Wyróżniony nagrodą za najlepsze zdjęcia na 48. FPFF w Gdyni Kaczmarek stworzył bowiem na ekranie ziarnisty, lekko wypłowiały świat rodem ze szpiegowsko-kryminalnych klasyków z lat 70. Dzięki niemu "Doppelgänger" to jeden z najpiękniej sfilmowanych polskich filmów ostatnich lat, którego plastyczną siłę śmiało porównywać można z takim arcydziełem kina jak "Szpieg" Thomasa Alfredsona z niezapomnianymi zdjęciami Hoyte van Hoytemy.
Choć pod względem warsztatu "Doppelgängera" nie powstydziłaby się żadna światowa kinematografia, pozostaje on jednak filmem niespełnionym. Głównie ze względu na dramaturgię. Opowiadając historię "bliźniaków" żyjących po obu stronach żelaznej kurtyny, twórcy filmu z czasem tracą impet. Po świetnej ekspozycji, w trakcie której scenarzyści podsuwają nam informacje niezbędne do poskładania tej mozaikowej historii, opowieści zaczyna zwyczajnie brakować paliwa, przeplatające się historie nie pracują na siebie nawzajem, a finałowa sekwencja momentami ociera się o autoparodię.
Zamiast skupiać się na relacji między dwoma mężczyznami, Gołda i Holoubek stawiają na czysto szpiegowską historię, jej głównym bohaterem czyniąc Hansa, filmowego oficera wywiadu granego przez stworzonego do takich ról Jakuba Gierszała. To z nim angażujemy się w niebezpieczne misje, to jego oczami oglądamy niezwykły świat wolnej Europy. Szkoda jedynie, że w historii PRL-owskiego Bonda brakuje wyrazistego przebiegu, wielkiego celu, którego osiągnięcie miałoby dopełnić historię bohatera, a widzowi pozwalało lepiej go zrozumieć i zawzięcie mu kibicować. W "Sobowtórze" śledzimy wprawdzie kolejne perypetie młodego agenta, ale jego historii brakuje wewnętrznego ciężaru i trudno oprzeć się wrażeniu, że okazałaby się ona ciekawsza, gdyby opowiedziano ją z punktu widzenia drugiego z filmowych bohaterów – poszukującego swoich korzeni młodego inżyniera z Sopotu.