W obszarze fikcji literackiej Andrzej Stasiuk porusza się od dawna jak ryba w wodzie, w czym pomaga mu dystans wypowiedzi z bezpiecznej pozycji swoich bohaterów. W odpowiedziach na pytania dziennikarki mówi jednak wyłącznie we własnym imieniu. I to z równą swobodą, choć niekiedy interlokutorka bezwzględnie przypiera go do muru.
Tom został tematycznie podzielony na kilka rozdziałów. Pisarz opowiada o sobie i najbliższych; o wierze i o polityce; o wsi i mieście; o przyrodzie i technologii; o życiu i twórczości. Z równym entuzjazmem wspomina ludzi spotkanych podczas swoich włóczęg – skierowanych nieodmiennie na wschód bądź na południe – jak też dawne i obecne lektury, w tym "Martina Edena" Jacka Londona.
Wykoleiła mnie ta książka na całe życie. Bo taki jest sens literatury, żeby cię wykoleiła z normalnej codzienności, żeby cię wystrzeliła w kosmos z tego zwykłego życia, żebyś się nie dał udupić. Żebyś nie słuchał rodziców tylko Martina Edena, bo jednak, z całym szacunkiem dla rodziców, oferta, którą on składa, jest znacznie ciekawsza.
Stasiuk, jako zdeklarowany zwolennik natury, mieszkaniec wsi, asceta niekorzystający z wielu dobrodziejstw cywilizacji z telewizją na czele, robi wyjątek dla komputera. I dla samochodu. Co innego bowiem chodzić po górach, a co innego podziwiać zmienność krajobrazu zza samochodowej szyby.
Jedziesz przez Nizinę Tracką i nagle Stambuł wyrasta jak spod ziemi. Jak z tysiąca i jednej nocy. To daje samochód! To jedna z niewielu męskich rzeczy na tym świecie. Przyjemnie żyć w schyłku męskich wartości. Czas mężczyzn się kończy.
To go zresztą nie przejmuje, bo przyjemnie mu patrzeć, jak kobiety zajmują rejony zastrzeżone dotąd dla płci brzydkiej. Wypowiedzi Stasiuka, które w pierwszym odruchu mogą się wydać mniej lub bardziej kontrowersyjne, są jednak podbudowane zarówno rzetelną wiedzą, jak i logiczną argumentacją – obyczajową, psychologiczną, filozoficzną, historiozoficzną. Pisarz nie boi się wyrażać własnego zdania w przypadku tematów trudnych, niewygodnych, budzących wątpliwości czy uznawanych za tabu.
Chłopstwo polskie, czyli plemię straumatyzowane niewolą, uprzedmiotowieniem, znalazło w osobie Żyda kogoś gorszego od siebie. Pogarda była formą terapii, odreagowania. Oto w porządku dziobania ktoś stoi niżej i kiedy w niego uderzę, nic mi nie grozi, bo nikt się za nim nie ujmie. To rezultat polskiej struktury społecznej. Paradoksalnie mieliśmy przecież dwa narody – polski, dominujący, i chłopski, plemię Chama. I potomek Chama znalazł sobie Sema, żeby móc nim pogardzać.
Autor "Wschodu" mówi o "przerażającej płytkości refleksji polskich katolików", w tradycji wielkanocnych misteriów przedstawiających Judasza jako zwykłego Żyda lub też "Żydzisko, które zdradziło Jezusa". Tymczasem Stasiuk przypomina, że Judasz był jednym z najważniejszych elementów odkupienia. "Ktoś Jezusa musiał wydać, żeby mógł zginąć za ludzkość, za człowieczeństwo i za Polaków między innymi. Judasz wziął na siebie to brzemię". Gdyby nie Judasz historia nie ruszyłaby z miejsca.
Poza tym rozmówca Doroty Wodeckiej jest zdania, że "największym kłopotem Polski jest to, że sama siebie puści z torbami. I nie będzie do tego potrzebny żaden Żyd, tak jak nie trzeba było żadnego rosyjskiego zamachu, żeby rozbić Polskę i urządzić jej małą wojnę domową". Pisarz chciałby dożyć czasów, gdy nasz kraj wyleczy się z paranoi oglądania się przede wszystkim w cudzych odbiciach i przestanie się konstytuować przez niechęć do innych.
Trudno wydobyć się z uścisku geografii i zapomnieć, że Rosja graniczy z kim chce. Trzeba wymyślić sposób na współistnienie, bo przecież nie dokonamy anihilacji Rosji. Ona może najwyżej sama siebie zniszczyć, ale będzie to problem dla wszystkich sąsiadów oraz większości świata.
W kwestii międzynarodowej pomocy w obliczu konfliktów wojennych, jak choćby ataków Rosji na Ukrainę, autor "Murów Hebronu" daje upust goryczy eurosceptyka. "Bo Europę dalekie strony interesują tylko w kilku wypadkach: tanie plaże, tanie loty, tanie dymanie, tania ropa". Wobec wykrętów języka dyplomacji równie dosadne zdefiniowanie sprawy przez pisarza wydaje się jak najbardziej uzasadnione.
Andrzej Stasiuk nie byłby sobą, gdyby się nie odwoływał do twórczości literackiej. Szczególnie sobie ceni te książki, których nie da się przeczytać za jednym zamachem, lecz – jak Pismo Święte – wymaga ją dawkowania. Nie pociąga go "błyskotliwość" narracji rozmaitych modnych bestsellerów.
Czyta się je wprawdzie z przyjemnością, lecz po odłożeniu egzemplarza na półkę nie wywołują refleksji. Nie wraca się do nich. Woli więc ponawiać lekturę tych wciąż "niedoczytanych" książek, skłaniających do głębszego namysłu, których nie można przyswoić "za jednym dotknięciem".
Po tym się poznaje wielkich pisarzy, że wchodzą w twoją pamięć bez śladu, jak cienka igła, i już nigdy się od nich nie uwolnisz.
Cienka igła zbioru rozmów "Życie to jednak strata jest" robi swoje. Rozmowy z Andrzejem Stasiukiem czyta się szybko, po to jednak, żeby do nich w różnych okolicznościach życiowych wracać. Jestem przekonany, że nie jestem jedynym czytelnikiem, któremu się to już zdarzyło.
Andrzej Stasiuk, Dorota Wodecka
"Życie to jednak strata jest"
Wydawnictwo Agora SA, Warszawa,
Czarne, Wołowiec 2015
wymiary: 135 x 215 mm
liczba stron: 184
okładka: twarda
ISBN: 978-83-268-2217-9