O "Człowieku z żelaza" było głośno jeszcze zanim został nakręcony. Kontynuacja "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy powstawała na oczach i z udziałem wszystkich. Przede wszystkim uczestników wielkiego zrywu sierpniowego 1980 roku, którzy dostarczyli autorom "Człowieka z żelaza" tego, co stanowiło siłę filmu jako dokumentu tego niezwykłego czasu.
Obraz jest kontynuacją losów bohaterów "Człowieka z marmuru". Następcą Mateusza Birkuta został jego syn, Maciek Tomczyk, działacz opozycji przedsierpniowej i robotnik w Stoczni Gdańskiej. Jego losy splotły się też z losami bohaterki tamtego filmu, Agnieszki, która straciła możliwość pracy w zawodzie reżysera, i tak jak Tomczyk zaangażowała się w działalność w Wolnych Związkach Zawodowych. W chwili, gdy rozgrywa się akcja filmu, Tomczyk jest jednym z tych, którzy dali sygnał do strajku w Stoczni, a jego żona Agnieszka, jako osoba wspomagająca strajk, znajduje się w areszcie. Losy obojga oraz ich przeszłość rodzinna, w tym śmierć Mateusza Birkuta w grudniu 1970 roku, poznajemy oczami dziennikarza telewizyjnego Winkela, który ma skompromitować Tomczyka. Winkel jednak przechodzi przemianę. Staje po stronie strajkujących stoczniowców. Dziennikarz cieszy się, jak wszyscy, z podpisanego porozumienia, jednak jego rolę ujawnia jeden z kolegów. Zdemaskowany Winkel spotyka prominentnego działacza partyjnego (Badeckiego), który gasi entuzjazm dziennikarza, proroczo sugerując możliwość niedotrzymania przez władze podpisanych umów.
"Człowiek z żelaza" jest pomnikiem Sierpnia, takim jak Pomnik Poległych Stoczniowców (trzy gdańskie krzyże ustawione przed martwą dziś bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej, wtedy Stoczni Gdańskiej im. Lenina). I film, i pomnik powstawały w szalonym tempie, korzystając z chwilowego rozluźnienia, jakie nastąpiło po podpisaniu Porozumień Sierpniowych w 1980 roku. I pomnik, i film Wajdy są oddaniem hołdu, ale też świadectwem wysiłku oraz ceny, którą przyszło płacić polskim robotnikom za sprzeciw wobec władzy. Oba niosą też obraz tego, czym był strajk w Stoczni Gdańskiej, a także tego, skąd wziął się mądry opór polskich stoczniowców w 1980 roku. Jest to obraz - jak to bywa z przesłaniem pomnikowym - utrwalony na lata, narzucany kolejnym pokoleniom.
Małgorzata Szpakowska na łamach "Kina" (8/1981) pisała po premierze filmu:
"Człowiek z żelaza" Wajdy jest czymś więcej niż filmem, jest faktem społecznym, z którego znaczenia jeszcze nie sposób zdać sobie sprawę (...) nigdy jeszcze w dziejach naszej kinematografii nie zdarzyło się, by wydarzenia historyczne o przełomowym znaczeniu stały się niemal in statu nascendi tematem filmu. Nie dokumentu, filmu fabularnego. Wajda podjął wyścig z żywą pamięcią ludzką (...). Walczył z czasem. (...) Zdążył. Zdołał dogonić historię. Wyprzedził pisarzy, poetów, dramaturgów. Stworzył pierwszą syntezę Sierpnia, jaka pojawiła się poza publicystyką. Narzucił własną wizję, zanim ktokolwiek zaproponował inną. Nie tylko przedstawił własną wersję wydarzeń; przez pierwszeństwo stał się także ich współtwórcą. Trudno wyobrazić sobie, aby przez film osiągnąć można było więcej.
Dziś trudno sobie wyobrazić pośpiech, z jakim powstawał film, który stał się w następnym roku najgłośniejszym obrazem w Cannes; pierwszym polskim filmem po wojnie, który zdobył najwyższe laury tego festiwalu. 29 sierpnia 1980 roku Wajda pojawił się w strajkującej i negocjującej z władzami partyjnymi PRL Stoczni Gdańskiej im. Lenina i to tam właśnie otrzymał "zamówienie" na nakręcenie kontynuacji "Człowieka z marmuru", najgłośniejszego filmu lat 70., zrealizowanego w 1977 roku. "Zamówienie" wyszło od robotnika, członka straży stoczniowej, który wprowadzał reżysera do zakładu. Robotnik ten miał nie tylko zażyczyć sobie dalszego ciągu opowieści o Birkucie, ale nawet podsunął Wajdzie gotowy tytuł filmu - "Człowiek z żelaza".
Reżyser potraktował życzenie poważnie i już na początku września przekazał prośbę scenarzyście poprzedniego filmu, Aleksandrowi Ścibor-Rylskiemu, który natychmiast przystąpił do pracy nad scenariuszem. Bohaterami uczynił syna Mateusza Birkuta, Macieja Tomczyka, i bohaterkę tamtego filmu Agnieszkę oraz zaprzedanego władzy, ale mającego sumienie dziennikarza Winkela, który na zlecenie władz zbiera materiały mające skompromitować syna Birkuta. Jego pobyt w Stoczni i poznanie losów bohaterów dramatu sprawia, że Winkel staje po ich stronie. W filmie wykorzystano autentyczne materiały filmowe i fotograficzne, piosenki, wiersze, dokumenty (czasem też rekonstrukcje dokumentalne wydarzeń), a także relacje wielu uczestników strajku w Stoczni Gdańskiej. Sprawiły one, że film, choć ma fikcyjnych bohaterów, ogląda się jak dokument. Pod koniec listopada 1980 scenariusz był już gotowy. Na początku 1981 roku przystąpiono do zdjęć, które ukończono w kwietniu, a już 6 maja miał miejsce pokaz filmu w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Nie było czasu na poprawki, cyzelowanie, zmiany. Udało się pokonać największą przeszkodę - opór władz i film w ostatnim momencie trafił do Cannes, gdzie stał się wydarzeniem.
Ten sposób powstawania filmu miał zarówno dobre jak i złe strony. Dobre, bo film zdołał uchwycić na gorąco to wszystko, co działo się wówczas w Polsce.
Aleksander Jackiewicz, wielki zwolennik "Człowieka z żelaza", pisał w "Mojej filmotece. Kino polskie" (Warszawa 1983), że "jeżeli ktoś zechce kiedyś dowiedzieć się, jak naprawdę było, sięgnie po ten film. (...) Bo nie tak zwane świadectwa obiektywne są najważniejsze, lecz świadectwa żywe, gdzie słyszy się zgiełk wydarzeń, i zdyszany, miejscowy, niestrojony głos sprawozdawcy" .
Ale, zauważali krytycy, w tym Małgorzata Szpakowska (również działaczka jeszcze przedsierpniowej opozycji), film nie ustrzegł się uproszczeń, patosu, sentymentalizmu, papierowości głównych bohaterów, którzy są jak wykuci ze spiżu ("Kino" 8/1981). Na dodatek, w odróżnieniu od swej pierwszej części opowiadającej o losach Mateusza Birkuta, autorzy filmu posłużyli się typowym schematem socrealistycznym, w którym świat nie ma niuansów, szarości, a tylko kolory czarne i białe. Tacy są Agnieszka i Maciek Tomczyk, jednowymiarowi, szlachetni aż do bólu, ale zarazem... nieciekawi. To postacie pomnikowe, podobne do górujących nad bramą nr 2 trzech gdańskich krzyży.