Aleksander Laskowski: Przed swoimi koncertami w Moskwie i Londynie opowiada pan publiczności o muzyce, wyjaśnia jej znaczenie, dodaje kontekst. Co powiedziałby pan słuchaczom przed wykonaniem Stabat Mater Karola Szymanowskiego?
Niestety nie miałem jeszcze okazji zaprezentować tego dzieła w Moskwie. Dyrygowałem tam jego "I Koncertem skrzypcowym". Karol Szymanowski stał się w Rosji znany już w latach sześćdziesiątych, jednak taki utwór jak "Stabat Mater" do dzisiaj należy do rzadkości, bo – jak wiadomo – w Związku Radzieckim był zakaz wykonywania muzyki religijnej.
Szymanowski czasu "Stabat Mater" to zupełnie inny kompozytor niż w czasie, gdy pisał na przykład "I Koncert skrzypcowy". W "Stabat Mater" muzyka jest znacznie mniej wielobarwna, jest bardziej ascetyczna i surowa. Wydaje mi się, że w pewnym sensie przygotowuje późniejsze arcydzieła muzyki polskiej XX wieku, kompozycje Witolda Lutoslawskiego i oczywiście "Pasję według świętego Łukasza" Krzysztofa Penderekiego.
Słyszy pan u Szymanowskiego zapowiedź "Pasji" Pendereckiego?
Bardzo wyraźnie. Oczywiście w przypadku Szymanowskiego czasu "Stabat Mater" mamy do czynienia z kompozytorem, który poszukuje sensu polskości, stąd jego wyjazdy do Zakopanego, gdzie zgłębiał muzykę ludową, chociaż jej wpływ słychać akurat w innych dziełach, chociażby w "II Koncercie skrzypcowym". "Stabat Mater" prowadzi Karola Szymanowskiego w zupełnie inną sferę. Dla mnie dzieło to należałoby postawić obok "Koncertu skrzypcowego" Albana Berga, co wiąże się także z faktem, że jest to utwór poświęcony konkretnej młodej osobie, śmierci tej osoby.
"Stabat Mater" poświęcone jest siostrzenicy kompozytora Alusi Bartoszewiczównie, która zmarła wskutek tragicznego wypadku 23 stycznia 1925 roku, kiedy podczas pobytu w jednym z lwowskich klasztorów ugodziła ją w głowę upadającą figurą św. Stanisława Kostki.
To oczywiście odcisnęło na "Stabat Mater" swoje piętno. W dziele tym łączą się rozmaite wątki twórczości kompozytora-modernisty i pojawiają się poszukiwania natury duchowej. Szymanowski znajduje tu swój własny religijny modus operandi. Ogromnie ważne wydaje mi się to, że kompozytor nie sięgnął po klasyczny tekst "Stabat Mater", lecz wykorzystał jego przekład – i to przekład świadomie "prymitywizujący". Jego "Stabat Mater" kojarzy mi się z drewnianymi, średniowiecznymi krzyżami, które zobaczyć można w Europie Wschodniej czy w Niemczech. Ich drewno jest popękane i szczerniałe od upływu czasu. Wygląda jak zwęglone. A rysy twarzy Ukrzyżowanego narysowane są – by tak się wyrazić – bardzo grubą kreską.
"Stabat Mater" Szymanowskiego przypomina mi także późne prace Michała Anioła, na przykład jego ostatnią, nieukończoną "Pietę Rondanini, która znajduje się obecnie w Castello Sforzesco w Mediolanie.
Muzyka "Stabat Mater" kojarzy mi się z późnym okresem Beethovena, z jego ostatnimi kwartetami smyczkowymi. Ale zdecydowanie nie z "Missą Solemnis", którą cechuje rozmach nieobecny w dziele polskiego kompozytora. "Stabat Mater" Szymanowski napisał na mała orkiestrę i trójkę solistów, którzy rzadko śpiewają razem. To muzyka, która zmierza w kierunku minimalizmu. W tym kontekście rzecz jasna koniecznie trzeba wspomnieć jej związki z "III Symfonią" Henryka Mikołaja Góreckiego, która by nie powstała, gdyby nie było "Stabat Mater" Szymanowskiego.
"Stabat Mater" wykonuje pan po polsku czy w wersji łacińskiej?
Oczywiście, że po polsku! Mamy wspaniałych polskich solistów, Elżbietę Szmytkę i Andrzeja Dobbera, obok których w Londynie pojawi się wspaniała Anne Sophie von Otter. Chór pracuje nad wymową z polskim korepetytorem. Uważam, że tego utworu nie można wykonać w innym języku niż polski.