Reporterka i oceanografka, autorka książki "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku" z niezwykłą czułością i dokładnością kawałek po kawałku rekonstruuje dzieje 160-metrowego kolosa. Przypomina początki gdyńskiego portu i Polski morskiej, odtwarza losy emigrantów i celebrytów lat 30., tropi okrętowe skandale. Fascynująca historia "Batorego" to także kilka tysięcy skrzyń brytyjskiego złota, bitwa o Narwik, usiany niemieckimi U-Bootami wojenny ocean, głośne romanse, chrzest bizonów, a w końcu PRL, który "szczęśliwy statek" po cichu wysłał na chińskie złomowisko. Zapraszamy na pokład!
Kotwica w górę!
W swoją pierwszą podróż MS "Batory" wyruszył z włoskiego Monfalcone do Gdyni we wtorkowy poranek 21 kwietnia 1936 roku, po drodze zawijając do portu w Dubrovniku, Barcelonie, Casablance, Maderze, Lizbonie i Londynie. W sumie 21 dni i nocy szapańskiej zabawy z udziałem najgorętszych nazwisk polskiej polityki, kultury i rozrywki: Wojciecha Kossaka, Arkadego Fiedlera, Moniki Żeromskiej, Ireny Eichlerówny i Melchiora Wańkowicza, który dla Polskiego Radia relacjonował rejs szlakiem Południa. Zanim sam uległ czarowi podróży i romansowemu nastrojowi panującemu na statku z niesmakiem notował:
" Na dziewiczy rejs najpiękniejszym i najnowocześniejszym transoceanikiem Bałtyku wybrało się 620 burżujów wyładowanych grubszą forsą(...) Wody z takich statków nie widać za wiele i najłatwiej byłoby mi pisać do rubryki 'moda i salon'" - ironizował reportażysta.
Imponujący, lśniący nowością kolos miał 160 metrów długości i kilka pięter wysokości, siedem pokładów z gościnnymi kabinami, sale jadalne i dansingowe, czytelnię, trzy bary, basen i salę gimnastyczną. Robił wrażenie. Jak dowiadujemy się dzięki drobiazgowemu literackiemu śledztwu reporterki,we wnętrzach panowała lekka, nowoczesna elegancja, zamiast złoceń, luster i ciężkich kotar pojawiły się oryginalne dekoracje Jana Cybisa - intrygujące kobiece postacie wyrzeźbione w srebrzystej masie. Klasykę reprezentowała na pokładzie kopia XVI-wiecznego portretu Stefana Batorego.
Dopracowany w najdrobniejszym szczególe wystrój uzupełniały obrazy Zofii Stryjeńskiej, czytelnie ozdabiały fotografie lotnicze polskich zabytków, stojące na półkach książki oprawiał prof. ASP Bonawentura Lenart. Nie bez przyczyny do statku przylgnęła nazwa pływającego salonu sztuki. Z zastawą stołową z najlepszych polskich fabryk, porcelaną z Ćmielowa, obrusami z Żyrardowa i ze szkłem z huty Zawiercie. Najważniejsza jednak była kuchnia ( z ponad 500 propozycjami w menu lunchowym) i kapitan.
Zaklinacz fal Eustazy Borkowski
Poznajcie prawdziwego wilka morskiego. Mówił kilkunastoma językami, koniak pił jak wodę i chyba był jedynym kapitanem w dziejach światowej żeglugi morskiej, który miał problem z urządzeniami nawigacyjnymi i wyznaczaniem pozycji statku. Za to Eustazy Borkowski miał inne talenty: był duszą towarzystwa, a jego oficerowie żartowali, że, jak kiedyś zupełnie wytrzeźwieje, to statek czeka pewna katastrofa. Pasażerowie i dziennikarze go uwielbiali. National Geographic nazwał kapitanem siedmiu mórz, a New York Times donosił, że jest najbardziej znaną i malowniczą postacią , która w okresie międzywojennym przemierzała Atlantyk. Prasa rozpływała się w zachwytach, gdy już po dojściu nazistów do władzy, załoga Borkowskiego uratowała niemieckich rozbitków z "Horsta Wessela".
Aksamit przytacza też niezwykłe dowody gościnności kapitana Borkowskiego. Nic dziwnego, że każdy chciał płynąć właśnie z nim. W czasach światowego krachu finansowego, gdy w Stanach Zjednoczonych obowiązywał jeszcze zakaz picia alkoholu, Borkowski, po przybyciu na ląd i wyokrętowaniu pasażerów, organizował tzw. moon trips, czyli antyprohibicyjne wycieczki przy księżycu. "Batory", udekorowany lampionami leniwie sunął nocą w stronę kanadyjskich brzegów, a gdy tylko przekroczył granicę amerykańskich wód terytorialnych, natychmiast otwierano bary i alkohol lał się strumieniami. Zabawa trwała do białego rana.
Anegdot z "kochanym kapitanem" w roli głównej jest więcej, przyjaciele zapamiętali go też jako zgrywusa i miłośnika kościelnej celebry. Odprawiał msze, gdy na pokładzie nie było księdza, raz zorganizował nawet chrzest...bizonów, które na statek w Halifaksie trafiły w darze od amerykańskiej Polonii. Wymęczony prośbami Borkowskiego kapelan nie bez oporów machnął w powietrzu parę razy kropidłem. Wtedy jeszcze nic nie zwiastowało nadchodzącej wojny i nikt nie mógł przypuszczać, że za kilka miesięcy zwierzęta zostaną wywiezione do III Rzeszy i ślad po nich zaginie.
Wiosną 1939 roku załoga szykowała się do 4. sezonu na Atlantyku, "Batory" wypłynął w morze dzień po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow, wiadomość o wojnie przyszła w czasie obiadu, gdy od brzegów Kanady liniowiec dzieliły jeszcze dwa dni rejsu. Na eskortowany przez amerykański okręt polski statek już czekali na lądzie dziennikarze. "Ucieczka ze strefy wojennej" - donosiły nowojorskie gazety, które przy okazji przytaczały szereg dość oryginalnych pomysłów Borkowskiego na walkę z nieprzyjacielem. Oto, jak polski kapitan stał się narodowym bohaterem:
"Byłem atakowany w czasie ubiegłej wojny, wiem jak się zachować. Gdy spotkam wroga, zmieniam natychmiast kurs prawo na burt i ruszam dwudziestoma węzłami dziobem prosto na niego(...) Sam wiele razy w ten sposób atakowałem okręty podwodne i zawsze, na Boga, zanurzały się i wiały. A gdy wróg odpali torpedę natychmiast wejdę w cyrkulację i tak wzburzę wodę, że zwichnę kurs biegnącego pocisku. Za dnia poślę pasażerów pod pokład, a sam zostanę na mostku. Nie boję się umrzeć"
Lucky Ship
Wojenne losy transatlantyku, który od początku wojny spędził na morzu 652 dni, najlepiej oddaje określenie "Lucky Ship". Szczęśliwy statek, choć już zupełnie inny - bez luksusowych salonów, mebli i dzieł sztuki, za to z podwójnymi oficerskimi łóżkami i karabinami maszynowymi, nie tylko zygzakiem brawurowo omijał niemieckie U-Booty, którymi naszpikowane były morza. Wziął też udział w walkach o norweski Narwik, wyszedł cało z polowania niemieckich bombowców, ratował z wojennego piekła oddziały francuskich i angielskich żołnierzy, podczas gdy "Chrobry" i "Piłsudski" już dawno ryły kadłubami o dno.
W końcu, w ramach akcji "Ryba" transportował do Kanady skarby z brytyjskiego Banku Imperialnego. Jak wylicza autorka oprócz 2950 skrzyń ze złotem i papierami wartościowymi, załoga dostała pod opiekę 34 skrzynie z wawelskimi arrasami i zabytkami wywiezionymi z Polski w pierwszych dniach wojny.Dla niepoznaki, na najdroższy okręt świata, zaokrętowano też rannych żołnierzy. Najważniejsza misja "Batorego" była jednak jeszcze przed nim.
Rozśpiewany okręt płynie na Antypody
W lecie 1940 roku ocean wciąż nie był bezpieczny. Od Australii i Nowej Zelandii port w Liverpoolu dzieliły dokładnie 22 mile morskie i 73 dni rejsu. W swoją najdłuższą i jedną z najsłynniejszych podróży Batory wyruszył 5 sierpnia, zabierając na swój pokład niemal 500 dzieci ewakuowanych z Wielkiej Brytanii na czas wojny. Mali pasażerowie, jak pisze reporterka, szybko oswoili się z morzem, podbijając serca załogi m.in. muzycznymi występami, ich popisowym numerem była... "Rota".