Kurczyca to niewielka wieś nieopodal Nowogrodu Wołyńskiego, według Wikipedii mieszka tam 554 osoby. Wśród nich są trzy kobiety, które przyczyniły się do powstania płyty ''Oj borom, borom...'', były to: Hanna Mychajłowna Danylczuk (ur. 1933), Halyna Archipiwna Romanczuk (ur. 1941), Leonida Mychajłowna Serbin (1937-2014). Przekazały one swoje pieśni warszawskiej śpiewaczce i antropolożce, która – wraz z pewnym improwizującym kontrabasistą – przełożyła poleski repertuar na wrażliwość współczesnej muzyki, nie zapominając jednocześnie o wszystkich wartościach i emocjach oryginału.
Ale zacznijmy od początku. Maniucha Bikont od lat udziela się w środowiskach muzyki tradycyjnej, śpiewa m.in. w Dziczce, Niewte, Tęgich Chłopach, gdzie gra również na tubie; muzyką zajmuje się także naukowo, uczestniczyła w badaniach terenowych w Polsce, Ukrainie, Białorusi i Rosji. ''Oj borom, borom...'' jest jej pierwszą autorską płytą. Ksawery Wójciński jest kontrabasistą poruszającym się po polu muzyki improwizowanej właściwie należy do czołówki światowych wykonawców, nagrywał płyty z prawdziwymi legandami jazzu, chociażby z Charlsem Gayne'em, Urim Caine'm, Satoko Fuji i Mikołajem Trzaską.
Bikont i Wójciński spotykali się już wcześniej, m.in. na płycie ''Where My Complete Beloved Is'' niezwykłego zespołu Hera. Teraz spotkali się w bardziej intymnej sytuacji muzycznej, co prawda ich wspólny album został nagrany w Studiu S4 Polskiego Radia, ale brzmi jakby powstawał na kurczyckim podwórzu. Przy dzisiejszym nadmiarze produkcji muzycznych, zapominamy trochę o tym, ile wysiłku muszą włożyć artyści w przygotowanie nowego materiału. Maniucha Bikont jeździła na Polesie w latach 2011-16, efektem tych podróży jest zbiór pieśni odwzrowujący cykl roku (i w pewnym sensie ludzkiego życia). Płyta zaczyna się wiosną, przechodzi przez wesele, letnie przesilenie, jesień, kołysankę, śmierć, kolędę aż dociera do żniw.
Brzmienie kontrabasu jest pełne i surowe zarazem, pełne szumów i skrzących się podźwięków – przypomina trochę basy, ludowego przodka wiolonczeli i kontrabasu. Urok gry Wójcińskiego polega na oszczędności i precyzyjnym doborze środków, basista doskonale opanował wyrażanie muzycznych emocji i idei. Zachowuje umiar nawet w krótkich instrumentalnych interludiach (''Wędrówka'', ''Rozłąka'') nie pozwala sobie na nagłe wybuchy wirtuozowskiego ego, zmorę współczesnej improwizacji. Podobnie jest ze śpiewem Bikont, która trzyma się blisko śpiewaczej tradycji, nie poszukuje udziwnionych manier wykonawczych. Śpiewa tak, jak się nauczyła. Kontrabas towarzyszy głosowi, rozwija motywy, których tradycja wykonawcza nie uwzględnia.
Warto zauważyć, że nie jest to produkcja osamotniona we współczesnej polskiej muzyce. W podobną podróż zaprasza Żywizna, zespół Raphaela Rogińskiego i śpiewaczki Genowefy Lenarcik, tutaj kurpiowski repertuar spotyka się z gitarą Rogińskiego zakorzenioną we wschodnich i afrykańskich tradycjach muzycznych. Siostrzaną wrażliwością obdarzone są kompozycje Aleksandra Kościowa, w których wokalnie wspomaga go Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej pod dyrekcją Jana Bernada, badające obrzędy lubelszczyzny: ''Gorzkie Żale'' (2010) i ''Wesele lubelskie'' (2017).
Na koniec warto dodać, że poza wszystkimi walorami muzycznymi, jest to także jedna z najładniej wydanych polskich płyt 2017 roku, wyjątkowo dopracowana . W dołączonej do płyty książeczce znajdziemy komplet tekstów w języku polskim i angielskim, osobny zeszycik z wersjami ukraińskimi. Wszystko to przeplatane zdjęciami z etnograficznych wypraw Maniuchy i barwnymi impresjami pędzla Jędrka Owsińskiego. Skromny dowód na to, że warto kupować płyty w dobie serwisów streamingowych.
Zobacz też materiały wideo Culture.pl poświęcone autorom płyty: