Zostańmy na chwilę przy NRD. Mniej znanym faktem jest to, że poza wyrazami poparcia dla "Solidarności", które już wiązały się z pewnym niebezpieczeństwem, to także z demoludów, a szczególnie z NRD, płynęła do Polski pomoc humanitarna.
Tak, w okresie stanu wojennego w wielu krajach socjalistycznych organizowano jakąś pomoc dla Polski. Wynikało to z różnych powodów, także propagandowych. Aczkolwiek, rzeczywiście w NRD ta pomoc została w największym stopniu zdecentralizowana. Starano się zaangażować w nią obywateli na większą skalę, na wystawie prezentujemy np. zdjęcia pionierów szykujących paczki do Polski. W innych krajach komunistycznych te akcje nie były zakrojone tak szeroko. Z jednej strony było to kontrowanie tego, co działo się równolegle w Republice Federalnej Niemiec, ale paradoksalnie w NRD hasło "solidarności z..." było popularne w propagandzie: solidarności z Afryką, solidarności z krajami postkolonialnymi i różne tego typu akcje były organizowane już wcześniej. Jako świadek wydarzeń, pamiętam, że otrzymanie paczki z NRD wiązało się z rozczarowaniem. Niczego nie ujmując oczywiście ludziom, którzy pomagali z odruchu serca, ale jednak wszyscy bardziej wyczekiwali tych paczek z Zachodu.
A jakie były reakcje władz PRL na to zjawisko? Z jednej strony, dla rządu nie wyglądało to dobrze z wizerunkowego punktu widzenia, lecz z drugiej strony napływ takiej ilości dóbr pomagał rozładowywać napięcia społeczne wywołane kryzysem ekonomicznym...
Tak, i dlatego to tolerowano. Zdawano sobie sprawę, że bez tej pomocy wzrosłoby ryzyko wybuchu kolejnych protestów społecznych. I choć nie było to najlepsze wizerunkowo, bo potęgowało tylko obraz kraju, który jest w takiej nędzy, że trzeba przesyłać do niego najbardziej podstawowe produkty, i choć zdawano sobie sprawę, że z częścią tych transportów do Polski trafia polityczna kontrabanda, to mimo to uznano, że trzeba to tolerować. Władze też zdawały sobie sprawę, że krajowy system zaopatrzenia może czekać totalne załamanie. Z czasem ta sytuacja ekonomiczna PRL minimalnie się poprawiała, ale w wielu aspektach ta pomoc była nie do przecenienia, choćby w kwestii zaopatrzenia szpitali: władze nie były wówczas w stanie importować sprzętu medycznego czy lekarstw.
A jak to wyglądało w drugą stronę? Jak przejawiało się wsparcie "Solidarności" dla opozycji demokratycznej w innych krajach Układu Warszawskiego?
To wsparcie przejawiało się na kilku poziomach. Pierwszym z nich był poziom symboliczny. Sam fakt powstania "Solidarności" i jej przetrwanie w trakcie stanu wojennego był ogromnym wzmocnieniem dla opozycji w całym bloku wschodnim. To był przykład sukcesu, jakiego dotąd w krajach komunistycznych nie widziano: to, że udało się zmusić w 1980 roku władze do pewnych ustępstw i to, że powstał ruch społeczny, który był nieporównywalny z jakąkolwiek opozycją gdziekolwiek. Na dotychczasową opozycję w krajach regionu składały się z reguły grupy maksymalnie kilkuset, choć częściej kilkudziesięciu osób, które żyły w poczuciu izolacji od społeczeństwa, więc "Solidarność" dawała nadzieję, że przy sprzyjających warunkach opozycja można pociągnąć za sobą całe społeczeństwo.
Drugim obszarem wsparcia było dzielenie się czymś, co dziś nazwalibyśmy know-how. Najprościej pokazać to na przykładzie podziemnych drukarni: technika sitodruku, która była stosunkowo tania i prosta, została w Polsce udoskonalona i tym doświadczeniem dzielono się z opozycjonistami z innych krajów. Pozwalało im to przekroczyć kolejny próg działalności, dawało możliwość powielania w setkach i tysiącach egzemplarzy swoich publikacji. Czasem wreszcie była to bezpośrednia pomoc materialna, opierająca się np. na wydrukowaniu czegoś w Polsce i przerzuceniu tego przez granicę. Najbardziej znane są przykłady takiej współpracy z opozycją czechosłowacką, z Kartą 77: przerzucano im sprzęt czy publikacje emigracyjne. Ale warto także pamiętać, że już w 1984 roku przemycano z Polski czasopisma emigracyjne (np. popularne wśród ukraińskiej diaspory pismo Suczasnist´, którego jeden numer specjalny został także przygotowany w podziemiu w języku polskim) i miniaturowe publikacje książkowe w języku ukraińskim do sowieckiej Ukrainy.
I to jest kolejny paradoks pojawiający się w wielu wspomnieniach: ludzie z opozycji czechosłowackiej, enerdowskiej czy węgierskiej, którzy przyjeżdżali do Polski tuż po stanie wojennym – gdy wśród społeczeństwa panowało poczucie beznadziei sytuacji i rozpaczy – obserwując jak działa polskie podziemie, mieli zupełnie odwrotne wrażenia. Mówili, że czuli się tu prawie jak w wolnym kraju, że przyjechali tu zaczerpnąć wolności... Setki czy tysiące osób wciąż siedziały w więzieniach, ale mimo to dzięki silnemu podziemiu, owi przyjezdni mieli poczucie, że Polska jest wolnym krajem. I to też na nich wpływało i ich formowało, a wszystkie te doświadczenia wpłynęły na to, jak potoczył się rok 1989…
Łukasz Kamiński - historyk, specjalizuje się w dziejach oporu wobec systemu komunistycznego w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Adiunkt w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego, autor i współautor kilkuset publikacji naukowych i popularnonaukowych. W latach 2011-2016 dyrektor IPN, od 2022 dyrektor Ossolineum.