A pamiętacie jeszcze Brzozowskiego, Stanisława, tak, tego, który tu był już cytowany, kiedy pisał o przedziwnej ufności i pogodzie literatury staropolskiej? Nie myślcie, że w tych różnych swoich pisaninach zaniechałem dociekań nad, jak się to mówi, asertorycznością tej wypowiedzi. Wciąż o niej myślę, poszukując dowodów. I podczytując ową "pogodną i pełną ufności (dziwnej)" literaturę od czasu do czasu.
I wracam do Jana Chryzostoma Paska. I wracam do swej jego lektury pierwszej, dojrzałej, odkrywającej, a działo się to dawno temu, w latach 90. pod Chopokiem. Tak. W pensjonacie (a może w schronisku jakimś?) latem roku dziewięćdziesiątego któregoś, w czasach, kiedy na Słowacji wciąż widać było "nie tak dawne, i nie tak dobre czasy"; a znakiem ich megafony rozmieszczone na słupach i ludzie, i sklepy. Dzisiaj już nie ma tych "znaków", wszystko się pozmieniało, ale wtedy było ich całkiem sporo, takie wrażenie, że wjeżdżając na Słowację, wracało się do Polski z lat 80.
I pamiętam, jak mi się na wszelkich płaskich powierzchniach leżało, a przeczekiwaliśmy wówczas deszcz i trwało to jak tylko w górach potrafi się dziać – wieczność prawie, zatem leżało się, a w ręku, czemum ja go tam wziął? Pasek i doskwierające doświadczenie kontaktu z… inną cywilizacją. Pal sześć łacińskie wstawki, ale ta opowieść! – zetknięcie się z czymś niebywale żywym, niezniszczalnym, jakby wkraczało się do górskiego potoku pędzącego po kamieniach ku swemu przeznaczeniu (a że ciągle lało, potoki charakteryzował – nadmiar!). Tak, Paskowi na imię "nadmiar". Od pierwszej scenki – do samego końca – to opowieść żyjąca dla radości snucia opowieści, niezmordowana anegdotyczność, którą napędza śmiech lub spojrzenia audytorium. Rozumiem, są tacy opowiadacze między nami, ale żeby tak umieć pisać?
Czy to kwestia talentu indywidualnego, czy rezultat pewnych reguł, czy zasad kultury bycia? Bez dwóch zdań: Pasek jest wyjątkowy (jego "Pamiętniki" są arcydziełem literatury, choć ich bohater bywa załamująco koszmarny z perspektywy dzisiejszego czytelnika, jak wtedy, na przykład, kiedy z koleżką układa się do snu na brzuchu zabitego żołnierza moskiewskiego czy jak wtedy, kiedy ciska o ziemię jednym z krewnych swojej żony albo gdy strzela z łuku do francuskich aktorów na theatrum). Ale też jego wyjątkowość nie polega na jakiejś właśnie specjalnej tendencji do zapisywania anegdot, do pełnego energii i pointującego patrzenia na świat (taka tendencja widoczna jest też w innych pamiętnikach okresu): on po prostu pisze lepiej, lepszym narracyjnym talentem dysponuje niż inni pamiętnikarze czy poeci – facecjoniści. Zatem tę kwestię odsuńmy na bok i spróbujmy wyłowić z tego, jak pisze Pasek, to, co wspólne dla kultury szlacheckiej. A przede wszystkim, jaki wizerunek tejże kultury da się zobaczyć, kiedy czyta się "Pamiętniki" Paskowe
Podjął się tej próby Adam Mickiewicz, który kilka wykładów w Collège de France poświęcił naszemu autorowi. W ogóle wykłady te nie nadają się do szkoły: z barokowego kanonu dla Mickiewicza ostali się zaledwie dwaj autorzy – Pasek właśnie i Ksiądz Augustyn Kordecki (a któż o nim dzisiaj jako o autorze pamięta?). Mnie oczywiście szkoda, że nie czytał za wiele autor "Pana Tadeusza" (a może wcale?) Wacława Potockiego, bo jakoś jestem pewien, że i jego do owego minikanonu by dorzucił. Niemniej jednak nie dorzucił i musimy się z tym pogodzić.
Nie chcę streszczać wieszcza, zatem, jeśli Państwo pozwolą, oddam mu głos, bo to, jak postrzega Paska, bardzo mi pasuje jako pewien sposób odczytywania ducha epoki przez poszczególne dzieło.
Pasek opisuje wszystko tym tonem wesołym i żartobliwym, który Anglicy nazywają humour. Był to ton zwyczajny rozmowy potocznej u szlachty polskiej… (…)
Dopiero mając wyobrażenie takiego życia, można sobie wytłumaczyć niesłychaną dzielność tej jazdy polskiej, co, złożona z ludzi podobnych do Paska, nielicznymi hufcami roztrącała masy piechoty moskiewskiej i szwedzkiej. Można także zrozumieć, jak trudno było władać rzecząpospolitą animuszów tego rodzaju… (…)
Pisarze pamiętników francuskich zwykle mówią o natchnieniach i zamiarach jenerałów, sądzą cały związek zdarzeń; niemasz u nich tych pojedynczych rysów, tych zajmujących drobnostek, tej gry pospolitego życia… Pod tym względem żaden z notujących rzeczy współczesne nie dorównał Paskowi: dzieje przez niego zachowane przedstawiają cały interes romansu… (…)
Co to była ta wolność polska, jaki duch władał narodem, jak objawiało się jego życie publiczne w owej epoce, pamiętniki Paska może są jedynym źródłem, z którego można powziąć tak obrazową wiadomość, tak ustną prawie lekcyę naocznego świadka i współuczestnika zdarzeń… (…)
Tego stylu nie tylko po francusku oddać nie podobna, ale nawet trudnoby go naśladować po polsku. Żeby tak pisać, trzeba byłoby żyć podobnież, życiem pełnym czynności i przygód, trzeba byłoby nawet mieć strój ówczesny. Gdyby kto chciał zrobić wydanie rytownicze jego dzieła, zamiast przecinków i kropek, nie użytecznych w piśmie, gdzie nie masz ani okresów, ani periodów książkowych, powinienby wymyślić jakie znaki pokazujące, n. p., że w tem miejscu mowca podkręcił sobie wąsa, w ten porwał się do szabli, bo takie poruszenie zastępowały słowa, wyrażały myśli…
Widać zatem, że dla kogoś takiego jak Mickiewicz zanurzenie się w prozie Paska było być może jak potężny zastrzyk energii życiowej; niezmożona aktywność (przy całej jej, hm, dzikości czy nieokrzesaniu) Paskowego narratora-bohatera niosła pewnie nadzieje na przetrwanie nocy niewoli. Fascynacje Mickiewicza szlacheckim światem zatem zrozumieć można, ale jak pojąć Fryderyka Nietzschego, wyznającego w "Ecce homo": "A przecie przodkowie moi byli szlachtą polską: stąd to posiadam we krwi wiele instynktów rasowych. Kto wie, może nawet liberum veto"?
Nietzsche – ojciec fundator postnowoczesności z niejaką dumą akcentujący swoje pochodzenie od wyznawców liberum veto? To może znaczyć znacznie więcej niż Mickiewiczowskie poszukiwanie "woli mocy"!
Ale co, co to może znaczyć?
No właśnie, co?
Czego możemy szukać w tej kulturze, którą nam pisarze i intelektualiści Oświecenia, zimne czaszki, i ich spadkobiercy doszczętnie skarykaturyzowali? Do tego stopnia, że zatarli jakiś element, który tam istniał, znaczył i miał jakąś niezwykłą atrakcyjność, moc, tajemnicę?
Co to było? Czy tylko ta "pogoda i dziwna ufność", czy coś jeszcze, czego nawet tak przenikliwy myśliciel jak Stanisław Brzozowski, dostrzegając jakiś niewyraźny zarys, opisać nie potrafił?