Henryk, bohater tej książki, mówi, że kocha ciszę.
Ja też. Lubię, jak jest cicho.
Lepiej się wtedy pracuje?
Wolę w ciszy niż z jakąś muzyką. Czasami włączam radio, ale dlatego że w radiu nigdy nie wiadomo, co będzie. Nie umiem sobie wybrać konkretnej muzyki do pracy.
Wiele książek przeleżało w szufladzie, zanim ujrzały światło dzienne? Tak było z pierwszą – "Panem Nikt".
Tak, ten projekt dosyć długo leżał. Właściwie był zrobiony dwa razy. To był mój osobisty projekt, który kiedyś sobie wymyśliłam, napisałam tekst, zrobiłam wszystkie ilustracje. To było jeszcze przed tym momentem, w którym pomyślałam sobie, że wszystkiego jest za dużo, tych różnych technik, możliwości. Kiedy moje prace zostały zauważone, skontaktował się ze mną włoski wydawca Topipittori i zapytał, czy mam jakiś projekt. Wysłałam ten tekst pisząc, że w zasadzie nie mam żadnych wyobrażeń na temat swojego pisania i że mogą dokonać zmian. Wysłałam też kilka ilustracji z pierwszego podejścia i oni się ze mną zgadzali, że trzeba projekt zrobić zupełnie od nowa, być może wykorzystując niektóre pomysły, bo nie pomysły były złe, tylko sposób wykonania. Było po prostu za dużo wszystkiego. Pierwsze ilustracje były bardzo różne od tych, które w końcu się pojawiły w książce, szczególnie pod względem technicznym.
Były też inne projekty, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Może kiedyś do nich wrócę? Ale na pewno nie będą to już takie same ilustracje.
Wydawcy często zgłaszają uwagi do rysunków?
Może być różnie. Nie miałam nigdy przypadków, że wskazówki były bardzo konkretne, typu: kolor mi nie odpowiada, trzeba go zmienić. Na początku pracowałam w dosyć klasyczny sposób, czyli zanim przystąpiłam do rysowania definitywnych rozkładówek, przedstawiałam wydawcy storyboard – wszystko naszkicowane, strona po stronie. Jeżeli coś mu nie odpowiadało, to wtedy pracowałam dalej w fazie szkicowej. Dopiero jak już byliśmy pewni wszystkiego, zaczynałam pracę nad rysunkami końcowymi. Czasami rysunek już był, ale wtedy sama wiedziałam, że on jest nie taki, jaki powinien, ale musiałam spróbować, jak to będzie działać. Powstało dosyć dużo rysunków już definitywnych do "Dzikich łabędzi", ale coś tam nie grało. Aż do momentu, kiedy przyszła ta ilustracja, która działała jak należy. To był potem mój punkt wyjścia, żeby resztę skonstruować dookoła.