornie niezwiązane ze sobą zdarzenia, cytaty, osoby i miejsca. Pisze zajmująco, bezbłędnie trafia w punkt, ujmuje zgryźliwym poczuciem humoru. Jak we fragmencie o regulowanej smyczy, którą ojciec przywozi z podróży służbowej do Niemiec:
"(…) nasz pies, erotoman i niewdzięcznik, nie potrafił docenić oferowanego zakresu swobody. Im dłuższa była smycz, tym bardziej się wyrywał, potwierdzając znaną opinię de Tocqueville’a na temat rewolucji". Identyfikacja wizualna to dla niego 'elegancka forma obsikiwania terytorium'".
Cytatu z fenomenalnych skojarzeń klientów agencji reklamowej z poszczególnymi kolorami nie będzie, to byłby to brutalny spoiler.
Wicha cytuje między innymi Gałczyńskiego, Tatusia Muminków, Le Corbusiera i Grażynę Kulczyk. Pisze o nowoczesnym kulcie szafy, polskiej szkole plakatu, zakupie urny na prochy ojca i wizycie w nowoczesnej drukarni, która planuje kupić maszynę do brokatu. Zastanawia się, dlaczego przestrzeń Starego Browaru w Poznaniu skłania miejscowych chuliganów, by chowali puszki z piwem za plecami i wyjaśnia, jakiej cennej lekcji na temat projektowania udzieliła mu pewna hrabina.
Zachwyca erudycją, zaskakuje pamięcią archiwisty. Wywołuje rechot zgryźliwymi scenami z życia grafika w agencji reklamowej – tego "dziwnego zawodu" na usługach często sprawiających wrażenie szalonych klientów. Wreszcie, buntuje się i pobudza do buntu przeciw temu, jakie znaczenia i miejsce przypisaliśmy “dizajnowi” w naszej nieco pokracznej rzeczywistości. A jest to miejsce elitarne i wyizolowane.
Designer projektuje przecież nie automaty na bilety, które stworzone są raczej przez "przedstawiciela obcej cywilizacji – kosmitę zatrudnionego w biurze projektów transportu miejskiego", który, sądząc ze sposobu umieszczenia ekranu, "ma jakieś metr czterdzieści wzrostu, bardzo długie ręce zakończone krzywymi szponami do wyłuskiwania bilonu".
Efekt końcowy jest taki, że "Jak przestałem kochać design" zmusza do podejrzliwości. Wyostrza wzrok. To, że jest brzydko i że otaczają nas w gruncie rzeczy "nieludzkie" przestrzenie i rzeczy, wiemy. Jednak dzięki Marcinowi Wisze – podobnie jak wcześniej dzięki Filipowi Springerowi – wiemy też, dlaczego. I – mimo całej dawki sarkazmu, ale też ciepłego humoru, osładzającego lekturę – trudno po tej książce nie spojrzeć na polską rzeczywistość z pewną rezygnacją. Potykając się na krzywym chodniku nie zatęsknić za "utylitarnym, nudnym, świadomym społecznie designem", o którym z rozrzewnieniem pisze Wicha.