Aleksandra Gryka jest niewątpliwie jedną z najbardziej enigmatycznych postaci młodego pokolenia kompozytorów polskich. Nie komentuje swych dzieł, nie udziela wywiadów, nie udostępnia krytykom partytur (co wywołuje nawet anegdotyczne międzynarodowe skandale). Także w swojej muzyce jest tajemnicza: jej utwory są niczym planety z własną atmosferą i prawami. Narracja zwykle rwana, fragmentaryczna i zawsze niedopełniona, pozostawia słuchacza w niedosycie. Same tytuły - kameralne (1') exists as (-1') z 2001, multimedialne eSU z 2004, czy balet Alpha Kryonia Xe z 2006 - też prowokują do rozmaitych odczytań, które tylko odrobinę zweryfikować może wiedza o naukowych, fantastycznych i kosmologicznych zainteresowaniach Gryki.
Siedmiominutowe konstrunity 0100 na dwanaście głosów (2004) to jednak czysta muzyka, i to wysokiej próby - czytelna dramaturgicznie, błyskotliwa fakturalnie i brzmieniowo. Pełno tu oryginalnych efektów wokalnych, jednak zawsze używanych oszczędnie i logicznie. Tekst utworu właściwie nie jest nierozpoznawalny poprzez rozbicie na pojedyncze sylaby, warto go jednak przytoczyć:
"Wypaczają przestrzeń i czas, wyparowują masę i odchodzą. Mieszczą się w białkowym kapsydzie, który służy jako wehikuł transportowy zdolny rozpoznać kolejną ofiarę i wniknąć do niej. Najbardziej elementarne. Mieszkańcy mórz i oceanów. Odkryli amfetaminę jako środek na wydłużenie stanu czuwania. Szybko się rozmnażają, żyją w dużych skupiskach, często i daleko podróżują. Wysunęli przypuszczenie że materia powstaje..."
Chociaż kompozytorka ze zwykłym sobie uporem nie zdradza źródła, zdaniem autora na 99% są to zdania Stanisława Lema, zapewne z Cyberiady albo Bajek robotów. Sam tytuł to prawdopodobnie neologizm powstały ze słów "konstrukcja" i angielskim "continuity", choć cyfry zdradzają też informatyczną etymologię.
Konstrunity 0100 rozpoczyna się od ciągłych, wysokich dźwięków sopranów i altów, pod którymi jąkają się tenory i basy (na sylabie "wy"), często bez określonej wysokości. Po półtorej minucie głosy żeńskie ulegają coraz wyraźniejszej oscylacji i glissandom, a męskie wchodzą na ciągłe samogłoski, aż w końcu zostają same alty ("dz", "ch") i basy (jakby buddyjskie "o-m" na a). Pauza. Dalej zamiast śpiewu rozlegają się powtarzane recytacyjnie spółgłoskowe świsty i szelesty, a na ich tle nagłe samogłoskowe okrzyki i jęki. W trzeciej minucie basy wchodzą znowu z monotonnym, rytmicznym wyliczaniem ("tran-tran-tran" na gis), a w wyższych głosach pojawiają się pierwsze słowa ("sportowy", "zdolny"). Do coraz bardziej niepokojących i narastających inkantacji dochodzą kotły, na co soprany nerwowo świszczą ("s"); w efekcie na końcu zostają same basy. W połowie trwania utworu następuje pauza generalna.
W drugim epizodzie wyodrębniają się wreszcie solowe głosy, kompletne frazy i wyraziste motywy z częstymi glissandami i przednutkami. Szczególnie ujmuje w czwartej minucie pełen drżenia duet pierwszego sopranu i tenoru ("mieszkańcy mórz") na tle talerzy. Później na górze znów asemantyczne niemal samogłoski z wolnym opadaniem w tle i zadyszka basu. W piątej minucie buduje się swoista kulminacja: każdy głos ma tu swój zupełnie odrębny charakter, choć tekst w większości ten sam ("wydłużenie stanu czuwania"). W szóstej minucie faktycznie czuwanie: wszyscy na samogłoskach i c w różnych oktawach, tylko niesynchronicznie w dynamice. Statyczny nastrój nieco rozregulowują glissanda i zaśpiewy, podobnie jak talerze w tle. Wreszcie, w końcówce, pierwszy bas recytuje ostatnią sekwencję tekstu ósemkami na gis.
Tak oto konstrunity 0100 opowiada historię człowieka widzianą oczyma i głosami obcych, z naukowym dystansem i jakimś zadziwieniem, przejściem od głosek, przez wyrazy po całe zdanie.
Autor: Jan Topolski, grudzień 2010.