Jaką rolę odgrywała w tym procesie improwizacja?
K.W.: Obaj jesteśmy nastawieni na obalanie swoich przyzwyczajeń i dlatego nad każdym materiałem staramy się pracować w inny sposób. W "Draculi" ("Themes of Dracula", przyp. red.) jest bardzo dużo miejsca na improwizację, co niekoniecznie oznacza, że mamy miejsca na solówki. Po prostu ten materiał jest pomyślany w taki sposób, że zawsze możemy go zagrać trochę inaczej. Czy to w kwestii brzmienia, czy rozłożenia w czasie... Mamy bardzo duże pole manewru.
P.O.: W szerszym ujęciu ten utwór to w całości zaprogramowana improwizacja. Jest przygotowany w taki sposób, by jego wykonanie zawsze przywodziło na myśl obchodzenie się z materiałem Kilara – raz poważnym, raz nonszalanckim. My muzykujemy, a nie po prostu odgrywamy jakiś tekst muzyczny. Obojętne, czy zostajemy przy jakimś pomyśle na dłużej, czy gwałtownie go odpuszczamy – wszystko ma charakter improwizacji, będąc jednocześnie częścią kompozycyjnego stelażu.
Użyłeś słowa "nonszalancja", więc zapytam o tę relację z oryginałem. Wasze rekonstrukcje, wariacje, wymagają nierzadko sporej uwagi, osłuchania albo wiedzy, by wyłapać odniesienia do dzieł, z którymi prowadzicie dialog. Czy słyszycie czasem głosy publiczności, krytyków, wydawców, że ta relacja jest zbyt nieoczywista, zakamuflowana? Że za mało Komedy w Komedzie, Kilara w Kilarze?
K.W.: Wydaje mi się, że granica pomiędzy aranżacją a kompozycją mocno się zaciera. To jest w ogóle ciekawy wątek: jak przetwarzać dzieło, żeby uszanować twórcę? Co to w ogóle znaczy? I czy my na pewno chcemy to robić? Przesłuchaliśmy kompozycje Kilara i daliśmy się im zainspirować. Sięgnęliśmy po rzeczy, które przyszły nam do głowy i z nich zaczęliśmy tworzyć nową muzykę. Naszą muzykę. I to właśnie ta nowa muzyka jest dla nas w tym wszystkim najważniejsza.
P.O.: To jest tak, że się najpierw tworzy, a potem można pomyśleć, co to jest. Dlatego uważam, że ten album został dobrze nazwany: "Themes of Dracula" – bo to są właśnie tematy z "Drakuli", które funkcjonują w naszej muzyce. A nawet jeśli byłaby to reinterpretacja soundtracku, to muzyka musiałaby bronić się sama. Nie może być tak, że mocą muzyki jest tylko to, że do czegoś nawiązuje.
Czy fakt, że sam Kilar podchodził do swojej muzyki z pewnym dystansem, traktując ją jako twórczość przede wszystkim użytkową, ułatwia takie radykalne założenia? Czy trudniej wywracać na drugą stronę świętości, niż utwory, co do których sami twórcy wykazywali pewien dystans?
K.W.: Dla mnie to w ogóle nie ma znaczenia.
P.O.: Myślę, że to nas łączy z Kubą – status dzieła nie ma wstępu w nić porozumienia między twórcą a muzycznym motywem czy z dziełem w ogóle. Tutaj pytania powinna zadawać wyłącznie intuicja. A podstawowe pytanie to: czy jest możliwe, by takie porozumienie zaistniało? Jeżeli jest to możliwe, świetnie. Jeżeli nie, to nie. O odpowiedzi nie decyduje jednak nigdy status dzieła i żadna "świętość".