Jakie ma pan metody nauczania jazzu?
Nie mam żadnych metod, jazzu nie można się nauczyć. Nazywam to nawet "anty-szkoleniem". Sprowadzam muzyków na światowe sceny i udostępniam ich uczestnikom. Można pogadać, pograć, odpowiedzieć na pytania.
Chodzi o to, że często młodzi są niedoszkoleni. Kochają muzykę, ale nie wiedzą, co z tym zrobić. Granie z profesjonalistami dodaje skrzydeł i pewności siebie. Czasami dostają konkretne uwagi: grajcie wolniej, nie spieszcie się, nie tak gęsto, to nie jest wyścig, słuchajmy siebie nawzajem. Nut jest tylko 12 – nie możemy już wymyślić nowych.
Zapytałem o to trochę prowokacyjnie, bo kilka lat temu na festiwalu Era Schaeffera miałem okazję z panem wystąpić – razem z kolegą tworzyliśmy improwizowaną ścieżkę dźwiękową do przedwojennego polskiego filmu na gramofonach, pan grał na swoich elektronicznych skrzypcach. Przed pierwszą próbą podszedł pan do nas z jakimś szkicem formy, ale widząc zagubienie w naszych oczach, przerwał pan i powiedział: "No dobra, to improwizujemy".
(śmiech) Najczęściej daje to ciekawe rezultaty. I są to dla wszystkich ważne przygody muzyczne.
Jak czuje się pan w trakcie pandemii? Przez wiele miesięcy nie można było występować z innymi muzykami.
Trochę spowolniłem, tak jakbym zaakceptował tę sytuację. Nie jest to chyba najlepsze wyjście. Ale grywam, komponuję. W weekend uczestniczyłem w spektaklu online z okazji kolejnej Ery Schaeffera. 26 lipca gram koncert ze swoją córką, będzie streamingowany w cyklu "Wygramy muzyką" na stronie https://wygramymuzyka.pl. 15 sierpnia z Wojtkiem Karolakiem będziemy grać fajny, prosty jazz w ramach "Jazzu na Starówce". Michael Patches Stewart na trąbce, Gabriel Niedziela na gitarze i Frank Parker na perkusji, do tego Wojtek na organach Hammonda. Zespół nazywa się Organator. Jak dobrze pociągniemy, to zabrzmi jak fajny big band.
W latach 50. w środowisku jazzowym używaliście słowa "klezmer". W jakim kontekście dokładnie ono funkcjonowało?
Klezmerzy to byli muzycy grający muzykę rytmiczną, do tańca. Klezmer to był komplement – człowiek, który znał dużo standardów, utworów, był bardzo bystry i muzykalny. Moja generacja przejęła to od poprzedników, potem mówiło się już o jazzmanach. Wśród jazzmanów używano też jidyszowego słowa neskim, lubił je Andrzej Makowiecki – mój pierwszy lider i pisarz, który napisał genialnie moją biografię.
Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy usłyszał o klezmerach?
Tak, pierwsi klezmerzy, o których usłyszałem, to był big band braci Łopatowskich z Łodzi. Potem, jak chodziło się na szkolne zabawy, to do tańca grali klezmerzy. My też graliśmy do tańca, coraz bardziej jazzowo, bluesowo, ale nadal było to klezmerstwo. Zresztą uważam, że niedługo znowu będziemy tańczyć do jazzu. To muzyka radości, rytmu i zabawy.