Szumowska odmienia słowo "ciało" przez przypadki i opatruje nieskończoną ilością przymiotników. Uważnie przygląda się fizyczności swych bohaterów. Pokazuje ciało stare i otyłe, ciało martwe, uzależnione, zmasakrowane, głodne, anorektyczne, wyziębione, namiętne. Ciało hermafrodytyczne i ciało uwolnione spod ciężaru tabu (znakomita scena, w której naga Ewa Dałkowska tańczy w rytm "Śmierci w bikini" Republiki). Ciała zwierząt przerobione na jedzenie, i ciała astralne, kontaktujące się z żywymi za pomocą medium.
Film Szumowskiej mówi o różnych sposobach postrzegania ciała. Wydawać by się mogło, że to raczej temat dla galeryjnego videoartu aniżeli filmu fabularnego, ale reżyserka "W imię…" udowadnia, że jest zgoła inaczej. Studium na temat cielesności wplata w historię o warszawskim prokuratorze-alkoholiku (Janusz Gajos), jego dorosłej córce anorektyczce (Justyna Suwała) oraz terapeutce (Maja Ostaszewska), która po śmierci synka odkryła w sobie zdolność do komunikowania się z zaświatami. Na tę trójkę Szumowska rozpisuje wzruszającą opowieść o starciu wiary z niewiarą, nadziei z rozpaczą, miłości z nienawiścią.
Szumowska od lat opowiada o napięciu między "psyche" i "somą". W poruszających "33 scenach z życia" mówiła o umieraniu i głodzie życia, w "Ono" - o młodej dziewczynie, która po zajściu w ciążę na nowo uczy się swojego (ale też cudzego) ciała, w "Sponsoringu" poruszała temat uprzedmiotowienia seksualności, a we "W imię…" pokazywała ciało targane zakazaną namiętnością.
Ale nigdy dotąd Szumowska nie mówiła o ciele tak dosadnie. W "Body/Ciało" jest ono więzieniem duszy, podlega społecznym konwenansom, które uniemożliwiają swobodną ekspresję. Ciało zniewala. Reżyserka nieprzypadkowo raz po raz sięga po figurę zamkniętych drzwi. Bohaterowie "Body/Ciało" rozdzieleni są przez bariery, które sami sobie wytworzyli. Mieszkanie filmowej psycholożki ukryte jest za stalową kratą; prokurator nie może wyjść ze szpitala bez odblokowania zamka cyfrowego, a pewnego dnia musi wzywać ślusarza, by dostać się do własnego mieszkania.
Film Szumowskiej jest opowieścią o próbie wyrwania się z niewoli ciała poprzez duchowe poszukiwania, religię i wiarę w zaświaty. "Czy jest coś więcej?" – takie pytanie znalazło się na plakacie filmu. Szumowska nie tylko nie próbuje na nie odpowiedzieć, ale pokazuje, że zadawanie go nie ma większego sensu. Wiara w świat nadprzyrodzony jest u niej jedynie sposobem na oswojenie rozpaczy i pustki.
Opowieść o prokuratorze-racjonaliście, jego zmarłej żonie i terapeutce-spirytystce jest rewersem późnych filmów Krzysztofa Kieślowskiego. Z łatwością można sobie wyobrazić kilka scen "Body/Ciało" wmontowanych w "Podwójne życie Weroniki", "Dekalog" albo w "Trzy kolory: Czerwony". Ale Szumowska bierze filmowy mistycyzm w ironiczny cudzysłów. Jak wtedy, gdy bohaterka Ostaszewskiej parodiuje samą siebie i kpi z roli uduchowionej wariatki.
Laureatka berlińskiej nagrody za reżyserię bezbłędnie panuje nad atmosferą filmu: powagę miesza z humorem, mistyczny dramat z groteską. Gdy tylko z ekranu padają pytania wagi najcięższej, reżyserka przekłuwa balon wzniosłości komediową puentą. Choćby w otwierającej film scenie "zmartwychwstania" wisielca, który niepostrzeżenie opuszcza miejsce domniemanej zbrodni.
Jej "Body/Ciało" to także czarna komedia o Polsce, jaką znamy z gazetowych szpalt. Szumowska na ekranie czyni aluzje do sprawy morderstwa Zdzisława Beksińskiego i "małej Madzi z Sosnowca", mówi o polskiej religijności, pedofilii i o aborcji. Ale jest to zaledwie tło, dzięki któremu opowieść o starciu wiary i rozumu zostaje mocno osadzone w polskim "tu i teraz".