Mam przed sobą wydaną w 1993 roku w Wiedniu broszurę "The Institute for Human Sciences / Institut für die Wissenschaften vom Menschen", podaną do druku przez Klausa Nellena, stałego członka (permanent fellow) Rady Instytutu, oraz Lonnie Johnson. Wynika z niej, że IWM został powołany do życia w 1982 roku jako instytut badawczy z siedzibą w Wiedniu. Jego założycielami byli Krzysztof Michalski, ks. Józef Tischner oraz Hans-Georg Gadamer. Strategiczny cel Instytutu polegał na "wprowadzaniu idei wypracowanych przez badaczy z Europy Środkowej i Wschodniej do intelektualnej tradycji świata zachodniego".
Od tamtego czasu sam Instytut oraz jego geneza obrosły legendą. Mówiono o pieniądzach CIA, za które miał powstać. Wykładał je zresztą, jak niosła plotka, nie tylko Regan, ale też Jan Paweł II czy George Soros, w zależności od preferencji i przekonań wiernych danego kościoła. Tymczasem na powodzenie całego przedsięwzięcia – ta rzecz nie podlega akurat żadnej dyskusji – miała wpływ niebywała wręcz przedsiębiorczość profesora Krzysztofa Michalskiego, jego umiejętność pozyskiwania środków na stypendia dla młodych uczonych i na utrzymanie całego Instytutu. Gdy zapytałem go kiedyś, jak on to wszystko robi, odparł: "tymi rękami".
Wszakże każde skuteczne działanie napotyka na opór, wywołuje niechęć, złość, przysparza wrogów. W 1995 roku ukazał się na łamach lewicowego "Telosu" wyjątkowo obrzydliwy artykuł pióra Aviezera Tuckera "Corruption and Greed: Western Academic Aid to Eastern Europe". Jego autor określał IWM jako "nieomal doskonały przykład korupcji". Zarzucał Michalskiemu "używanie instytutu do transferu unijnych pieniędzy, austriackich środków publicznych oraz prywatnych donacji na rzecz studentów Uniwersytetu w Bostonie, w którym Michalski jest zatrudniony, i innych swoich klientów. Niewyobrażalne kwoty zostały też sprzeniewierzone na rozrzutne wyposażenie budynku oraz na honoraria dla "gwiazd" wykładów gościnnych, których poparcie Michalski chce sobie kupić". Cui bono?, kto miał zyskać na tych oszczerstwach? Szybko okazało się, że autorem donosu opublikowanego w poczytnym, a nawet wpływowym w niektórych kręgach piśmie, był młody uczony z Uniwersytetu Palackiego w Ołomuńcu, którego starania o stypendium naukowe w IWM skończyły się niepowodzeniem. Już wcześniej, gdy powiadomiono go o odmowie przyznania stypendium, wskazywał w prywatnym liście do profesora Michalskiego na niewątpliwie pozamerytoryczne powody tej decyzji. "Musisz być po prostu antysemitą – pisał do niego w maju 1994 roku – lub przynajmniej zajmować postawę antyizraelską i antysyjonistyczną". Do kampanii defamacyjnej dołączyła prof. Eva Gewurtzman z Tel Awiwu, wskazując na "możliwą dyskryminację obywateli Izraela" w procesie selekcji wniosków stypendialnych IWM.
Od tamtego czasu minęło ćwierć wieku. Instytut przyjął w tym czasie tysiące stypendystów. Dwukrotnie byłem beneficjentem IWM i nie spotkałem nigdzie lepszych warunków do pracy naukowej niż na Spittelauer Lände 3.
Po śmierci założycieli Institut für die Wissenschaften vom Menschen stał się swoim własnym cieniem. Przypomina jeszcze jeden ośrodek badawczy, jakich wiele w tej części Europy. Stracił wyrazistość i pazur. Jerzy Giedroyc, który postanowił, że "Kultura" skończy się na nim, dobrze wiedział, że wielkie przedsięwzięcia instytucjonalne winny odchodzić wraz z ich twórcami.