Jej fotografie też wywołują dreszcze. Szczególnie te bezosobowe, opuszczone wnętrza, gdzie jedynym śladem obecności człowieka jest odsunięte krzesło, uchylone okno lub popielniczka na stole. Zdjęcia Rubinstein są ascetyczne, a ich surowość łagodzą odcienie szarości. W dzieciństwie rysowała tylko ołówkiem i węglem, nie lubiła koloru.
Ubóstwiam purpurę, czerwień, ale w życiu. W fotografii – to co innego
– mówiła na łamach "Przekroju". Kiedyś jej agentka zwróciła uwagę, że nawet barwne zdjęcia artystki wyglądają jak monochromatyczne. Czarno-białe kadry Rubinstein sprzyjają kontemplacji: można studiować fakturę niewyprasowanego obrusu, niemal usłyszeć świst wiatru wprawiającego w ruch firanę, poczuć ciepło niewystygłej jeszcze pościeli.
Na jej fotografiach pustkę wypełnia gra światłocienia. W życiu czasem musiały wystarczyć jedynie przebłyski wspomnień. Fotografka przyznaje, że puste pokoje, klatki schodowe czy uchylone drzwi na jej obrazach są w pewnym sensie odzwierciedleniem dzieciństwa, tęsknoty za rodzicami, którzy często wyjeżdżali. Podczas bydgoskiego Vintage Photo Festivalu w 2015 roku wyjawiła:
Wchodziłam wtedy do ich sypialni, wdychałam zapach perfum unoszący się z sukien matki. Krzesło, na którym ojciec zwykle siedział podczas pierwszego śniadania, miało woń jego cygara. Nieobecność jest poruszająca, uruchamia zmysły i wyobraźnię. Fotografując wnętrza zawsze miałam poczucie wibracji nieobecnych mieszkańców.
Eva to najstarsza córka Neli, autorki słynnej książki kucharskiej, i Artura, wybitnego pianisty. Miała urodzić się w Warszawie, ale tournée jej ojca przedłużało się i matka nie chciała ryzykować porodu na statku. Przyszła więc na świat w Argentynie, w sierpniu 1933 roku, zimą. Wychowywała się w Paryżu, a po wybuchu wojny rodzina Rubinsteinów wyemigrowała do Nowego Jorku, gdzie artystka mieszka obecnie. Z podróży po całym świecie u boku rodziców najbardziej pamięta muzea – kierowali tam pierwsze kroki w nieznanym miejscu, dopiero później udawali się do hotelu. To właśnie z tych muzealnych lekcji Rubinstein podświadomie wyniosła wiedzę na temat światła i kompozycji.
Fotografuje aparatem małoobrazkowym (Milama, Nikon, Leica), zazwyczaj lekko z góry. Środek ciężkości utrwalanych obiektów jest przesunięty, przedmioty często wychodzą poza ramy kadru. Ujmując niewiele elementów, potrafi oddać głębię. Proste, regularne linie tworzące z pozoru statyczną przestrzeń na zdjęciach Rubinstein zdają się wystukiwać rytm muzycznej kompozycji. Artystka gra światłem: na jednej z fotografii ostre słońce maluje na schodach wzory przypominające klawisze fortepianu, na innej światło miękko wpada do mieszkania niczym wyczekiwany gość albo wręcz przeciwnie – zawłaszcza przestrzeń. Daria Kołacka, interpretując w "Kwartalniku Artystycznym" pracę fotografki z 1979 roku przedstawiającą łóżko, zwraca uwagę na "anatomię kątów i fałd", "całą gamę linii – od dyskretnych, ledwo widocznych, poprzez krótkie i grube aż do ciężkich, opadających" oraz światło, które "kładzie się na prześcieradle, penetruje każde załamanie białej pościeli". Zwykły przedmiot, materiał albo kształt u Rubinstein oddaje ekspresję chwili, zyskuje treść. To ona jest dla niej najważniejsza, nie technika.
O zrozumieniu
Rubinstein chętnie robi zdjęcia bliskim. W swoim portfolio ma serię portretów ojca, a ten najsłynniejszy, wykonany w Rzymie w 1969 roku, przedstawia pianistę pochłoniętego pracą, jakby nieobecnego. Postać sfotografowana od tyłu może przybrać dowolną maskę: skupionego artysty, dojrzałego mężczyzny, pełnego pasji człowieka. Osoba bliska na zdjęciach Rubinstein staje się nieco obca, a nieznajomy budzi zaufanie. Dla artystki ważne jest, aby nie zapominać, że obserwowany przez obiektyw model nie jest przedmiotem, a partnerem. Dlatego też nie robi zdjęć z ukrycia, bez zgody fotografowanego. Traktuje fotografię jako spotkanie, rozmowę.