Wiele osób wspomina Krzysztofa Pendereckiego jako człowieka bardzo dowcipnego, pozytywnie nastawionego do świata. Czasami jest to sprzeczne z jego oficjalnym wizerunkiem – większość znanych portretów jest wyjątkowo poważna, w wywiadach zdarzało mu się wydawać kategoryczne sądy.
JM: Monumentalna postać wielkiego kompozytora sprzyjała kreowaniu takiego wizerunku. W gronie rodziny i przyjaciół Krzysztof Penderecki był serdeczny i otwarty, bardzo dowcipny, momentami nawet rubaszny. Na próbach Sinfonii zawsze po upływie pół godziny spoglądał na zegarek i pytał, ile czasu minęło. Orkiestra odpowiadała: "Już późno, trzeba kończyć próbę". Profesor Penderecki nigdy nie dawał odczuć osobom, z którymi współpracował, że jest największą gwiazdą świata, a oni są nikim. Zawsze pytał się o zdrowie mojej rodziny, czy synowie się dobrze uczą. Kiedyś odwiedził nasz dom w Podkowie Leśnej, zachowywał się po prostu jak stary znajomy.
TP: Nie miałam zaszczytu poznać Krzysztofa Pendereckiego, ale mam pełne przekonanie, że był wyjątkowo wrażliwą i serdeczną osobą. Wiele osób wspominając go, płakało. Mówili, że był jak najlepszy dziadek, rozwiązywał wszystkie problemy i bardzo za nim tęsknią. Miał też niezwykłe podejście do dzieci, co zresztą widać w działalności ECMKP. Wielokrotnie słyszałam, że profesor potrafił opuścić prestiżowe wydarzenia, żeby spędzić czas z żoną, ale kiedy w Lusławicach odbywały się koncerty dzieci i młodzieży, musiał być obecny.
Czy pamięta pan swoją pierwszą wizytę w Lusławicach?
JM: Tak, to było jeszcze w latach 90. Przyjechałem prywatnie, przyjaźniłem się z Dominiką Penderecką, córką państwa Pendereckich. To była przeurocza wizyta, pozostało po niej cudowne wspólne zdjęcie z mistrzem Pendereckim: jesteśmy na ganku dworu, oboje w szlafrokach. Pewnie niewiele osób ma podobną fotografię… Lusławice zawsze jawiły mi się jako trochę dzika i magiczna przestrzeń: japoński ogród, przepływająca przez teren woda, drewniany mostek w czerwonym kolorze. Dawniej ogród wygląd zupełnie inaczej, nie był tak równo przycięty i uporządkowany. Tłumy, które dzisiaj przyjeżdżają zwiedzać arboretum, są imponujące, w tamtych czasach jeszcze niewiele osób mogło doświadczyć tego zaszczytu.
Pamiętam też swoją ostatnią za życia profesora Pendereckiego wizytę w Lusławicach. Byłem zaproszony na obchody urodzin Krzysztofa Pendereckiego. W dniu urodzin odbywał się koncert i przyjęcie, atmosfera była wspaniała. Kolejnego dnia zjedliśmy wspólne śniadanie, później siedzieliśmy na ganku – pamiętam, że słońce świeciło bardzo mocno. Nagle mistrz Penderecki pokazuje mi język, później jeszcze upewnił się, czy uchwyciłem to na fotografii. Proszę sobie wyobrazić, zdjęcie z wyciągniętym językiem jest ostatnim zdjęciem, które zrobiłem Krzysztofowi Pendereckiemu. Słyszę jego śmiech z nas wszystkich, że tak bardzo przejmujemy się jego nieobecnością. Mówi: "Spokojnie, jeszcze się spotkamy".
Album "Kosmogonia" ukazał się przy wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza, Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, Fundacji Rodziny Staraków, Stowarzyszeniu Autorów ZAiKS oraz fundacji She for Art.