Podział na akademie muzyczne i sztuk pięknych powoli przestaje być adekwatny. Młodzi kompozytorzy coraz częściej nazywają się po prostu artystami.
Zgadzam się, czuję, że to przyszłość.
Kiedyś w jednym z Domów Pracy Twórczej słyszałem rozmowę dwóch tekściarzy, którzy narzekali, że kiedyś komponowano takie piękne walce, a dzisiaj nikt już tego nie robi. Cóż, pisano i napisano. Można wejść do internetu i sobie posłuchać.
Świat bez nowych mediów jest dla mnie niewyobrażalny, dlatego moja praca w Gdańsku polega na tym, że namawiam do poszukiwań. Umiejętność pisania muzyki symfonicznej musi być zachowana, ale czy to jest medium najbardziej młodym twórcom potrzebne?
Młodzi kompozytorzy chętnie sięgają po wątki związane z genderem. W twojej twórczości ta tematyka też jest obecna, choć może niewypowiedziana wprost. Ambiwalentność płci zaznaczyłeś chociażby w "Sonatach Szekspirowskich", które przeznaczone są dla męskiego sopranu – w wysokich rejestrach brzmi bardzo kobieco. Z kolei w "Pasji " partie Chrystusa powierzyłeś głosowi kobiecemu. Dlaczego wybrałeś akurat takie rozwiązania?
Mój przyjaciel, Maciej Grzybowski, kiedyś powiedział mi: "jeśli nie interesuję się polityką, to polityka zainteresuje się mną". Coś podobnego mi się przytrafiło, ale nie uważam, aby temat był godny drążenia. Kiedyś uważałem, że muzyka nie ma nic wspólnego z polityką, a teraz uważam, że sztuka to głównie polityka. Żyjemy w kraju, w którym kwestie tolerancji są totalnie zaprzepaszczone. Z innego pułapu rozmawia się o kwestiach tolerancji tutaj, a w inny sposób mówi się o tym na zachód od Odry.
Rzeczywiście, temat jest obecny w mojej autonomicznej twórczości, ale, szczerze powiedziawszy, nigdy się na tym nie zastanawiałem. Na pewno moje wybory, o których wspominasz, są również pokłosiem pracy w teatrze.
Wróćmy do przeszłości. Pochodzisz z Oławy, później przeprowadziłeś się do Wrocławia. To dość specyficzny region – prawie wszyscy są tam przyjezdni, ludzie wprowadzali się do nieswoich domów. Czy Dolny Śląsk w jakiś sposób cię ukształtował?
Dolny Śląsk rzeczywiście jest inny. Od niedawna moją obsesją stała się historia, zwłaszcza tzw. repatriacja, powstanie w Warszawie i Zagłada Żydów. Repatriacja została bardzo słabo opisana. Nakręcono "Samych swoich" czy "Prawo i pięść", ale przecież to zupełnie nie oddaje tego fenomenu. Przecież to opowieść na miarę biblijną – osiem milionów Niemców przesiedlono na Zachód, a na ich miejscu pojawili się nasi dziadkowie i babcie. Mam poczucie, że to bezprecedensowe wydarzenie dla mieszkańców staje się trochę rozmyte, a przecież tak istotne.
Jestem trochę znikąd. Ani moi rodzice, ani moi dziadkowie nie byli repatriantami, chociaż moje nazwisko mogłoby na to wskazywać. Przyjechali na Dolny Śląsk dopiero w latach 60., kilka lat przed moim urodzeniem. Moja mama była Ślązaczką, więc jeśli chodzi o moją tożsamość, to jestem stuprocentowym Polakiem, ale w 50 procentach – Ślązakiem.
Co to właściwie znaczy?
Mówienie w Polsce o tożsamości i tradycji jest skomplikowane. Mój znajomy Francuz, bez żadnych polskich konotacji, mówi, że Polska kojarzy mu się z krajem, który raz jest, a raz go nie ma. Raz jest "tu", a raz w innym miejscu. Trzeba sobie zdać sprawę, że zupełnie inną rzeczą jest tradycja dla Górala z Zakopanego, a inną rzeczą jest tradycja dla mieszkańca Kłodzka – miasta, które przed 1945 roku nawet nie należało do Polski.
Polskość to język i kultura, nie religia, jak chcieliby niektórzy. Jestem stworzony przez Wajdę, Niemena, Pendereckiego, Manaam. Czy można stąd uciec? Nie wiem.
Poruszasz kwestię historii w utworze "Herr Thaddäus". Czy w innych utworach odnosisz się do polskości?
Jeśli chodzi o muzykę współczesną, to najbardziej ukształtowała mnie muzyka polska. Przy olbrzymiej miłości do Pierre’a Bouleza i Gérarda Griseya, najważniejsi są dla mnie Górecki, Pender, Lutos, Szymański.
Niepokoi mnie trochę recepcja muzyki Góreckiego. Mówi się, że eksperymentował i potem uprościł swój język – było odwrotnie. Uważam, że był megainnowacyjny wtedy, kiedy pisał "Trzy utwory w dawnym stylu", a nie na etapie I Symfonii. Tam są trzy klastery diatoniczne, które dzisiaj są nadużywane, np. w muzyce filmowej, ale wtedy były nowością. Sam często do nich sięgam. Górecki pisał niesamowite faktury. Może te utwory wyglądają na papierze prościej, ale muzyka to jest to, co drży w powietrzu – nie partytura. Górecki był herosem.
Do Warszawy przyjechałeś w 1990 roku na studia. Odnalazłeś się w tym mieście?
Na początku czułem się fatalnie. Było potwornie drogo. Zakładałem, że jak tylko skończę studia, natychmiast wrócę na Dolny Śląsk albo gdzieś ucieknę. Warszawa ma swoją legendę i charyzmę, ale nie zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Zatrzymało mnie tutaj tylko to, że pod koniec studiów wszedłem w środowisko teatralne. Dużo wtedy podróżowałem. Żyłem cały czas na walizkach. Dopiero, gdy ożeniłem się i kupiłem mieszkanie, poczułem, że tutaj osiadam.