Nic zatem dziwnego, że Salomea była najlepiej opłacaną aktorką teatru. "Kurier Warszawski" w swoim noworocznym numerze za rok 1902 opublikował dane dotyczące honorariów aktorskich w teatrach warszawskich. Najlepiej opłacana aktorka – Salomea Kruszelnicka – za udział w jednym spektaklu otrzymywała 350 rubli. Dla porównania – jeden z najlepszych ówczesnych śpiewaków teatralnych, Władysław Floriański, za spektakl otrzymywał 200 rubli, a primadonna Janina Korolewicz – 100 rubli.
To właśnie absolutna bezkonkurencyjność ukraińskiej primadonny przyczyniła się do niezdrowej atmosfery, która zmusiła śpiewaczkę do opuszczenia Warszawy. Rok 1900 owiany sławą i uznaniem dla Kruszelnickiej, był jednocześnie rokiem szykan w prasie i plotek, które zatruły jej życie. Ciężkim ciosem było dla niej skrajnie niesprawiedliwe oskarżenie o powierzchowny stosunek do polskiej kultury i nieprzychylność do oper polskich kompozytorów.
Począwszy od lutego 1900 roku, w polskojęzycznej prasie pojawiały się kolejno artykuły, w których Salomeę Kruszelnicką przedstawiano jako artystkę "zwłoszczoną", która "z góry" traktuje polski repertuar i warszawską publiczność. Pierwszą "salwą" informacyjną na temat wizerunku Kruszelnickiej był jej wywiad, opublikowany 2 lutego 1900 roku, w polskojęzycznym petersburskim tygodniku "Kraj". Czasopismo wydrukowało rozmowę w czasie, gdy śpiewaczka z powodzeniem koncertowała w ramach włoskiej trupy na scenie Teatru Maryjskiego w Petersburgu. Trudno nie zauważyć, że w pytaniach zadanych Kruszelnickiej przez dziennikarzy tygodnika brzmiała nieskrywana ironia, a wręcz kpina z aktorki. Na stwierdzenie Kruszelnickiej, że swoją sławę zdobyła dzięki Włochom, u których studiowała, korespondent czasopisma odpowiedział: "I powtarzam, ach Włochy. Ale jakoś wyjątkowo łączymy cię z Warszawą". Na co śpiewaczka odpowiedziała: "Warszawa to tylko etap przejściowy". Na pytanie o warszawską publiczność, w opublikowanym wywiadzie widzimy następującą odpowiedź primadonny: "Wydaje się, jakby to powiedzieć, niespodziewanie mało kompetentna".
Prasa warszawska z uwagą śledziła triumf "naszej primadonny" w stolicy Imperium Rosyjskiego. Treść głośnego wywiadu "U primadonny" rozpowszechniały i komentowały warszawskie gazety "Kurier Codzienny" i "Kurier Warszawski". 11 lutego popularny w Warszawie "Kurier Codzienny" zarzucił Kruszelnickiej niewłaściwy stosunek do oper polskich kompozytorów, w tym Moniuszki. W tym czasie główny reżyser Teatru Wielkiego Józef Chodakowski radził śpiewaczce napisanie sprostowania do wywiadu, który wywołał tak negatywną reakcję. W liście wysłanym do primadonny do Warszawy Chodakowski zaznaczył między innymi: "Obecnie w Warszawie mówi się tylko o Pani rozmowie z pracownikiem »Kraju«, którą wydrukowano w »Kurierze Codziennym«, z nieprzychylnymi dla Pani komentarzami; wszystko to sprowadza się do kampanii skierowanej przeciwko Pani. Właśnie rozmawiałem o tym z generałem (Iwanowem) i on, podobnie jak ja, widzi w tym kobiecą rękę. Najgorsze w tej historii jest to, że według czasopisma »Kraj«, powiedziała Pani, że przez całą swoją obecną karierę niczego nie zawdzięcza Warszawie, a jedynie Włochom. Wywołało to wielkie oburzenie i ogromną agitację (przeciwko Pani)". Reżyser Chodakowski poprosił Kruszelnicką o wybaczenie mu wtrącania się w jej sprawy i udzielania rad. Według jego słów, robił to, ponieważ był oburzony niesprawiedliwością: "Chcę, na ile to możliwe, wykryć i osłabić takie podstępne i szkodliwe działania".