Do dziś zachowało się tego rodzaju ksiąg stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę skalę ich wykorzystywania. Część z nich zaginęła, została zniszczona podczas II wojny światowej lub po prostu uległa zużyciu jako narzędzie codziennej pracy warsztatowej. Niektóre wydawnictwa, jak zbiór rycin Cornelisa Florisa de Vriendta z 1571 roku, choć dedykowane były nominalnie artystom i rzemieślnikom, ze względu na skomplikowane, wyrafinowane formy przedstawień, a także samą technikę druku — miedziorytnicze i akwafortowe wydruki o dużych rozmiarach w wysokiej jakości — sprawiały, że de facto trafiały one przede wszystkim do ówczesnych kolekcjonerów. Jednak te wykorzystywane faktycznie w praktyce warsztatowej, traktowano bez kolekcjonerskiej rewerencji, przycinając lub składając tak, by mieściły się w używanej księdze. Ich gromadzenie wymagało jednak pewnego czasu i wysiłku, rozbudowane Klebebandy, które nie uległy zniszczeniu podczas pracy, nierzadko przekazywano w spadku następcom, którzy rozbudowywali je o kolejne stronice, niby magnackie sylwy.
Po księgi wzornikowe sięgali także najwybitniejsi artyści, szczególne znaczenie miały one jednak dla twórców prowincjonalnych, tworzących z dala od artystycznych centrów ówczesnej Europy. System prawny Rzeczpospolitej sprzyjał dziedziczeniu warsztatów, a wraz z nimi zgromadzonych Klebebandów, zaś edukacja cechowa, w ramach której czeladnicy odbywali nieodległe podróże i, w odróżnieniu od czołowych twórców, nie mieli okazji na własne oczy oglądać sztuki Rzymu czy Niderlandów, sprawiała, że ryciny zyskiwały charakter "pomocy dydaktycznej", pozwalając na pośredni kontakt z dziełami najwybitniejszych artystów.
Wśród nich były również dzieła malarskie — z rycin korzystali bowiem przedstawiciele wszystkich profesji. Jak pisał Zbigniew Michalczyk, "historia sztuki jako nauka narodziła się w XIX w. — w epoce romantycznego kultu indywidualizmu artystycznego". Stąd też, przez długi czas patrzono na wiele obrazów jako na wytwory indywidualnej inwencji ich autorów, tymczasem zwłaszcza na obszarach peryferyjnych, wśród twórców będących de facto rzemieślnikami, duże znaczenie miała adaptacja wzorów graficznych. Dzięki temu ogromną popularność zyskiwały na przykład obrazy wykonane na bazie dzieł Rubensa — od Polski po Meksyk i Peru. Namiętnie powielał kompozycje Rubensa oraz van Dycka choćby bernardyński malarz Franciszek Lekszycki. Rytowane kopie dostarczały jednak tylko części informacji o oryginałach — siłą rzeczy nie informowały ani o kolorystyce, ani tym bardziej o formalnych subtelnościach, takich jak sposób prowadzenia pędzla.
Między fantazją a praktycznością