"Ach śpij kochanie" z portretu seryjnego zabójcy zmienia się wówczas w kryminalną pocztówkę z przeszłości, na której znajduje się miejsce dla skorumpowanych sędziów i umoczonych śledczych kryjących działania Mazurkiewicza oraz kilku efektownych femme fatale.
Ożywiając na ekranie ten noirowy landszafcik, autorzy filmu zapominają o naszkicowaniu wyrazistych portretów głównych bohaterów. Mazurkiewicza już w pierwszej scenie poznajemy jako niezbyt profesjonalnego mordercę, który niemalże partaczy swą zabójczą misję, a później niewiele się zmienia, bo bohater Chyry nie jest ani przerażający, ani sympatyczny, ani nawet dwuznaczny. Zamiast demonicznego mistrza zbrodni na miarę Hannibala Lectera, dostajemy jedynie zagubionego cwaniaczka potrafiącego opłacić się, komu trzeba.
Niewiele lepiej prezentuje się postać grana przez innego znakomitego aktora, Tomasza Schuchardta. Jego milicjant-idealista okazuje się postacią pozbawioną życia. Zamiast dostrzec w nim człowieka z krwi i kości twórcy filmu patrzą na niego jak na poręczną figurę, dzięki której mogą przeprowadzić widzów przez meandry (niezbyt rozległe) fabuły.
I tu właśnie tkwi największa słabość filmu Krzysztofa Langa. Zamiast opowiadać nam o pojedynku Mazurkiewicza i młodego milicjanta, reżyser punkt po punkcie rekonstruuje ich historię. Nie buduje dramaturgii, a po prostu informuje widza co się wydarzyło, kiedy, dlaczego i za czyją sprawą. W "Ach śpij kochanie" próżno więc szukać choćby śladowego napięcia. Kolejne zwroty akcji następują po sobie tylko dlatego, że tak nakazuje sztuka scenariopisarska, a nie dlatego, że wynika to z działań filmowych bohaterów.
Obrazem Langa rządzi bowiem logika "deus ex machina". Widać to choćby w przełomowych momentach milicyjnego śledztwa. Bohater zatrzymuje się wówczas na chwilę, niczym postać z tureckiego serialu z zamyśleniem patrzy w okno i po chwili w jego głowie rodzi się pomysł na rozwiązanie skomplikowanej kryminalnej zagadki. Brakuje tylko żółtej piłeczki odbijającej się od głowy Tomasza Schuchardta i mielibyśmy aktorską wersję "Pomysłowego Dobromira".
"Ach śpij kochanie" to film niewykorzystanego potencjału. Szkoda, zwłaszcza ze względu na stylowe zdjęcia Adama Sikory i bardzo dobrą obsadę, której talenty poszły tu na marne. Nawet tak znakomici aktorzy jak Andrzej Chyra i Tomasz Schuchardt nie mogą przysłonić dramaturgicznych braków "Ach śpij kochanie". Podobnie rzecz ma się z mistrzami drugiego planu: jowialnym Andrzejem Grabowskim i rozczulającym Arkadiuszem Jakubikiem, którzy wprawdzie dodają filmowi Langa kolorytu i na chwilę kradną dla siebie tę opowieść, ale nie są w stanie tchnąć w nią życia.
"Ach śpij kochanie" miało być powrotem Krzysztofa Langa z krainy romantycznych komedii do świata mrocznego, męskiego kina. Nie wyszło. Historia o życiu i śmierci "Pięknego Władka " zawodzi na każdym polu - jako thriller pozbawiony napięcia, mizoginiczna fraszka o tym, że to kobiety stoją za całym złem tego świata i filmowa rozmowa z klasykami (od Melville'a, przez Leone, aż po Scorsese), których Lang cytuje, ale z którymi nie potrafi podjąć odważnego dialogu.